Wegry nie tylko Dalriadą i Thy Catafalque stoją. Zresztą pewnie wiecie o tym, śledząc nie tylko to, o czym piszemy w Weekendzie Węgierskim, ale także szukając na własną rękę. Z całą pewnością większości z Was nie jest też obca grupa Ektomorf, która właśnie wypuściła swój dwunasty album studyjny (licząc z dwoma pełnometrażowymi demówkami i trzynasty jeśli liczyć krążek z nagraniami akustycznymi). To właśnie im poświęcimy dwudziestą piątą wyprawę na Węgry i przysłuchamy się kolejnej propozycji groove metalowców łączących w swojej muzyce wiele różnych wpływów, w tym tradycyjny romski folk...
Grupa powstała cztery lata przed Soulfly i do dziś wydała dwanaście albumów studyjnych w tym jeden akustyczny i trzy w rodzimym języku (dwa jako materiał demo). Ich drugi album studyjny został już nagrany po angielsku. Wpływy obu zespołów Cavalery są słyszalne w och twórczości od samego początku, a sam stylem bardzo przypomina ten z pierwszych płyt Soulfly czy ze środkowego okresu Sepultury sprzed odejścia obu Cavalerów. Ostre, cięte riffy, ciężka perkusja i etniczne dodatki to część wspólna, ale wyróżniające Ektomorfa są z kolei wycieczki w reagae, elementy rapu, punk rocka czy bardziej rozbudowane formy. Co ciekawe zespół, choć kilkakrotnie zmieniał się mu skład (jedynym stałym członkiem jest Zoltán Farkas), nigdy nie zmienił swojego stylu tak radykalnie jak zrobił to Cavalera. Pozostając wiernym założeniom tak zwanego groove metalu uderzają z kolejnym albumem, nieco przekornie zatytułowanym "Agressor", bo ten rodzaj muzyki (nie licząc obecnych wypadków przy pracy Maxa Cavalery) zawsze nosił w sobie ogromy pierwiastek agresji i energii. Nie zmieniła się też tematyka poruszana na kolejnych wydawnictwach, a mianowicie konfrontacja z rasizmem i uprzedzeniem z jakim spotyka się ludność romskiego pochodzenia na Węgrzech. Teksty utworów często poruszają spraw dyskryminacji rasowej, buntu, społeczeństwa, bólu i gniewu, ale także zarysowana jest w nich silna wola przetrwania.
Sprawdźmy jak wypada najnowszy krążek Ektomorfa, który pojawia się w rok po "Retribution"? Przed uderzeniem czeka nas niespełna minutowe (bez kwadransa) moim zdaniem zbędne "Intro", w którym z pośród szumu wyłania się kilka etnicznych dźwięków i bębnów. Po nim szybko pojawia się rozpędzony "I". Od samego początku słychać w nim to, czego na próżno od dobrych kilku lat szukać u Cavalery - mocne riffy, tempo, agresywny wokal i świetne przebojowe (istotne dla tego grania) brzmienie. Nie ustępuje mu bardzo dobry tytułowy "Aggressor", który znalazł się na pozycji drugiej. Tu także nie brakuje ciężkiego grania nastawionego przede wszystkim na riffy i potężną perkusję. Podobnie jak na poprzednich albumach tu i ówdzie słychać stylistyczne wycieczki w death metalowe wręcz rejony, ale nie są one tak nachalne i sztuczne jak na płytach Soulfly. Ten utwór wręcz bije na głowę całą ostatnią płytę wspomnianego, a byłby i skłonny powiedzieć, że nawet trzy ostatnie.
Równie udany jest "Holocaust" do którego powstał teledysk. Otwierający riff i wejście perkusji jest tak bardzo oklepane, że właściwie można by powiedzieć, że nie ma tu niczego ciekawego. Poszukajcie jednak u Cavalery oklepanego riffu, który brzmiałby równie mocno, świeżo (!) i agresywnie, jak ten tutaj. Igła w stogu siana. Tu zaś, głowa sama kiwa się w rytm. Etnicznie i wybitnie Cavalerowo jest w "Move On", który przypominać klimaty klasyków "Roots Bloody Roots" czy "Refuse/Resist". O nudzie mimo to nie ma mowy! Znakomity jest kolejny przebojowy, melodyjny i oczywiście rozpędzony "Evil By Nature". Ten kawałek znów brzmieniem i klimatem bije na głowę ostatnie dokonania Cavalery. Miazga! Nie zwalniamy w "You Can't Get More", w którym unosi się klimat lat 90 i początków tego gatunku. Znakomicie sprawdza się nieco garażowe brzmienie, jak również kolejne rwane riffy, które doskonale się zna, a nadal potrafią cieszyć. Ciężarem potrafi zaskoczyć także "Emotionless World", gdzie do głosu dochodzą bardziej alternatywne dźwięki leżące gdzieś obok Slipknota czy Stone Sour.
O tym, że nieobce są im łagodniejsze, akustyczne brzmienia przypominają w "Eastside". Krótki usypiacz czujności i następuje... kolejne (a jakże!) uderzenie. Płynne przejście w "Scars", któy oczywiście znów jest czołgiem i przypomina nieco o tym, że Wegrzy potrafią też grać bardziej melodyjnie. W "Damned Nation" nie następuje ani chwila wytchnienia. Ponownie pojawiają się skojarzenia z dawną Sepą czy Soulfly'em i nadal brzmi to świeżo i pociągająco. Nieco wolniej, ale wciąż z ogromną dawką ciężaru jest w "You Lost", gdzie sięga się po rap w stylistyce Rage Against the Machine czy wczesnego P.O.D. Aż chce się odkurzyć kilka tych dawno już zapomnianych płyt! Szybki, przebojowy naturalnie nie pozbawiony agresji jest wkręcający się w głowę jest także "You're Not for Me". Na finał zaś "Memento", który znów sięga po akustyczną gitarę (i skrzypce) jakby od niechcenia ucierając nosa Cavalerze i wszystkim jego kolejnym wersjom "Soulfly'a", które już nawet nie pojawiają się na standardowych edycjach. Ten instrumentalny, najgłodniejszy z całego albumu Ektomorfa znakomicie wycisza i uspokaja oraz zachęca do zapętlenia "Aggressora" - bo w sumie czemu nie?
Na pewno nie jest to album wybitny i z całą pewnością było wiele lepszych od niego, tak w dyskografii tej grupy, jak i innych zespołów obracających się w tych rejonach muzycznych, jednakże w swojej klasie jest to materiał naprawdę udany, ciężki i porządnie trzepiący łeb. Ten album także pokazuje jak bardzo zagubił się Cavalera, bo wcale nie trzeba zmieniać swojego stylu, by stworzyć płytę udaną. Nie trzeba udawać, że się dojrzało i zmieniło podejście do życia i komponowania. Ektomorf udowadnia, że nawet nagrywając tę samą płytę można to zrobić dobrze - z duża dawką energii, przebojowości i przede wszystkim życia. Za siłą tej płyty przemawiają też długości poszczególnych kawałków - średnia to trzy, cztery minuty. Ektomorf i tym razem nie zawodzi! Ocena: 7,5/10
Grupa powstała cztery lata przed Soulfly i do dziś wydała dwanaście albumów studyjnych w tym jeden akustyczny i trzy w rodzimym języku (dwa jako materiał demo). Ich drugi album studyjny został już nagrany po angielsku. Wpływy obu zespołów Cavalery są słyszalne w och twórczości od samego początku, a sam stylem bardzo przypomina ten z pierwszych płyt Soulfly czy ze środkowego okresu Sepultury sprzed odejścia obu Cavalerów. Ostre, cięte riffy, ciężka perkusja i etniczne dodatki to część wspólna, ale wyróżniające Ektomorfa są z kolei wycieczki w reagae, elementy rapu, punk rocka czy bardziej rozbudowane formy. Co ciekawe zespół, choć kilkakrotnie zmieniał się mu skład (jedynym stałym członkiem jest Zoltán Farkas), nigdy nie zmienił swojego stylu tak radykalnie jak zrobił to Cavalera. Pozostając wiernym założeniom tak zwanego groove metalu uderzają z kolejnym albumem, nieco przekornie zatytułowanym "Agressor", bo ten rodzaj muzyki (nie licząc obecnych wypadków przy pracy Maxa Cavalery) zawsze nosił w sobie ogromy pierwiastek agresji i energii. Nie zmieniła się też tematyka poruszana na kolejnych wydawnictwach, a mianowicie konfrontacja z rasizmem i uprzedzeniem z jakim spotyka się ludność romskiego pochodzenia na Węgrzech. Teksty utworów często poruszają spraw dyskryminacji rasowej, buntu, społeczeństwa, bólu i gniewu, ale także zarysowana jest w nich silna wola przetrwania.
Sprawdźmy jak wypada najnowszy krążek Ektomorfa, który pojawia się w rok po "Retribution"? Przed uderzeniem czeka nas niespełna minutowe (bez kwadransa) moim zdaniem zbędne "Intro", w którym z pośród szumu wyłania się kilka etnicznych dźwięków i bębnów. Po nim szybko pojawia się rozpędzony "I". Od samego początku słychać w nim to, czego na próżno od dobrych kilku lat szukać u Cavalery - mocne riffy, tempo, agresywny wokal i świetne przebojowe (istotne dla tego grania) brzmienie. Nie ustępuje mu bardzo dobry tytułowy "Aggressor", który znalazł się na pozycji drugiej. Tu także nie brakuje ciężkiego grania nastawionego przede wszystkim na riffy i potężną perkusję. Podobnie jak na poprzednich albumach tu i ówdzie słychać stylistyczne wycieczki w death metalowe wręcz rejony, ale nie są one tak nachalne i sztuczne jak na płytach Soulfly. Ten utwór wręcz bije na głowę całą ostatnią płytę wspomnianego, a byłby i skłonny powiedzieć, że nawet trzy ostatnie.
Równie udany jest "Holocaust" do którego powstał teledysk. Otwierający riff i wejście perkusji jest tak bardzo oklepane, że właściwie można by powiedzieć, że nie ma tu niczego ciekawego. Poszukajcie jednak u Cavalery oklepanego riffu, który brzmiałby równie mocno, świeżo (!) i agresywnie, jak ten tutaj. Igła w stogu siana. Tu zaś, głowa sama kiwa się w rytm. Etnicznie i wybitnie Cavalerowo jest w "Move On", który przypominać klimaty klasyków "Roots Bloody Roots" czy "Refuse/Resist". O nudzie mimo to nie ma mowy! Znakomity jest kolejny przebojowy, melodyjny i oczywiście rozpędzony "Evil By Nature". Ten kawałek znów brzmieniem i klimatem bije na głowę ostatnie dokonania Cavalery. Miazga! Nie zwalniamy w "You Can't Get More", w którym unosi się klimat lat 90 i początków tego gatunku. Znakomicie sprawdza się nieco garażowe brzmienie, jak również kolejne rwane riffy, które doskonale się zna, a nadal potrafią cieszyć. Ciężarem potrafi zaskoczyć także "Emotionless World", gdzie do głosu dochodzą bardziej alternatywne dźwięki leżące gdzieś obok Slipknota czy Stone Sour.
O tym, że nieobce są im łagodniejsze, akustyczne brzmienia przypominają w "Eastside". Krótki usypiacz czujności i następuje... kolejne (a jakże!) uderzenie. Płynne przejście w "Scars", któy oczywiście znów jest czołgiem i przypomina nieco o tym, że Wegrzy potrafią też grać bardziej melodyjnie. W "Damned Nation" nie następuje ani chwila wytchnienia. Ponownie pojawiają się skojarzenia z dawną Sepą czy Soulfly'em i nadal brzmi to świeżo i pociągająco. Nieco wolniej, ale wciąż z ogromną dawką ciężaru jest w "You Lost", gdzie sięga się po rap w stylistyce Rage Against the Machine czy wczesnego P.O.D. Aż chce się odkurzyć kilka tych dawno już zapomnianych płyt! Szybki, przebojowy naturalnie nie pozbawiony agresji jest wkręcający się w głowę jest także "You're Not for Me". Na finał zaś "Memento", który znów sięga po akustyczną gitarę (i skrzypce) jakby od niechcenia ucierając nosa Cavalerze i wszystkim jego kolejnym wersjom "Soulfly'a", które już nawet nie pojawiają się na standardowych edycjach. Ten instrumentalny, najgłodniejszy z całego albumu Ektomorfa znakomicie wycisza i uspokaja oraz zachęca do zapętlenia "Aggressora" - bo w sumie czemu nie?
Na pewno nie jest to album wybitny i z całą pewnością było wiele lepszych od niego, tak w dyskografii tej grupy, jak i innych zespołów obracających się w tych rejonach muzycznych, jednakże w swojej klasie jest to materiał naprawdę udany, ciężki i porządnie trzepiący łeb. Ten album także pokazuje jak bardzo zagubił się Cavalera, bo wcale nie trzeba zmieniać swojego stylu, by stworzyć płytę udaną. Nie trzeba udawać, że się dojrzało i zmieniło podejście do życia i komponowania. Ektomorf udowadnia, że nawet nagrywając tę samą płytę można to zrobić dobrze - z duża dawką energii, przebojowości i przede wszystkim życia. Za siłą tej płyty przemawiają też długości poszczególnych kawałków - średnia to trzy, cztery minuty. Ektomorf i tym razem nie zawodzi! Ocena: 7,5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz