środa, 5 czerwca 2013

Revival 3: Gingerpig, Gin Lady, Oblivious

Retro granie nie tylko ze Skandynawii, ale psychodeliczny rysunek jest z Pensylwanii!
Niespodziewane rozwiązanie Devil's Blood na początku tego roku, który już "pośmiertnie" wydał swój trzeci album studyjny bardzo mnie zasmuciło i sądzę, że nie tylko mnie. Na szczęście nawrót do rocka lat 60 i 70 trwa nadal, czego dowodem jest wysyp zespołów grających w tej stylistyce pochodzących z krajów skandynawskich. Trzecia część "Revivalu" będzie właśnie o nich, choć jeden z opisywanych zespołów pochodzi z Niderlandów. Przedstawiam trzy najgorętsze odkrycia "retro grania" roku trzeszczącego: Gingerpig, Gin Lady i Oblivious...


1. Gingerpig - Hidden From View (2013)

Holenderska grupa Gingerpig to trio, założone w 2009 roku przez basistę Boudewijna Bonebakkera, znanego z nie istniejącego już death metalowego Gorefest. Grupa do 2011 roku działała jako kwartet, wtedy też wydali swój debiutancki album "The ways of Gingerpig" gdy odszedł od nich klawiszowiec. Drugi album tego zespołu, a pierwszy w trzyosobowym składzie swoją premierę miał 26 kwietnia tego roku. 

Na nowej płycie znalazło się dziewięć utworów okraszonych dużą ilością klawiszy przywodzących na myśl Deep Purple, brudnych, garażowych gitar i klimatu jaki królował w latach 70 ubiegłego wieku. Świetnie słychać to w otwierającym płytę "Run". Kapitalne wrażenie robi numer drugi "Dangling Man", do którego wykorzystano fragment filmu niemego "Jeszcze wyżej" z 1923 roku z Haroldem Lloydem w roli głównej. Trzeci, "Backlash" otwiera melodyjna gitara, a potem przyspieszamy w klimatach ponownie pachnących Deep Purple z najlepszych lat, ale także Braciami Gurvitz i wieloma innymi z tamtych lat. Bluesowe fragmenty pojawiają się w "A Touch",  mocniejsze rockowe uderzenie przywodzące na myśl Budgie usłyszeć można w świetnym kawałku "Nothing", następujący po nim "Oceans" to z kolei ukłon w stronę Camel i, a może zwłaszcza, Jethro Tull, ale znów z lekko Gillianowskim wokalem. Po nim "Smile", kolejny utwór, który naprawdę potrafi wywołać uśmiech na twarzy, następnie "Pride" łączący w sobie zarówno Deep Purplowe momenty, z tymi Camelowymi. Finał należy zaś do "Ugly Heart", utworu zrealizowanego jako singiel w sierpniu 2012 roku, jako soundtrack do książki "Snoep" Marka Ververa. Gitarowo-klawiszowa perełka w najlepszym stylu, mająca w sobie znów coś z Deep Purple, coś z Led Zeppelin, a nawet coś z Black Sabbath (choć nie aż tak bardzo jakby można by sądzić).

O ile Deep Purple postanowiło wrócić do korzeni, o tyle Gingerpig zrobiło coś zupełnie odwrotnego, stworzyło wyjątkową klasycznie brzmiącą płytę z współczesnym brzmieniem, które nie przyćmiło energii i wyraźnego wzorca tamtych lat. Nagrali płytę surowszą i bogatszą od swojego debiutu (zdecydowanie bardziej progresywnego). To jedna z tych płyt, w których naprawdę można się zakochać od pierwszego odsłuchu, a nawet spojrzenia na okładkę, która tak jak płyta, jest niezwykła. Ocena: 9/10


Pierwszej płyty Gingerpig można wysłuchać w całości na ich bandcampie.

2. Gin Lady - Mother's Ruin (2013)

Przenosimy się do Szwecji i do zespołu Gin Lady, który powstał w 2011 roku, jako następca grupy Black Bonzo (zawieszonej krótko po wydaniu trzeciej płyty studyjnej w 2009 roku). Debiutancki album został zrealizowany 30 maja 2012 roku, a dokładnie w rok później, wydali swój drugi album. "Mother's Ruin" miał swoją premierę 29 maja roku trzeszczącego, jest podwójny i zawiera solidną dawkę retro pyszności.

Na dwóch płytach znalazło się razem siedemnaście utworów i podobnie jak w przypadku Holendrów, także Szwedzi nagrali płytę jeszcze lepszą od swojej poprzedniczki. Hard rockowy numer tytułowy, który otwiera pierwszą płytę przypomina trochę Lincoln Street Exit, zresztą podobne wrażenie ma się też z innymi utworami. Rock'n'roll łączy się tu z bluesem, skocznym tempem i energią. Mamy tu utwory, które wymykają się prostej klasyfikacji, ale najbliżej im do takich grup jak Cream czy Blue Oyster Cult. Nic nie zdradzę, ale czy rozpoznajecie jeden z motywów wykorzystanych w "Shine On (Song For Terry)"? Deep Purplowy "High Flyer", Doorsowy "Learning How to Live", fantastyczny "Den of Wolves", niesamowity "I, Head for the Mountains", równie klimatyczny "All Because of You" czy świetny, wybrany na singiel, "Listen What I Say" i jeszcze lepszy od niego, jeszcze bardziej Doorsowy "Oh, Sweet Misery" na finał. I to zaledwie pierwszej płyty. 
Na drugiej zaś najpierw mamy mocny rock'n'rollowy otwieracz do ucierania papierosa i ruszania bioderkami "Rockin' Horse". Po nim równie udany, szybki "Superlove", następnie kapitalny blues w stylu Muddy Watersa, czyli "Ragged Man Blues". Zwalniamy w "Faf From Being OK", który także nie stroni od licznych znanych patentów (tu także zagadka: główny riff na pewno jest Wam znany!). Świetnie wypada, jakby wyjęty z "Blues Brothers" utwór noszący tytuł "Lipstick Woman", a po nim fantastyczny "Someday", a następnie szybszy, trochę Zeppelinowy "Thunder & Lighting" i na finał ukłon w stronę nie tylko bluesa, ile tradycyjnego country, w utworze "Big Bad Wolf".

To płyty lekkie i niezwykle przyjemne, wywołujące najlepsze skojarzenia i wielki uśmiech na twarzy. Nie odkrywa się tu niczego nowego, ale nie oto chodzi. To płyta mocno sentymentalna i zakorzeniona w tamtych latach, a także świetnie zrealizowana. Nie epatuje się tu mocnymi przesterami, sztucznie dorabianymi szumami, wszystko ma swój specyficzny, niezwykły klimat, lepiej nawet zabrzmi, jeśli powiem: urok. Niewątpliwie jest to pozycja obowiązkowa, nie tylko dla wielbicieli muzyki retro, ale także tych, którzy kochają i pamiętają grupy z tamtych lat. Ocena: 9/10


3. Oblivious - Creating Meaning (2013)

Na deser, najcięższa (choć nie aż tak bardzo) i równie ciekawa grupa, także pochodząca ze Szwecji, a którą miałem okazję usłyszeć na żywo w gdyńskiej Desdemonie. Historia tego zespołu zaczyna się gdzieś w 2003 - 2004 roku, a ich debiutancki album "Goons and Masters" miał swoją premierę 29 listopada 2009 roku. "Creating Meaning" to ich drugi album, który swoją premierę miał 1maja tego roku. I tutaj także nie ma co do tego wątpliwości, że stworzyli materiał jeszcze lepszy od swojego debiutu, ale w ich przypadku także bardziej dopracowany.

Otwierający płytę "Silver Tongue" od pierwszych dźwięków wgniata w fotel. Melodyjny riff prowadzący, szybkie stonerowe tempo. Wszystko w czasie dwóch i pół minuty. Niesamowite! Po nim "Strike Gold", kawałek jeszcze mocniej osadzony w hard rockowych korzeniach mogących kojarzyć się z Led Zeppelin, ale także wyraźnie zdradzające brzmienie znane z... Ghost. Grupa bowiem wywodzi się z tego samego miasta, Linköping. Hendriksowe wejście wita nas w "Deluded Darling", a potem to już przemarsz stylistyki nie tylko stonerowej, ale także czystej psychodeli. Na czwartym miejscu, wybrany na singiel i jedyny po napisany po szwedzku, rozbudowany "Bjälken I Ditt Öga". Utwór bardzo melodyjny, wręcz bluesowy, ale także mocno pachnący nie znaną i nieco zapomnianą grupą, November. Do szybszych temp, wracamy w "What a Trip", ale w kolejnym znów jest łagodniej. "By the Neck" zaczyna się leniwie, od akustycznej gitary, a potem się rozkręca do mocniejszych obrotów. W podobny sposób zbudowany jest przedostatni "You Are The Wall", który przywodzi na myśl The Devil's Blood. Finałowy utwór, to najspokojniejszy numer na płycie, oparty jedynie na dźwiękach gitar i delikatnych klawiszach "Entering The Night" zwieńczony winylowym, trzeszczącym (!) szumem.

Skandynawowie nie tylko piszą świetne kryminały, ale tworzą także niesamowitą muzykę. Dziś, to właśnie oni najlepiej czują ducha tamtych lat i najpełniej potrafią go odtworzyć, łącząc ją ze zdobyczami współczesnej techniki, nie psując klimatu i tworząc coś, co nie jest odkrywcze, ale także coś co jednocześnie jest świeże, coś do czego się wraca i słucha z nieukrywaną przyjemnością. Oblivious ze swoją drugą płytą to udowadnia, pokazuje też, że obecnie jest jedną z najciekawszych grup tego typu. Muszę też dodać, że grafika wykorzystana jako okładka, to strzał w dziesiątkę, jest po prostu kapitalna. Ocena: 9/10


Więcej świetnych grafik z Pensylwanii można znaleźć na facebooku Andy'ego Kehoe!

1 komentarz: