Ostatnim razem omawiany na łamach tego bloga album Rhysa Chathama, "The Bern Project", był rodzajem muzycznego kolażu, sztuki złożonej z pociętych taśm pochodzących z luźnej sesji nagraniowej. Niespełna rok później ów związany z awangardą kompozytor prezentuje coś odmiennego - zbiór impresjonistycznych obrazów, które wynikły z utrzymanej we free jazzowym duchu improwizacji, które swą wymową ocierają się wręcz o field recording (nagrania terenowe). O ile ten byłby przeprowadzony w pełnej magii, baśniowej krainie, która jednak skrywa swoje mroczne sekrety.
Skojarzenia z field recordingiem w żadnym stopniu nie wynikają jednak z technicznej strony tego nagrania - ale ze wspomnianego impresjonizmu tego albumu. Chatham maluje bardzo przemawiające do wyobraźni sceny swoim dźwiękowym pędzlem - i są one z jednej strony bardzo wyraźne, mające w sobie coś teatralnego i oprócz samego krajobrazu odbywa się w nich sporo wydarzeń, a z drugiej są na tyle abstrakcyjne i surrealistyczne, że trudno ustalić w nich jakieś konkretne szczegóły, które z pewnością będą różnić się w ramach odczuć poszczególnych słuchaczy. Pozbawieni bezpośredniego obrazu czujemy się trochę jak ślepcy w odrealnionej krainie, a recenzja przypominać może podjęcie się relacji zwiedzonego dźwiękowego otoczenia. Tak właśnie należy na ten album spojrzeć - jako na zaproszenie do przechadzki po jakimś innym, dziwacznym świecie, podczas której zawiązano nam oczy, zatkano nos i pozwolono jedynie na wrażenia słuchowe.
Już w pierwszej kompozycji, tytułowym "Outdoor Spell", łatwo zauważyć można z jednej strony tak mocno przywoływane przeze mnie nawiązania do impresjonizmu w malarstwie, a z drugiej przestrzenne zorientowanie dzieła. To pierwsze objawia się szczególnie w charakterystycznej grze na trąbce Rhysa - liniowych pociągnięciach, które na wyobrażonym muzycznym płótnie pozostawiają ślad w postaci długo wybrzmiewających drone'ów. Maźnięcia te zdecydowanie dominują, a melodie złożone z kilku następujących po sobie dźwięków, choć występują, to pojawiają się sporadycznie. Drugie zagadnienie, przestrzenność, objawia się w miejscach pojawiania się tych trąbkowych maźnięć - zamiast tworzyć skompresowany stos Chatham umiejscawia je w różnych miejscach, to bliżej, to znów dalej słuchacza, co w dużym stopniu pozwala na w pełni trójwymiarowe odczucie sceny.
Dużo atmosfery dodają, ponownie drone'ujące, niskie głosy (i czyżby didgerido?), które zdają się trzymać mantrę nie na zasadzie repetycji, ale utrzymywania pojedynczego wybrzmiewania tak długo, jak to możliwe. Są one fundamentem magicznej atmosfery, na którym dopiero Chatham rozpoczyna swoje trąbkowe zabawy. Przez prawie osiem minut odbywa się malowanie krajobrazu i nastroju - nocy, tajemnicy, mistycyzmu. To dość statyczny obraz, którego celem jest wytworzenie pewnej sceny i utrzymanie jej na tyle długo, byśmy się jej przyjrzeli, w przeciwieństwie do klasycznie pojmowanego "ruchu" muzyki. Dźwięki w zasadzie nigdzie nas na końcu kompozycji nie doprowadziły. Chciałoby się napisać, że odchodzą one w ciszę, ale wygląda bardziej to na to, że to my w naszej przechadzce pozostawiamy je za sobą ruszając dalej.
"Outdoor Spell" stanowi jednak tylko wstęp i psychiczne przygotowanie do wrzucenia nas w samo centrum tej dziwacznej krainy. 18-minutowy "Crossing the Sword Bridge of the Abyss" zdaje się być głównym punktem tego albumu, łącząc narrację muzyczną z surrealizmem. Doświadczamy marszowej przechadzki "pierdzących" trąbko-podobnych istot, które wyraźnie przybliżają i oddalają się od nas pokonując tytułowy most, a wysoko osadzone, niemalże paranoiczne właściwe melodie (z braku lepszego słowa) wzmacniają przedziwnie psychodeliczną atmosferę tego nagrania. My sami zdajemy się być umiejscowieni bardzo statycznie, sprowadzając się do biernym obserwatorów, niemniej wydarzenia zachodzące w tym settingu są znacznie bardziej dynamiczne, niż w poprzedniej kompozycji i łatwo o nich pomyśleć w kategorii jakiegoś rodzaju animacji.
Przedostatnim nagraniem jest nieco ponad 6-minutowy "Corn Maiden's Rite", który oprócz dęciaków obficie wykorzystuje etniczne instrumenty perkusyjne. Pulsacja bębnów nadaje temu utworowi bardzo plemiennego, rytualnego charakteru i wyobraźnia podsuwa przez to nieustannie obraz ludzi tańczących wokół ogromnego ogniska. Jednak my nie bierzemy w tym obrzędzie udziału - jesteśmy nieuczestniczącym etnografem, który stoi sobie kompletnie z boku i robi notatki. Kompozycja te jest też ostatnim z "impresjonistycznych" dzieł na tym albumie, gdyż po niej rozpoczyna się 12-minutowy "The Magician", w którym pojawia się znacznie szersza paleta instrumentalna, obejmująca zestaw perkusyjny, gitarę i bas. Sam w sobie utwór ten brzmi jak typowy free jazz (jeśli jest coś takiego, jak "typowy" free jazz) i rozpatrywany osobno nie jest szczególnie interesujący, ale w kontekście trzech poprzednich utworów zdaje się być silnym skokiem z impresjonizmu do ekspresjonizmu, do zagłębienia się w psyche i introspekcji jakiegoś chaotycznego umysłu (magika?).
Sięgając po "Outdoor Spell" trzeba mieć na uwadze, że to raczej pewien rodzaj muzycznego pejzażu, niż tradycyjnie rozumiany album muzyczny. Wymaga on od słuchacza innego podejścia, nastawionego bardziej na przebywanie w sonicznym krajobrazie, w którym tętni życie i dzieją się najróżniejsze rzeczy. Główny problem polega jednak na tym, że w żadnym punkcie tego albumu nie czujemy się tak, jakbyśmy byli w centrum tych wydarzeń, jakbyśmy w nich rzeczywiście uczestniczyli. Nieustannie towarzyszy nam poczucie silnej odrębności, jesteśmy turystą zwiedzającym ten przedziwnie surrealistyczny świat, ale nie używającym uroków takiej podróży i ograniczającym się do stania z boku i nagrywania otaczających go dźwięków na przenośny dyktafon. Turystą chodzącym po wyznaczonych ścieżkach, trzymającym się z dala i biernie obserwującego (nasłuchującego). Jako więc taka surrealistyczna, odrealniona przechadzka po świecie trąbko-głowych istot album Rhysa Chathama sprawdza się bardzo dobrze, tak już dla tych bardziej aktywnych podróżników może być lekkim rozczarowaniem. Wciąż to pozostaje jednak kreatywnym i naprawdę przemawiającym do wyobraźni dziełem. Ocena: 7/10.
Przedostatnim nagraniem jest nieco ponad 6-minutowy "Corn Maiden's Rite", który oprócz dęciaków obficie wykorzystuje etniczne instrumenty perkusyjne. Pulsacja bębnów nadaje temu utworowi bardzo plemiennego, rytualnego charakteru i wyobraźnia podsuwa przez to nieustannie obraz ludzi tańczących wokół ogromnego ogniska. Jednak my nie bierzemy w tym obrzędzie udziału - jesteśmy nieuczestniczącym etnografem, który stoi sobie kompletnie z boku i robi notatki. Kompozycja te jest też ostatnim z "impresjonistycznych" dzieł na tym albumie, gdyż po niej rozpoczyna się 12-minutowy "The Magician", w którym pojawia się znacznie szersza paleta instrumentalna, obejmująca zestaw perkusyjny, gitarę i bas. Sam w sobie utwór ten brzmi jak typowy free jazz (jeśli jest coś takiego, jak "typowy" free jazz) i rozpatrywany osobno nie jest szczególnie interesujący, ale w kontekście trzech poprzednich utworów zdaje się być silnym skokiem z impresjonizmu do ekspresjonizmu, do zagłębienia się w psyche i introspekcji jakiegoś chaotycznego umysłu (magika?).
Sięgając po "Outdoor Spell" trzeba mieć na uwadze, że to raczej pewien rodzaj muzycznego pejzażu, niż tradycyjnie rozumiany album muzyczny. Wymaga on od słuchacza innego podejścia, nastawionego bardziej na przebywanie w sonicznym krajobrazie, w którym tętni życie i dzieją się najróżniejsze rzeczy. Główny problem polega jednak na tym, że w żadnym punkcie tego albumu nie czujemy się tak, jakbyśmy byli w centrum tych wydarzeń, jakbyśmy w nich rzeczywiście uczestniczyli. Nieustannie towarzyszy nam poczucie silnej odrębności, jesteśmy turystą zwiedzającym ten przedziwnie surrealistyczny świat, ale nie używającym uroków takiej podróży i ograniczającym się do stania z boku i nagrywania otaczających go dźwięków na przenośny dyktafon. Turystą chodzącym po wyznaczonych ścieżkach, trzymającym się z dala i biernie obserwującego (nasłuchującego). Jako więc taka surrealistyczna, odrealniona przechadzka po świecie trąbko-głowych istot album Rhysa Chathama sprawdza się bardzo dobrze, tak już dla tych bardziej aktywnych podróżników może być lekkim rozczarowaniem. Wciąż to pozostaje jednak kreatywnym i naprawdę przemawiającym do wyobraźni dziełem. Ocena: 7/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz