Fates Warning to formacja zasłużona i niewątpliwie będąca w ścisłej czołówce metalu progresywnego, choć nigdy nie uzyskała szczególnej popularności. Po długich dziewięciu latach milczenia wróciła w roku trzeszczącym ze znakomitym albumem "Darkness in a Different Light" i wydawać by się mogło, że wysoko zawieszona wówczas poprzeczka będzie trudna do przeskoczenia. Z ulgą donoszę, że najnowszy dwunasty album Amerykanów jest nie tylko udany, ale nawet lepszy od swojego poprzednika...
Otwiera świetny "From the Rooftops", który najpierw oczarowuje delikatnym lekko bujającym początkiem, a następnie kapitalnie rozwija się do szybszego tempa i mocnego, surowego riffingu. Po prostu wspaniały i porywający utwór. Po nim od razu wskakuje rozpędzony "Seven Stars", bardzo jak na metal progresywny przebojowy, ale wcale nie oznacza to utworu lekkiego. Mocną stroną jest tu bowiem także bardzo solidny tekst traktujący o stawianiu czoła odchodzeniu, śpiewany oczywiście przez będącego w świetnej formie Raya Aldera, a także porywające brzmienie pełne zmian tempa i nie wymuszonych zróżnicowanych popisów gitarowych i perkusyjnych. Całkowicie mnie ten numer kupił, bardziej nawet od numeru pierwszego, będącego także singlem do płyty. Nie ustępuje mu znakomity "SOS", który również od samego początku porywa mocnym brzmieniem, surowym, a zarazem bardzo melodyjnym riffingiem i miękką, ale idealnie dopasowaną do reszty żywą perkusją za którą odpowiedzialny jest już po raz drugi Bobby Jarzombek. Fantastyczne jest tutaj także psychodeliczne zwolnienie w którym dominującą rolę odgrywają ciekawie prowadzone klawisze, po chwili zaś wszystko znów nabiera rozpędu. Pierwszą połowę płyty kończy ponad dziesięciominutowy rozbudowany "The Light and Shade of Things". Najpierw usypia się naszą czujność spokojnym, ale zarazem niepokojącym wstępem mogącym kojarzyć się trochę z ostatnimi dokonaniami Iron Maiden. Niespieszne rozwijanie się tego utworu ma w sobie coś z ciszy przed burzą, wystarczy zamknąć oczy, by w pełni zatopić się w te wspaniałe i porywające dźwięki. Kiedy następuje uderzenie znów jest niezwykle świeżo i porywająco. Swoją konstrukcją przypomina ten numer finałowy "And Yet It Moves" z poprzedniej, choć w moim przekonaniu jest od niego jeszcze lepszy, jeszcze bardziej dopracowany kompozycyjnie i pełniejszy brzmieniowo. Znakomicie sprawdza się tutaj delikatne akustyczne zwolnienie, które już po chwili przepięknie rozwinie się w nieco wolniejszy, przejmujący finał. Po prostu miód dla uszu!
Na piątej pozycji znalazł się "White Flag" mówiący o tym żeby nigdy się nie poddawać i nie wywieszać tytułowej flagi. U kogoś innego trąciłoby by banałem, ale nie u Fates Warning. To kolejna znakomita pozycja na tym albumie, taka która od początku wkręca się w głowę i nie chce z niej wyjść. To utwór pełen życia i drapieżności, który wyraźnie potrafi zmotywować do działania. Brawo! Kolejną perełką jest rozpędzony "Like Stars Our Eyes Have Seen" który znów zachwyca tempem, świetnym riffingiem (zwłaszcza Matheosa), mocnym wokalem Aldera i potężną, ale nie przesadzoną perkusją Jarzombka. Przedostatnim utworem na podstawowej wersji płyty jest monumentalny także trwający ponad dziesięć minut "The Ghosts Of Home". Niepokojące intro złożone ze skakania po radiowych kanałach, po chwili ustępuje akustycznemu wstępowi, które znów ma za zadanie uśpić czujność przed kolejnym mocnym rozwinięciem. Od kolejnego, melodyjnego ale surowego riffu w powietrzu po prostu lecą iskry, a o nudzie nie ma nawet co wspominać, bo na nią na najnowszym krążku Fates Warning zabrakło miejsca. Ci, którzy znają twórczość tej grupy z całą pewnością znajdą tu także echa najlepszych płyt, czyli "A Pleasant Shade of Grey" i "Disconnected", ale o kopiowaniu samego siebie również nie ma mowy, a jedynie o delikatnym przywołaniu klimatu i nawiązaniu do tamtych wciąż znakomitych płyt. Wieńcząca "Teorie lotu" instrumentalna kompozycja tytułowa, która również nawet nie myśli przez chwilę by być gorsza od pozostałych numerów - całą bowiem płytę słucha się z zapartym tchem i dosłownie połyka, jest także znakomita i stanowi coś w rodzaju cody do siedmiu wcześniejszych perełek i klamry.
Wersja rozszerzona zawiera również drugi krążek na którym znalazło się sześć numerów rozpisanych jedynie na gitarę akustyczną i niesamowity głos Aldera. Znalazły się tu trzy autorskie kompozycje będące bardzo ciekawymi interpretacjami oryginalnych wersji. Znalazło się miejsce na "Firefly" (z poprzednika), "Another Perfect Day" z płyty "FWX" oraz "Seven Stars" z opisywanego. Trzy kolejne to równie interesujące covery, a mianowicie "Pray Your Gods" grupy Toad the Wet Sprocket, "Adela" hiszpańskiego kompozytora Joaquina Rodrigo (!) oraz "Rain" z repertuaru Uriah Heep. Każdy z nich brzmiąca przepięknie i przejmująco i fantastycznie uzupełniająca podstawowy album, choć stanowiąca bardziej ciekawostkę dla najbardziej zagorzałych wielbicieli Fates Warninig, zarówno tych starych jak i tych zupełnie nowych.
"Theories of Flight" to płyta absolutnie porywająca - zarówno brzmieniem, jak i emocjami płynącymi z każdego numeru i pojedynczego dźwięku. To płyta absolutnie świeża, mocno zakorzeniona w klasycznie pojętym metalu progresywnym, ale bynajmniej nie pachnąca cepelią. Udowadniają, że są grupą wyjątkową i nieprzekłamaną, nie udającą ani nie chcącą nikomu sprzedać jedynie ładnego opakowania. Perfekcja i esencja nie tylko dla Fates Warning, ale również dla gatunku. Wreszcie to krążek, który zdecydowanie leci wysoko ponad większością tegorocznych progresywnych wydawnictw a słuchacz razem z nim oczarowany pięknem, emocjami i niesamowitą świeżością bijącą z każdego numeru. Absolutne mistrzostwo i petarda, a także jeden z moich faworytów do podsumowania roku szczodrego. Polecam! Ocena: 10/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz