Jakiś czas temu pisała o nich nasza była redaktorka Lady Stoner, jednak tym razem to na mnie przypadło napisanie recenzji - wreszcie wydanego debiutanckiego albumu Paradygmatu. To dobrze zapowiadający się zespół i ciekawy debiut, ale będę musiał pokręcić nosem (i uszami)...
Krakowiacy zapowiadali go dość długo, ale w końcu się pojawił. "Green" to dziesięć rockowych kawałków o łącznym czasie czterdziestu dziewięciu minut i dwudziestu jeden sekund. Niby w sam raz, jednakże słuchając tego albumu miałem wrażenie, że jest mimo to za długi - wszystko przez męczące, zbyt mocno wytłumione brzmienie. Słychać to już w otwierającym całkiem niezłym nastawionym na lata 90 "Come In". Owo wytłumienie pozbawia go energii, bo na fakt, że podobnego grania wcześniej już było całkiem sporo, można przymknąć oko (i uszy). Troszkę lepiej brzmi to w "Woman Gettin' High" (który jest na pozycji drugiej, a nie trzeciej jak podano na okładce). Jest surowo i melodyjnie, ale mimo to brakowało mi w nim energii oraz czegoś własnego, wyróżniającego się. Na tym tle ciekawie wypada "What is Bad", który można już było usłyszeć na wcześniejszym singlu. I tu nie ma co się spodziewać czegoś nowego - to już było! Powiem więcej, podobny kawałek miał nawet nie istniejący już od dawna trójmiejski zespół Stain.
Po nim pojawia się jedyny (!) polskojęzyczny numer - "Biały" (a nie jak podano na okładce "Psy", choć w tekście rzeczywiście pada to słowo). Surowe, gitarowe riffy brzmią tu całkiem sympatycznie, ale sama kompozycja jest prosta i przywodząca na myśl wczesną Comę. Nie tędy droga panowie... Na piątej pozycji znalazł się szybki i melodyjny "Risk", który byłby świetny gdyby nie to tłumione brzmienie i wokal, który mnie nie porwał, bo jest po prostu bezbarwny. Udany, choć też naznaczony, jest "Breathing". Zdecydowanie brakuje tutaj większego pazura, ostrości, wszystko się znów gubi w tym wytłumieniu. Szkoda. Dobrze wypada "Kingdom", który zaczyna się od akustycznej gitary. Problem polega jednak na tym, że podobny kawałek też już gdzieś słyszałem. Mówi się, że w muzyce coraz trudniej wymyślić można coś zupełnie własnego czy nowego, tu niestety to stwierdzenie znajduje potwierdzenie, a wiem doskonale, że nie jest to prawda. Mocno brzmi "Reflections", który gdyby był odpowiednio podkręcony i miał lepszy wokal byłby naprawdę dobry, a tak jest tylko niezły. Bardzo ciekawie zaczyna się "Efforts" i tu dopiero słychać jako tako, że zespół ma coś do zaoferowania. Mamy tutaj szybkie, bardziej klimatyczne riffowanie, trochę mocniejsze brzmienie. Podobnie jest w tytułowym i zarazem ostatnim "Green". To jednak za mało żebym był zadowolony.
Paradygmat wydał debiut niezły, ale niepozbawiony wad. Dotyczą one głównie brzmienia, które w pierwszej połowie płyty jest pozbawione charakteru. Ten pojawia się dopiero w trzech ostatnich numerach. Nie podoba mi się też wokal Piotra Sobczaka, który nie ma żadnego stylu, ale może to tylko kwestia masteringu, który mocno go spłaszczył. Szkoda też, że album poza jednym kawałkiem jest po angielsku. Znakomity debiut i w dodatku polskojęzyczny wydała jakiś czas temu grupa Portland Rum Riot, a z kolei ostatnio Paradice wróciło z mocnym materiałem - może warto pójść w podobnym kierunku? Liczę też na to, że na kolejnym krążku Paradygmat bardziej też przyłoży się do kompozycji, bo te są dobre, ale nie wyróżniające się. Warto za nich trzymać kciuki, ale na zachwyty jeszcze za wcześnie. Ocena: 6,5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz