Napisał: Marcin Wójcik
Trzeci album tej walijskiej grupy jest według mnie najciekawszym w ich dyskografii. Zawiera bowiem utwory, które trwale
wpisały się w historię rocka. Wywarł na mnie duży wpływ jako muzyka, a ponadto
zbliża się nieuchronnie do magicznej „czterdziestki”…
Budgie to walijskie hard rockowe
i heavy metalowe power trio założone w 1967 roku w Cardiff, w skład którego wchodzili: Burke Shelley –
bas, wokal; Tony Bourge – gitara i Ray Phillips – perkusja. Zespół nigdy nie zdobył wielkiej popularności
(poza Wielką Brytanią i Polską), a mimo to, stał się jedną z najbardziej
wpływowych grup w historii heavy metalu, porównywalną z Led Zeppelin, Black
Sabbath czy Deep Purple. Krążek składa się z siedmiu utworów utrzymanych w klimacie
wymienionych wcześniej gatunków. Kompozycje, jak na Budgie przystało, są bardzo
rytmiczne i dynamiczne, o bogatych rozbudowanych formach, które w niektórych
przypadkach (np. „You’re The Biggest Thing Since Powdered Milk”) można
podzielić niemal na dwa osobne utwory. Całości dopełnia charakterystyczny głos
Shelley’a, opowiadający historie zawarte
w ciekawych tekstach, z interesującymi
przenośniami, niosącymi mądre przesłanie.
Ponadto pośród autorskich kompozycji zespołu pojawił się jeszcze cover bluesowego
utworu „Baby please don’t go”.
Pierwsze nuty które otwierają
całą płytę to wiodący riff utworu „Breadfan”. Niesłychanie chwytliwy i przy tym
nieskomplikowany. Błyskawicznie wpada w ucho i zostaje w pamięci. (Gdy gram na
gitarze, od razu „pcha się pod palce” przy każdej okazji). Riff ten dynamicznie prowadzi cały utwór,
który po solówce (równie genialnej w swojej prostocie) wycisza się, płynnie
wchodząc w spokojnie zagraną, akustyczną, lekko liryczną wstawkę, pod koniec której narastające
napięcie kieruje nas z powrotem do głównej formy, opartej na tymże riffie.
Tekst ciekawy, zwraca uwagę na nasz materializm, zawiera sporo ciekawych
przenośni, często trudnych do przetłumaczenia na język polski (sam tytuł „Breadfan”
w wolnym tłumaczeniu znaczy „skąpiec”, lecz powszechnie znanym określeniem tego
słowa jest wiser i większość
słowników tak podaje). Cover tego dzieła
nagrała Metallica w 1988 roku, dzięki któremu ponownie wzrosło zainteresowanie
walijską grupą.
Warto wspomnieć o akustycznych
utworach (gitara plus wokal): „You’ll Always Know I Love You” oraz „Riding My
Nightmare”, w których głos lidera brzmi
lirycznie, spokojnie wyciągając przy tym
niesamowicie wysoką, jak na mężczyznę, „górkę” w refrenach. Wstawienie tych utworów to albumu było dobrym
zabiegiem (z resztą często stosowanym przez zespół), który ładnie wyważa
brzmienie całości, pozwala wyciszyć się pomiędzy hard rockowymi kawałkami. „You’re
The Biggest Thing Since Powdered Milk’” to rozbudowana kompozycja, którą
zaczyna długawy, perkusyjny wstęp. Jak
zwykle u Budgie, energiczny rytm, zmienna forma, rytm i tempo. Mnogość różnych
zagrywek, ciekawych przejść. W tym utworze mamy właściwie dwa riffy, dwie formy w jednym kawałku. Ciekawostką jest
fakt, że to jedyny utwór zespołu zarejestrowany na albumie, w którym Burke
zmienia barwę głosu na tę powszechnie uznaną za męską. Dzieje się to w drugiej
części kompozycji, którą rozpoczyna bardzo sprytne, dynamiczne przejście na
basie.
Ostatnim, siódmym, utworem jest „Parents”.
Liryczna ballada, poruszająca problem relacji dzieci – rodzice. Razem z „Breadfanem” jest to jeden z
ich najbardziej rozpoznawalnych utworów.
Niesamowicie głęboki, refleksyjny tekst (polecam nastoletnim buntownikom
lub po sprzeczce z rodzicem), który wzrusza szczególnie usłyszany za pierwszym
razem. W kompozycję wpleciono wstawkę z
szumem morza i mewami, która dodaje klimatu tęsknoty (w tym przypadku za opieką
rodziców) . Sama forma tym razem nie jest rozbudowana, to tylko akordy i dobra
solówka jako tło do przepięknych słów.
Reasumując to naprawdę wyjątkowy,
klasycznie już brzmiący, album. Choć
zespół wcześniej i później wydał bardzo ciekawy materiał, który wcale nie
odbiega od jakości prezentowanej przez „Never…” jednak bardziej odważyłbym się na
początek, polecić właśnie tę płytę takiej osobie, która chciałaby zapoznać się
z twórczością Budgie. Polecam także tym,
którzy interesują się językiem angielskim. Nie dość, że mamy tu szorstki,
walijski akcent, to jest też parę
ciekawych przenośni i trudno przetłumaczalnych zwrotów, nad którymi warto się
zastanowić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz