wtorek, 26 lipca 2016

Ranking: Metallica (według redaktora Chamery)

"Nowa płyta? Jaka znowu nowa płyta... naprawdę nic o tym nie wiemy..."

Metallica ma wydać nowy album w tym roku. Podobno. Jak bardzo wyzłośliwiam się nad ich wymówkami, czy długim czasem oczekiwania na płytę to jednak muszę przyznać, że na nowe wydawnictwo grupy czekam z niecierpliwością. Swoje obawy zweryfikuje jak już dane mi będzie przesłuchać ów krążek, a w międzyczasie postanowiłem razem z Generałem (czyt. Naczelnym) jeszcze raz przejść przez wyboistą drogę płyt Mety. To zaczynamy.


14. Lulu (2011)

Powiem wprost: szczerze nienawidzę prawie każdej sekundy tej płyty. Pamiętam jak usłyszałem "The View" ze słynnym I AM THE TABLE i pomyślałem "wow to jest naprawdę słabe". Liczyłem jeszcze, że może to singiel im nie wyszedł, ale uczucie niepokoju towarzyszyło mi coraz bardziej im bliżej była premiera płyty. Ale nawet w moich najgorszych przewidywaniach nie oczekiwałem takiego koszmaru jaki mnie spotkał po włączeniu tej płyty. Mam wrażenie jakby każda sekunda tej płyty chciała zranić moje bębenki słuchowe. Doceniam chęć innowacji i artystyczną wizję stojącą za projektem. Nie zmienia to jednak faktu, że treść jest podana w tak nieprzystępnej formie, że nie byłem w stanie przesłuchać jej po raz drugi. Od początku do końca, twardo wysiedziałem raz. JEDEN RAZ. Tylko po to, by na końcu zostać uraczonym kilkoma minutami pisku (chociaż i tak był on mniej irytujący niż to co dane mi było usłyszeć wcześniej na płycie). Za każdym kolejnym razem kiedy próbowałem wrócić do tej płyty i spróbować się do niej przekonać wytrzymywałem do połowy pierwszego utworu.

13. St. Anger (2003)

Miało być garażowo i bardziej hard rockowo niż heavy i thrash metalowo. Tylko coś nie pykło. Problemy jakie grupa miała podczas nagrania tej płyty są niemal legendarne. Starczy powiedzieć, że pierwotny materiał na płytę "The Presidio" poszedł do kosza/szafy (na youtubie można znaleźć złączoną przez fanów kompilację tej sesji) i całość prac rozpoczęto od nowa. Sama płyta może nie byłaby zła w brzmieniu, gdyby nie ten sławny werbel brzmiący jak garnek z nałożonym na niego kartonem. To, co dla mnie zabiło te płytę to długość utworów. Nie są to złe kompozycje, parę kawałków z tej płyty nadal z chęcią słucham, jednak brak solówek czy jakiś bardziej rozbudowanych przejść w utworach trwających po siedem minut sprawia, że całość jest monotonna i nudna, a ja miałem ochotę by jak najszybciej się skończyła.

12. Kill 'Em All (1983)

Tak, tak, Metallica skończyła się na tej płycie. Krążek, który niewątpliwie ma na sobie klasyki ("Seek And Destroy" chociażby) dla mnie jest naprawdę ciężko strawny. Powód? Brzmienie. Tak brzmienie. Typowo thrashowe brzmienie, które niektórzy uwielbiają i wychwalają wniebogłosy. Dla mnie jest ono naprawdę męczące, doprawione do tego wokalem Hetfield'a, który non stop wydzierał się zamiast śpiewać. Wiem, że taka specyfika gatunku i że tak to ma brzmieć, ale ja zdecydowanie wole owe kawałki kiedy Meta gra je na koncertach, a Papa Het śpiewa zamiast wydzierać się non stop - co by tłumaczyło kolejne miejsca na mojej liście. Wciąż jednak uważam, że płyta jest dobra i zawiera parę naprawdę niezapomnianych kompozycji.

11. Beyond Magnetic (2011)

EPka, która zawiera materiał odrzucony poprzednio z Death Magnetic. Ciężko mi jednak nie odnieść wrażenia, że została wydana po to, by zamaskować nieco "smród" powstały po Lulu. Płytka zawiera cztery kawałki, które są całkiem przyjemne, jednak momentami nieco przekombinowane. Tak czy siak miło jest posłuchać tego materiału w wolnej chwili.




10. ...And Justice for All (1988)

Zacznę nieco nietypowo. Uwielbiam okładkę tego albumu (w ogóle większość okładek albumów Mety ma w sobie coś przykuwającego uwagę i szczególnego). Jeśli chodzi o zawartość - tu jest już różnie. Znowu brzmienie mnie drażni (głównie brak basu jest odczuwalny). Jest tu parę niekwestionowanych hitów, które uwielbiam, przemieszanych jednak z kawałkami w które wgryźć się nijak nie potrafię.



9. Garage Inc. (1998)

Zestaw utworów mniej lub bardziej znanych polanych Metallikowym sosem i podanym na dwóch dyskach. Musze przyznać, że legendarnej grupie wyszło to nader zgrabnie. Nie jest łatwo zachować w coverze ducha oryginału i jednocześnie przedstawić go w swoim unikalnym stylu i zaproponować coś nowego dla utworu. A Metallice się udało i to parę ładnych razy. Przyjemna odskocznia od standardowego materiału grupy.



8. Reload (1997)

Album zdecydowanie skierowany w stronę hard rocka, zawierający wiele wpadających w ucho kompozycji. Dla mnie jasnymi punktami był tutaj zawsze kultowy "Fuel" i "The Unforgiven II". Nigdy za to nie byłem w stanie polubić "The Memory Remains". Zwyczajnie odrzuca mnie ten kawałek. Całość wypada całkiem nieźle jednak gorzej od swojej poprzedniczki.




7. Load (1996)

Pierwszy z dwóch typowo hard rockowych dzieł Metalliki. Jest to całkiem miła odmiana po długich heavy thrash'owych kawałków z przeszłości Mety. Uwielbiam wiele utworów z tego albumu począwszy od "Ain't My Bitch" poprzez "Until It Sleeps", "Bleeding Me", czy "Mama Said". Jest tu jednak parę tak zwanych baboli. Mniej rażących niż w przypadku swojej następczyni, jednak wciąż na tyle skutecznych by napsuć smaku całej płyty.



6. Master of Puppets (1986)

Płyta legenda. Płyta, która zdefiniowała gatunek i ustaliła dla niego standardy. Płyta, która podoba mi się tylko w połowie. Na krążku wiele jest legendarnych już kompozycji, obok których nie sposób przejść obojętnie. Jednak uczciwie mówiąc, tak jak uwielbiam pierwszą połowę tej płyty, tak druga mnie nie powala. Nie jestem fanem "Orion", czy "Leper Messiah". Stąd takie, a nie inne miejsce na mojej liście.


5. Ride the Lightning (1984)

Do dziś pamiętam jak pod ogromnym wrażeniem byłem tej płyty. "Fight Fire With Fire", czy "Creeping Death" to do dziś jedne z moich ulubionych pozycji w dorobku Mety. Także tutaj znajdzie się parę kawałków, które mi nie podchodzą, jednak reszta rekompensuje je z nawiązką. Stąd, pomimo mojego uwielbienia do kompozycji z "Mastera", to właśnie "Lightning" cenię sobie bardziej.



4. Death Magnetic (2008)

Najprościej chyba określić te płytę jako "stara Metallica tylko w nowych szatach". Materiał nawiązuje do korzeni grupy, ale ubrany jest w współczesne brzmienie. Dzięki temu słucha mi się tej płyty z nieukrywaną przyjemnością, a każdy utwór ma w sobie coś co zostało mi w głowie. Swego czasu owa płyta często kręciła się w moim odtwarzaczu.




3. S&M (1999)

Metalu symfonicznego nie trawię, jednak umiejętne połączenie orkiestry z ciężkim brzmieniem to miód na moje uszy. Ot taki mój paradoks. I chociaż zdarzą się utwory, czy momenty na tej płycie gdzie orkiestra pasuje do materiału Metalliki jak pięść do nosa, to całość słucham z nieukrywaną przyjemnością. Zwłaszcza nigdy wcześniej nie publikowanego "No Leaf Clover".


2. Through the Never (2013)

Cóż mogę rzec - uwielbiam występy na żywo Metalliki (pomimo paru stałych potknięć Kirka). Ta płyta więc to idealny zestaw dla mnie (zmienił bym co prawda parę utworów, ale nie będę już wybrzydzał). Minus? Jest to niejako ścieżka dźwiękowa do filmu wyprodukowanego przez Metę, przez co mamy tutaj niedziałający mikrofon dodający dramaturgii, czy rzekomy wypadek i przerwanie Sandmana. Wciąż jest to jednak genialna kompilacja utworów na żywo.


1. Metallica ("The Black Album" 1991)

Innego wyboru dla mnie nie mogło być. Płyta, która ustawiła Metallikę na piedestale. Jeden z największych albumów metalowych. Płyta, która dla mnie jest idealnie wyważona pomiędzy mocnym i ciężkim heavy thrashowym brzmieniem grupy, a hard rockowymi lżejszymi inspiracjami. Ilość klasyków na tej płycie jest niesamowita. Zdarzą się słabsze momenty, ale są one na tyle przyćmione przez resztę materiału, że szybko o nich zapominamy. Dla mnie absolutny nr 1 jeśli chodzi o twórczość grupy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz