Przedostatni wielki koncert tej
jesieni, w dodatku z konkurencją. W gdyńskim klubie Pokład grała łódzka Coma,
tymczasem kawałek dalej, w gdyńskim klubie Ucho przetoczył się huragan ciężkich
brzmień. I chyba jestem skłonny twierdzić, że w tym wypadku zdecydowanie
wygrało Ucho.
Szef Ucha, Karol Hebanowski,
powiedział mi w niedzielę, że Ucho przechodzi teraz zmiany. Wydaję mi się, że
zdecydowanie są to zmiany na lepsze, zarówno jeśli chodzi o nagłośnienie czy
oświetlenie, ale też przede wszystkim jeśli chodzi o czas rozpoczynania
koncertów. Podobnie jak w niedzielę podczas koncertu Huntera, ten również
rozpoczął się punktualnie co do minuty, do niedawna w Uchu nie było to takie
oczywiste, a często graniczyło z cudem.
Pierwszym zespołem tego wieczoru, który zagrał przed Vaderem był białostocki Northern Plague i na żywo widziałem ich pierwszy raz. Chłopaki zagrali kilka utworów ze swojej debiutanckiej, bardzo dobrej epki „Blizzard of the North” (wydanej w czerwcu zeszłego roku) oraz kilka innych utworów, które nie znalazły się na pierwszym wydawnictwie. Zabrzmieli znacznie ciężej, już nie tak sterylnie jak na płytce, z większą dozą agresji. Niestety nie dopisała chłopakom publika, ludzie dopiero się zbierali i robili to strasznie powoli. Ci, którzy jednak ich słyszeli kiwali głowami z podziwem i mówili, że dobrze łoją. I to prawda, grają porządnie, cieszą się tym i niewątpliwie jeszcze pokażą swój potencjał, bo mają ogromny.
Pierwszym zespołem tego wieczoru, który zagrał przed Vaderem był białostocki Northern Plague i na żywo widziałem ich pierwszy raz. Chłopaki zagrali kilka utworów ze swojej debiutanckiej, bardzo dobrej epki „Blizzard of the North” (wydanej w czerwcu zeszłego roku) oraz kilka innych utworów, które nie znalazły się na pierwszym wydawnictwie. Zabrzmieli znacznie ciężej, już nie tak sterylnie jak na płytce, z większą dozą agresji. Niestety nie dopisała chłopakom publika, ludzie dopiero się zbierali i robili to strasznie powoli. Ci, którzy jednak ich słyszeli kiwali głowami z podziwem i mówili, że dobrze łoją. I to prawda, grają porządnie, cieszą się tym i niewątpliwie jeszcze pokażą swój potencjał, bo mają ogromny.
Po black/death metalowym Northern
Plague rozstawił się słupski Calm Hatchery, który zagrał bardziej klasyczny
death metal jednak silnie inspirowany nowoczesnym podejściem do ciężkiego
grania. Ich również dotychczas nie miałem okazji usłyszeć na żywo. Surowe,
bardziej garażowe, lekko rzeżące granie, które zaprezentowali czuło się aż w
tyłku, choć nie brakowało od czasu do czasu melodyjnych wstawek czy solówek. I
wszystko byłoby naprawdę super, gdyby nie to, że jednemu z gitarzystów sfajczył
się wzmacniacz i przez to, grali krócej od innych, bo w momencie kiedy się
podłączał do pożyczonego od innego zespołu sprzętu, trochę niefortunnie
pozostali czekali i nic nie robili. W tym czasie mogli przecież pojammować,
perkusista mógł zagrać małe solo. Nie, stali jak te kołki. Szkoda, bo publiki
zaczęło przybywać, zaczęło się już pod sceną coś dziać, a tak trochę ludzi
wybiło z rytmu. Trzecim supportem był warszawski Vedonist, którego nie znałem
kompletnie, a zaskoczył mnie bardzo pozytywnie i chyba nie tylko mnie. Niższy,
bardziej spotęgowany death metal który zaprezentowali rychło przyczynił się do
ruszenia porządniejszego poga. Obok własnych, naprawdę mocnych kawałków zagrali
nawet cover utworu (nie dosłyszałem tytułu niestety) grupy Nightwish. Nie tyle
dużo ciekawszy, ile cięższy, ale przede wszystkim z mocnym growlowanym wokalem,
który miejscami mi przypominał barwę Petera z Vadera.
Lupus z Peterem |
Krótko przed Vaderem, w czasie
kiedy się rozstawiali do Ucha wpadli… szturmowcy Galaktycznego Imperium. Białe
zbroje i wymierzone laserowe rusznice w zebranych w klubie ludzi bynajmniej nie
wywołały wielkiego poruszenia i zamieszania, a wręcz przeciwnie wszyscy chcieli
mieć zdjęcie z nimi, co z kolei spotkało się z lekkim zdziwieniem szturmowców,
co było doskonale widać mimo hełmów na ich głowach. Również na pytanie: „A
gdzie jest Darth Vader?” – odpowiadali milczeniem i obojętnością. Bez protestów
jednak pozwolili się fotografować , po czym zniknęli na backstage’u klubu. W
końcu, dokładnie o w pół do dziesiątej na scenie pojawili się muzycy grupy
Vader, a klub wypełnił się niemal po brzegi.
Od pierwszego uderzenia rozgorzało
intensywne pogo, choć nie aż tak intensywne jak na Hunterze, pod sceną kręciła
się ekipa nastawiona na brutalne harce, więc liczba tych osób musiała być
relatywnie mniejsza. Vader postawił na czołgowe, potężne i masywne brzmienie i
tak obok sporej ilości kawałków z płyt „Black to the Blind” (1997) oraz
minialbumu „Sothis” (1994), które są tematem przewodnim trasy, pojawiły się
utwory z ostatniego, zeszłorocznego albumu „Welcome to the Morbid Reich” (w
tym: „Come And See My Sacrifce”, „Return to the Morbid Reich” czy „Decapitated
Saints”). Znalazło się też miejsce na utwory z płyty „Revelations” (2002) oraz
na utwory, które nigdy nie były jeszcze grane w Polsce, jak na przykład „Heading
for Internal Darkness” z „Black to the Blind”. Ogromne brawa należą się też najmłodszemu
członkowi aktualnego składu Vadera, a mianowicie dwudziesto dwu letniemu perkusiście,
który zapierdalał po bębnach ostro i ani na chwilę nie odstawał od reszty
składu. Na zakończenie trwającego dziewięćdziesiąt minut setu zespół Vader
wyszedł się pokłonić fanom w towarzystwie obu szturmowców Imperium.
Vader i szturmowcy Imperium |
Wszystkie zespoły, na czele z
Vaderem, a nawet z Calm Hatchery, które mimo problemu dało sobie radę,
pozmiatały naprawdę wyśmienicie. Koncert był mocny i intensywny, choć jak niektórzy później mówili, w przypadku
Vadera większego zaskoczenia nie było. Był to nie tylko jeden z ostatnich
ważnych jesiennych koncertów w Trójmieście, jestem też przekonany, że był to
jeden z tych najmocniejszych, a i chyba najmocniejszy. Takich koncertów zawsze
mało, a jeśli Ucho zmienia się na lepsze, to liczę na jeszcze więcej takich
torped, złożonych nie tylko z naszych wspaniałych zespołów, młodych i
obiecujących, czy starych wyjadaczy, ale także dużych zagranicznych grup, tak
jak swego czasu miało to miejsce z Sepulturą.
No to zagrali całe "Black To The Blind" i "Sothis" tak jak obiecywali czy tylko "spore ilości kawałków" z tych płyt? Bo ciężko wywnioskować. Szkoda też, że uzupełnieniem nie było więcej starych hitów. Wiadomo, ciężko coś wybrać, ale ostatnią płytkę można było sobie raczej odpuścić jeśli się robi taki powrót do przeszłości. Mimo wszystko z opisu wygląda, że wyszło dobrze. Cholera, chciałem się wybrać na wczorajszy koncert w Szczecinie ale nie dało rady z różnych powodów. Niesamowite, że mam wszystkie płyty Vadera a nigdy nie widziałem ich na żywo. Już nawet nie mówię o składzie z Docem czy Mauserem, ale nawet teraz gdy zespół to Peter + najemniks warto by było ich zobaczyć. Może się jeszcze uda ;]
OdpowiedzUsuńNie jestem pewien czy zagrali całe te albumy, bo choć trasę sygnują, to pomieszali je i ja nie byłem w stanie stwierdzić, czy były wszystkie, czy tylko część (choć raczej sądzę, że obszerne fragmenty) z tego względu, że choć znam całą twórczość Vadera, to nie na tyle, żeby być tego na sto procent pewien. W każdym razie koncert był udany i swój długi czas miał, można więc przypuszczać, że to były obie z dodatkami. Może dowiesz się tego z innych relacji, mi niestety choć chciałem to zweryfikować w rozmowie z Peterem nie udało się tego dokonać, bo choć wszystko było przed koncertem ustalone, to po nie chciał w ogóle rozmawiać.
UsuńZnalazłem takie zdjęcie setlisty z koncertu w Szczecinie i wynika z niej, że zagrali całe "Black To The Blind" i część "Sothis" choć wygląda to jak takie pomieszanie z poplątaniem i w trakcie koncertu raczej trudno byłoby wszystko wychwycić, nawet jeśli ktoś zna dobrze Vadera.
OdpowiedzUsuńhttp://www.slowianin.org/images/artykuly/444/9714.jpg
Jeśli setlistę mieliście taką samą, a podejrzewam, że tak, no to można powiedzieć, że obietnice zostały spełnione.