wtorek, 12 lipca 2016

Ranking: Metallica (według naczelnego CZĘŚĆ I)

Nowy album podobno na jesieni roku szczodrego, a tymczasem panowie zrobili sobie sesję zdjęciową dla Brioni...

Najnowsza płyta thrash metalowej legendy zbliża się coraz większymi krokami, choć nadal uważam że więcej o niej mówią niż faktycznie się z nią dzieje. Nie wiem też czy ktokolwiek jeszcze na ich "nową" muzykę oczekuje, bo thrash już dawno poszedł dalej niż Metallica - zarówno gdy mówimy o młodych grupach bawiących się konwencjami i brzmieniem lat 80, jak i pozostającymi nieco w cieniu grupami, które ów gatunek tworzyły. To także jednak doskonała okazja do refleksji i subiektywnego zestawienia i wybrania najlepszego krążka legendarnego zespołu. W części pierwszej mojego zestawienia uwzględniam również koncertową "S&M", kolaborację z Lou Reedem oraz epkę "Beyond Magnetic" - możemy zaczynać?

13. Metallica & Lou Reed - Lulu (2011)

Przedziwny i wydłużony do granic możliwości eksperyment Metalliki i nie żyjącego już Lou Reeda znanego z The Velvet Underground oraz swojej solowej twórczości. Płyta koncept rozbita na dwa krążki oparty na historii tancerki Lulu opisanych w sztukach teatralnych „Erdgeist” i „Die Büchse der Pandora” niemieckiego dramatopisarza Franka Wedekinda. W 1929 roku zrobiono film, w 1937 roku była opera, w 2011 roku przyszła kolej na muzyczną opowieść nad którą Metallica pracowała z Reedem od 2009 roku, czyli de facto krótko po wydaniu "Death Magnetic". Z tej kolaboracji wyszła jednak płyta miałka, nieciekawa i tylko miejscami intrygującą - awangardowa mieszanka w stylu Lou Reeda, post-rocka i thrash metalu mogła dać efekt genialny, a jak wyszło większość z nas wie. Przesłuchałem ją w całości i to nawet kilka razy, ale do niej nie wracam, bo w pamięci zostają jedynie zawodzące deklamacje Reeda i nieszczęsne "Jestem stołem"  Hetfielda. [nasza pełna recenzja tutaj]


12. S&M (1999)

Kolaboracja innego typu, bo również z nieżyjącym już kompozytorem muzyki filmowej Michaelem Kamenem polegająca na dodaniu symfonicznego brzmienia do thrash metalowych utworów Metalliki z całej dotychczasowej dyskografii. Sam efekt jest niezły, szkoda tylko że nie wszystkim kawałkom wyszło to na dobre. Filmowe nawiązanie w postaci "Ecstasy Of Gold" płynnie przechodzące w "The Call Of Ktulu" robi wrażenie, ale już w takim "Master of Puppets" ma się wrażenie, że Metallica gra sobie, a orkiestra sobie. Dziwny jest też wybór utworów na tym koncercie - zaskakuje brak numerów z debiutanckiego "Kill'em All" oraz spora reprezentacja nielubianej przez wielu dylogii "Load/Re-load", której także nie we wszystkich aspektach wyszło dodanie orkiestry na dobre. Są też dwa nowe kawałki napisane specjalnie z Kamenem i same w sobie są naprawdę niezłe, ale niestety giną pod natłokiem przeróbek pozostałych kompozycji zespołu. Nasuwa mi się także taka smutna refleksja, że Metallica nie powinna bawić się w kolaboracje, bo Ci z którymi je robią zaraz umierają: Kamen zmarł w 2000 roku, a Lou Reed w 2013. Mówię to naturalnie nieco z przekorą, ale: przypadek? Nie sądzę. 


11. St. Anger (2003)

Było gorące lato, a w moim gimnazjum panowała wówczas moda na Rage Against the Machine, Archive, Rammsteina i Massive Attack. Ja wtedy również coraz bardziej wsiąkałem w metalowy świat, pośród nich Iron Maiden, Helloween, Hammerfall oraz oczywiście Metallica. Wtedy pojawiła się jedna z najbardziej znienawidzonych, krytykowanych i najdziwniej wyprodukowana wówczas, ale także obecnie wywołująca niemałe emocje ósma płyta studyjna (formalne dziewiąta, jeśli liczyć "Garage Inc."), a wszędzie, nawet na plaży można było usłyszeć tytułowy kawałek "St. Anger". Nieszczęsny werbel Larsa Ulricha oraz rozwleczona długość poszczególnych numerów, całkiem zresztą w moim odczuciu niezłych, zabiły tę płytę. Do tego stopnia, że nawet dziś, gdy coraz więcej zespołów pozwala sobie na eksperymenty stylistyczne i brzmieniowe, uszy po prostu puchną i wołają, że mają dość. Płyta także ważna ze względu na fakt, że powstawała już bez basu Jasona Newsteda, który w 2000 roku opuścił grupę. 


10. Garage Inc. (1998)

Brudni, spoceni robotnicy wychodzą po ciężkim dniu pracy z fabryki albo jakiegoś zakładu reperacji samochodów. I taka też jest ta płyta - ociekająca potem, szlamem i niedokończonymi sprawami. Z jednej strony album studyjny, a z drugiej kompilacja. Do tego na cały album składają się covery, które Metallica nagrała specjalnie na płytę lub wykopała w swoich archiwach. Przedziwna płyta pierwsza zawierająca perełki w rodzaju coverów "It's Electric" Diamond Head, "Sabbra Cadabra" Black Sabbath" "Astronomy" Blue Oyster Cult czy medleyu kawałków "Mercyful Fate, które kilka lat później zagrała z samym King Diamondem na jednym z koncertów z okazji 30 lecia istnienia czy słynnych wykonań "Whiskey In the Jar" Thin Lizzy oraz "Tuesdays Gone" Lynyrd Skynyrd, ale także potwory jak prymitywny "Free Speech for the Dumb" czy nie należący wcale do długich, ale mi koszmarnie zawsze się dłużących "Loverman" Nicka Cave'a i jego The Bad Seeds". Druga płyta, moim zdaniem znacznie bardziej udana, to kopalnia wspaniałych zespołów, po które sięgnąłem po usłyszeniu wersji Metalliki. Pośród nich Diamond Head i choćby ich wspaniały "Am I Evil", który w wykonaniu Metalliki pamiętam z kasetowego wydania singli "Jump In the Fire" i "Creeping Death" które katowałem niemal do zdarcia. Do tego ciekawe wersje kawałków Budgie, Motorhead, Queen, Killing Joke i zapomnianych już chyba kompletnie Sweet Savage czy Holocaust. Materiał ma na pewno wartość poznawczą, także w kwestii czym Metallica się inspirowała i na czym wyrosła, ale nie jest to niestety udana pozycja w ich dyskografii w kategorii całości.


9. Kill'em All (1983)

"Metallica skończyła się na Kill'em All" - mawiają złośliwcy. Okazuje się jednak, że wcale tak nie było, bo Metallica skończyła się dużo później i ze znacznie gorszym materiałem końcowym. Pozostawiający wiele do życzenia pod względem brzmienia czy jakości materiału, ale wzorcowy dla gatunku wówczas jaki w zasadzie obecnie, debiut Metalliki to kopalnia hiciorów. Nie ma chyba osoby słuchającej metalu, która nie kojarzyłaby "Seek & Destroy" (do znudzenia wieńczącego każdy współczesny koncert grupy), "Jump in the Fire" czy "Hit the Lights" otwierającego krążek. To także płyta, która wciąż jest agresywna, ciężka i porywająca młodzieńczym buntem, a przecież każdy zaczynający swoją przygodę z metalem był kiedyś młodym, nie koniecznie pryszczatym, nastoletnim smarkaczem chcącym udowodnić światu, że wcale nie musi być tak jak chcą dorośli. Dziś lubię tego albumu posłuchać, ale nie wywołuje już u mnie tych samych emocji co kiedyś.


8. Ride the Lightning (1984)

Najzatwardzialsi i najzagorzalsi fani Metalliki pewnie się obrażą śmiertelnie, ale ten sam problem mam z drugim albumem thrash metalowej legendy. Nie robi na mnie już wrażenia, ale chyba tylko dlatego, że zacząłem z czasem iść w bardziej skomplikowane i zróżnicowanie granie. Oczywiście, to nadal jest album naprawdę dobry, w porywach bardzo dobry - "For Whom the Bell Tolls" oparty o powieść Hemingwaya pod tym samym tytułem, monumentalny instrumentalny "The Call Of Ktulu", rozbudowany "Creeping Death" czy killerowy "Fight Fire with Fire", bardzo ciekawie scoverowany swego czasu przez Vadera z nieodżałowanym Maciejem Taffem na wokalu, to nadal kawałki, które wzbudzają emocje i są kawałem znakomitej roboty, ale także przykładem doskonałego rozwoju młodej wówczas kapeli, która wytyczyła szlaki tak jak ich ulubieńcy. Wreszcie, to album który znacznie lepiej przetrwał próbę czasu aniżeli jego poprzednik.


7. Beyond Magnetic (2011/2012)

Wydana chyba na pocieszenie po tragicznym "Lulu" minialbum z czterema odrzutami z sesji nagraniowej "Death Magnetic" wyszedł najpierw cyfrowo w grudniu roku dwóch tysięcy jesieni, a następnie w wersji fizycznej pod koniec stycznia roku dźwięcznego. O ile same utwory na chwilę przywracały wiarę, że Metallica jeszcze ma co pokazać i nagrywa naprawdę nośne numery, co zresztą udowodnili na albumie wydanym w 2008 roku, bez zbytniej zabawy w innowacyjność, o tyle cierpiące na ten sam problem co kawałki z "St. Anger". Dłużą się straszliwie, a niektóre gdyby skrócić o dwie/trzy minuty nie tylko by zyskały, ale także mogłyby na stałe wejść do repertuaru koncertowego, czego Metallica oczywiście nie zrobiła.Z nieco przesadzonym zachwytem w chwili wydania tej epki napisałem w obszernej recenzji do której odsyłam każdego zainteresowanego. [tutaj]


Ciąg dalszy nastąpi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz