niedziela, 31 lipca 2016

Yndi Halda - Under Summer (2016)


Bardzo długo musieliśmy czekać na następcę otoczonego swoistym kultem i legendą "Enjoy Eternal Bliss" - debiutu brytyjskiej formacji Yndi Halda, której już pierwszy album zapewnił stałe miejsce w panteonie esencjonalnych zespołów post-rocka w jego crescendocore'owym wydaniu. Gdyby ów następca wyszedł na światło dzienne jeszcze parę lat temu zapewne miałbym wobec niego nieludzko wysoko postawioną poprzeczkę - jednak kojące działanie czasu sprawiło, że udało mi się nabrać pewnego rodzaju dystansu, dzięki któremu nie wymagam "Enjoy Eternal Bliss vol. 2". Nie sposób jednak uniknąć porównań i aluzji do kanonicznego dzieła Yndi Halda sprzed około dziesięciu lat. Naturalnym jest zadanie pytania - czy "Under Summer" to powtórka z rozrywki, w istocie druga część "Enjoy Eternal Bliss", czy może zespół postanowił zaskoczyć czymś kompletnie nowym i niespodziewanym? Odpowiedź brzmi - coś pomiędzy. Wyznawcy debiutu poczują się jak w domu, ale z pewnością zauważą parę nowych mebli. 

Retrospektywa "Enjoy Eternal Bliss" zasługuje z pewnością na swój własny epizod "LUminiscencji", a premiera nowego albumu Yndi Halda, czyli recenzowanego dziś "Under Summer" (która odbyła się 4 marca tegoż roku poprzez wytwórnię Big Scary Monsters) z pewnością jest ku temu dobrą okazją, także nie będziemy zbyt długo rozpamiętywać "Wiecznej Błogości" w tym tekście. Zresztą na zapoznanie się z tym dziełem i dyskutowanie o nim była ponad dekada, także skupmy się na Tu i Teraz - przyjrzyjmy się temu, jak "Under Summer" brzmi bez towarzyszącego mu ciężaru poprzednika, a dopiero potem zadajmy pytanie o jego relacje ze starszym bratem. Jedną rzecz można już teraz zaznaczyć - na "Under Summer", podobnie jak na poprzedniku, znajdują się cztery kompozycje trwające razem około godzinę.

Ale jeszcze wcześniej sprecyzujmy, z jakim właściwie post-rockiem mamy do czynienia. Każdy, kto spędził z albumami opatrzonymi tą łatką trochę czasu wie, że nie jest to spójna estetyka, a raczej pewien ruch mający bardzo ogólne cechy wspólne i obecnie użycie tego sformułowania nie spełnia zbyt dobrze swojej funkcji informacyjnej. Nie jest to co prawda różnorodność na tyle duża, by rozkładać ręce z prośbą o doprecyzowanie tak, jak gdy ktoś mówi, że "słucha rocka", "słucha jazzu", czy "słucha muzyki poważnej", ale post-rockowi naprawdę już nie jest do tego daleko. Jak wspomniałem na początku, Yndi Halda wrzucana jest do worka z dość żartobliwym - a zarazem naprawdę trafnym, co tylko dodaje do dowcipu - określeniem crescendocore (co zresztą widać na zalinkowanej "mapie"). W zasadzie zapoznanie się z tym jednym określeniem z zakresu notacji muzycznej mówi nam już bardzo dużo na temat tej muzyki - w jej centrum stoi stopniowe zwiększanie dynamiki, któremu często towarzyszy budowanie napięcia harmonicznego, które w końcu rozwiązuje się w swoistej eksplozji punktu kulminacyjnego. Jest to jeden z podstawowych elementów wielu kompozycji muzyki poważnej, który jednak crescendocore, jak sama nazwa wskazuje, eksploruje często niemalże do granic dobrego smaku. Kompozycje na "Under Summer" posiadają taką sinusoidalną strukturę, ze wznoszeniem się i opadaniem w doliny kilkukrotnie w ramach jednego utworu. Yndi Halda to w zasadzie taki Godspeed You! Black Emperor, ale zamiast orkiestralnego poczucia apokalipsy i sypiącego się świata jest tutaj orkiestralna radość z życia i zaduma nad pięknem.


Ten swoisty ruch dynamiczny, wzrost i opadanie napięcia w bardziej linearnej formie (w przeciwieństwie do klasycznej, "skokowej" formuły zwrotka-refren) jest właśnie głównym punktem zaczepienia muzyki Yndi Halda - ale nie jedynym. Crescendo i diminuendo tworzą wzorzec struktury utworu, któremu podporządkowuje się elementy pozostałe, dzięki którym ów ruch dynamiczny ma siłę zawłaszczenia uwagi słuchacza. Szczególną rolę w całej tej konstrukcji odgrywa niezwykle mocno postawiony akcent na melodię pełną prostej, ale utrzymanej w dobrym guście ornamentyki. Prostota melodii na "Under Summer" sprawia, że to album bardzo przystępny i przyjazny słuchaczowi. Nie żąda on pełnej uwagi w sposób brutalny, władczy, czy przez osiągany poziom komplikacji, ale mimo to trudno słuchać go w tle - bo jego ciepło i niewinność mają bardzo kojący charakter i subtelnie zapraszają do tego, by zamknąć oczy i rozkoszować się jego delikatnością. Kolejnym aspektem, który wzmacnia to wrażenie jest bogate instrumentarium, wielowarstwowość planów i kolorystyka brzmienia. Zespół wie, kiedy bardziej wysunąć na przód klasycyzujące skrzypce, a kiedy grającą tremolo gitarę świadomie manipulując paletą brzmień, wie, kiedy sekcja rytmiczna powinna odejść na dalszy plan i zapewnić reszcie zespołu oddech, a kiedy uderzyć nas rytmicznym bombardowaniem - wszystko to w ramach kolejnych ruchów crescendo-diminuendo, które, jak wspomniałem wcześniej, organizują i zarządzają tak posunięciami melodii, jak i rytmu. Istnieje zarazem na tym albumie dość wyraźnie zauważalny balans - równie liczne i zaznaczone są ogromne, zagęszczone brzmieniowo punkty kulminacyjne, jak i minimalistyczne, otoczone ogromnymi połaciami pustych przestrzeni sentymentalne melodie oraz wszelkie sekcje pośrednie, prowadzące nas od jednych punktów skrajnych od drugich. Album dzięki temu bardzo wyraźnie oddycha i kompozycjom towarzyszy duża płynność i dynamika.

No dobrze - to wszystko powyżej brzmi jakbym dokonywał opisu "Enjoy Eternal Bliss", a miałem odłożyć retrospektywę na później. Ale tak właśnie prezentuje się "Under Summer" - co zatem Yndi Halda na tym albumie pokazała nowego? Najważniejsza, z miejsca zauważalna zmiana, której po prostu nie idzie przeoczyć, to pojawienie się warstwy wokalnej. "Enjoy Eternal Bliss" to był album w zasadzie instrumentalny - co prawda głosy ludzkie się na nim pojawiały, ale trudno mówić o jakimś tekście, jak choćby w przypadku bardzo pierwotnych w swojej naturze, radosnych okrzyków z "Dash and Blast" (i pomijając mruczane słowa w "A Song for Starlit Beaches"). Tutaj pojawiają się słowa oraz warstwa wokalna z prawdziwego zdarzenia - przynajmniej na trzech z czterech kompozycji (tego aspektu pozbawiona jest najdłuższa na albumie, 18-minutowa "Helena"). Są to teksty bardzo sentymentalne i poetyckie, które bardzo zgrabnie wpisują się w estetykę warstwy muzycznej. Ich charakter wraz z niektórymi elementami instrumentalnymi - szczególnie drugiej i ostatniej kompozycji, czyli "Golden Threads from the Sun" oraz "This Very Flight" - sprawiają, że w muzyce Yndi Halda bardzo wyraźnie usłyszeć można wątki indie rockowe. Do tego nawet stopnia, że czasami mam wrażenie, że "Under Summer" brzmi jak album nagrany przez indie rockowy, czy może nawet bardziej indie folkowy zespół, który postanowił pokombinować z formułą GY!BE, podczas, gdy relacja jest raczej odwrotna.

Ta wydawałoby się że drobna zmiana, jaką jest dojście warstwy wokalnej sprawiła też, że zmieniła się może nie tyle atmosfera albumu (w stosunku do "Enjoy Eternal Bliss"), co raczej to, jaką relację ta muzyka nawiązuje ze słuchaczem. Debiut był z pewnością emocjonalny, ale przy tym dość zdystansowany i eteryczny - brzmiał bardziej jak coś abstrakcyjnego, nieziemskiego, natomiast "Under Summer" jest bliżej słuchacza, bardziej ludzki. "Enjoy Eternal Bliss" był doskonały pod względem zapewniania tego specyficznego odczucia, z braku lepszego słowa, transcendencji, natomiast "Under Summer" bardziej zdaje się być znacznie bliżej realizmu magicznego - bliżej człowieka i jego przyziemnych doświadczeń, wyciągając z nich jednak jakiś rodzaj magii.



Gdy bliżej przyjrzeć się "Under Summer", to łatwo stwierdzić, że niemal w całości zbudowany jest z post-rockowych archetypów i klisz - właściwie w żadnym stopniu nie jest odkrywczy i każdy, kto słyszał co najmniej dwa inne wydawnictwa crescendocore'owe zapewne będzie mógł przewidzieć przebieg kompozycji na kilka minut do przodu. Nie burzy kanonów, nie szturmuje konserwatywnych twierdz w imię postępu muzyki, po prostu nie idzie w nim wskazać żadnych obiektywnych wyznaczników wielkości. Pod względem czysto formalnym to w zasadzie album balansujący około przeciętności, zwyczajnie poprawny. Ale jest w nim coś więcej - pewna dziecięca niewinność, poszukiwanie piękna w prostocie melodii, odwaga w uderzaniu w podniosłość i sentymentalizm, które dziś tak łatwo mogą wywołać oskarżenia o pretensjonalność. To album niewinny i naiwny, który podobnych cech oczekuje od słuchacza. I jeśli zdobędziemy się na to, by na chwilę taki właśnie punkt widzenia przyjąć i skupimy się na samym emocjonalnym rezonansie, jaki daje obcowanie z twórczością Yndi Halda, to album ten gwarantuje wspaniałe doznania estetyczno-emocjonalne. "Under Summer" ma duży potencjał na wywoływanie dreszczy. Ocena: 7/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz