piątek, 7 czerwca 2013

Polisz Jor Inglisz #1


Będę mówił po polsku, bo chcę powiedzieć to, co myślę, a myślę zawsze po polsku. - powiedział po polsku wybitny reżyser Andrzej Wajda podczas odbierania Oscara za całokształt twórczości w 2000 roku. Te słowa najlepiej oddają myśl przewodnią cyklu kilku felietonów, które poświęcimy braku i zaniku języka polskiego w polskiej muzyce oraz o powszechnej dominacji języka angielskiego. Wielokrotnie z Marcinem Wójcikiem w ostatnim czasie podkreślaliśmy, że mamy tego powyżej uszu, że coś nam umyka. Chcemy zwrócić uwagę na poważny problem, skłonić do refleksji i zaprosić do polemiki. 

W odsłonie pierwszej, zapraszam do zapoznania się z moim zdaniem na ten temat...


Już Mikołaj Rej pisał, że Polacy nie gęsi, iż swój język mają. Zdążyliśmy o tym chyba zapomnieć w ostatnim czasie. Upowszechnienie języka angielskiego, także w kulturze masowej, sprawiło, że trudno wskazać granicę między językiem ojczystym, a językiem wyuczonym. Z językiem angielskim praktycznie się już rodzimy, spotykamy go wszędzie. Na ulicach, w pracy, w szkołach, na produktach codziennego użytku, także spożywczych. W filmach, książkach i muzyce. Rozumiemy go, używamy, nie jest nam obcy. Oswoiliśmy się z nim.

Gdzieś jednak zatarła się pewna granica rozsądku. Zwłaszcza w naszym myśleniu. Zaczęliśmy wypierać język ojczysty, dziwnymi przerywnikami, neologizmami, które przy bliższym przyjrzeniu kompletnie nic nie znaczą. Przestaliśmy rozumieć własny język, kaleczymy go. Krew mnie zalewa gdy na ulicy, w środkach komunikacji miejskiej, mimo słuchawek na uszach, słyszę soczyste "kurwa", albo inne równie kolorowe słowo w ramach przerywnika, który pojawia się ze zbyt dużą częstotliwością. Krew mnie jeszcze bardziej zalewa, gdy widzę młodzież, która rozmawia o lekturach, których nie przeczytała, albo czyta opracowania tychże rozpisane na dwie niecałe strony podczas gdy sama książka liczy, załóżmy około trzysta stron (przy założeniu, że to ta cieńsza). Czy naprawdę tak nisko upadliśmy? Ale nie o tym wszak miał być ten tekst...

Tu dochodzimy do kwestii, która interesuje mnie najbardziej. Do kwestii języka w muzyce. Tutaj także przestaliśmy go właściwie używać. Oczy mi dosłownie wypadają ze spojówek, uszy więdną i opadają, a nawet odpadają, gdy słyszę lub czytam, że język polski źle brzmi, że w języku polskim nie da się pisać lub co gorsza, że jestem Polakiem, ale nie umiem myśleć po polsku, ani tym bardziej w nim pisać. Te ostatnie słowa przeczytałem w wywiadzie z pewnym młodym muzykiem, laureatem popularnego telewizyjnego "talent showu".
Dla mnie programy tego typu nie są żadnym wyznacznikiem tego czy jest się talentem, czy jest się artystą, ani tym bardziej muzykiem. Nie istotne jest teraz to, jaką muzykę tworzy, czy dobrą czy złą, ani w jakim języku. Mógłby swoją płytę wydać nawet po francusku. Byłaby to jego płyta. I to samo dotyczy każdego muzyka, każdego zespołu.

Problem leży w nastawieniu. W nastawieniu do języka. Nie lubimy swojego języka. Nie umiemy w nim mówić, ani pisać, nie dlatego, że go nie znamy, tylko dlatego, że nie w naszej świadomości zaszczepione przekonanie, że jakiś inny język jest łatwiejszy. Język angielski jest dominujący, ale nie jest łatwiejszy. Nie ma w nim, to prawda, szeleszczących dźwięków, gramatyka, owszem, jest mniej skomplikowana, ale nie popadajmy w paranoję. Nie wmawiajmy sobie, że nie piszemy tekstów utworów po polsku, bo nie umiemy myśleć po polsku, czy że uczucia łatwiej wyrazić w języku angielskim, czy że polski język "trudna język". Zgodzę się, czasem nawet językoznawcy sobie łamią język, ale tak samo jest w angielskim. Zgrzyty są wszędzie, nawet najpiękniej i najprościej napisany tekst, może być bełkotem, niezależnie od języka w jakim został napisany. Może być też arcydziełem. Wiemy o tym, a przynajmniej powinniśmy wiedzieć.

W języku angielskim tworzy się z prostego powodu: globalizacji. Możliwości wyjścia z muzyką na cały świat. Należy jednak zadać sobie pytania: ile zespołów wyjdzie poza granice swojego kraju? Kilka, kilkanaście. Czasem żaden. Świetne zespoły, choć nie zawsze znane wszystkim, tworzą po angielsku nie dlatego, że jest im łatwiej, tylko dlatego, że mają możliwości. Amerykanie, Brytyjczycy tworzą po angielsku bo tworzą w swoich językach ojczystych i mają możliwości. Skandynawowie, Niemcy czy Holendrzy tworzą w języku angielskim i mają możliwości. Na wyprodukowanie porządnego brzmienia, na wypromowanie się i stworzenie własnej tożsamości. Nie ważne w jakim gatunku. Nawet jak są znani tylko wybranym ludziom, są względnie kojarzeni na całym świecie. Nawet jeśli są małym zespolikiem zazwyczaj mają doskonałą produkcję. U nas nie stawia się na jakość, na rozwój. Tylko się kopiuje. A przecież są zagraniczne zespoły, które tworzą w swoich narodowych językach także (nawet sporadycznie) i choćby przez to stają się ciekawsze!

Nie możemy się całkowicie zamykać, ale nie możemy twierdzić, że polski się do niczego nie nadaje, bo gdyby tak było nie mielibyśmy wielu wspaniałych powieści, nie mielibyśmy wyśmienitych wierszy, wreszcie nie mielibyśmy wielu pięknych kawałków, które przecież po polsku zostały napisane (!). Nie możemy zapominać o naszych korzeniach i jeśli decydujemy się na angielski, zadbajmy aby nie stał się bełkotem, sztuczny i nie zrozumiały. To samo dotyczy polskiego. Nic na siłę, to oczywiste, ale nie możemy pozwolić, żeby nasz język umierał, nie był wykorzystywany. Możliwe, że trzeba znaleźć złoty środek, część utworów pisać po polsku, a część po angielsku, ale przede wszystkim trzeba przedefiniować ambicje. Powinniśmy być bowiem dumni z naszego języka, a nie od niego uciekać, skazywać na zapomnienie i rychłą śmierć. Taka perspektywa raczej nie jest optymistyczna i raczej nie będzie miała miejsca szybko, bo wciąż tworzy się filmy i literaturę w naszym języku. Chodzi oto, że z językiem jest jak z nieużywanym organem, zanika.


1 komentarz:

  1. Świetny tekst, świetna inicjatywa. Dotarłeś do sedna sprawy.

    OdpowiedzUsuń