poniedziałek, 16 listopada 2015

Teramaze - Her Halo (2015)


Australijski Teramaze wraca z piątym albumem studyjnym i nowym wokalistą Nathanem Peachey'em. Z całą pewnością nie należy ta grupa do szczególnie kojarzonych, ale wkrótce może się to zmienić. Po wydaniu znakomitej "Anhedonii" w 2012 będącej jej powrotem po czterech latach niebytu dali się poznać szerzej, równie udanym "Esoteric Symbolism" wydanym w dwa lata później umocnili swoją pozycję, a o najnowszym mówi się, że nim zaczęli podbój reszty świata. Czy rzeczywiście?

Australia zdecydowanie nie kojarzy się z takim graniem, bo większość i tak będzie miała przed oczami zespół Youngów.  Może ten fakt trochę przyćmiewa możliwość poznawania innych, równie atrakcyjnych, grających zupełnie inny typ muzyki, a przede wszystkim młodych zespołów. Teramaze tak naprawdę młodym zespołem nie jest, bo istnieje od 1993 roku. W tamtym czasie wydała dwa albumy studyjne, po czym wrócili w 2012 roku z albumem "Anhedonia", który przyniósł w ich muzyce zmiany polegające na porzuceniu thrash metalowych elementów na rzecz bardziej nowoczesnego, rozbudowanego i chciałoby się wręcz powiedzieć technicznego grania. Nie są mi znane powody dla których z zespołu po raz drugi odszedł Brett Rerekura (po raz pierwszy odszedł z grupy przed wydaniem drugiego albumu studyjnego w 1998 roku). Zastąpił go wspomniany już dwudziestokilkuletni Nathan Peachey i mam nadzieję, że nie będzie to zmiana jedno razowa. Nowym nabytkiem zespołu jest także peruwiański basista Luis Enrique Eguren, który dołączył do zepsołu w 2014 roku, już po wydaniu "Esoteric Symbolism".

Przejdźmy jednak do najnowszego krążka. Otwiera ją niemal trzynastominutowy "An Ordniary Dream (Enla Momento), który jest ich najdłuższą kompozycją w historii. Usypianie czujności na początek i efektowne uderzenie napędzane gitarami, perkusją oraz klawiszami. Świetne tempo i bardzo dobre brzmienie i ciekawy głos Peachey'a. Ponure zwolnienie w połowie utworu niesamowicie zaś łączy się z epicką, szybką klamrą, która nieco stylistyką przypomniała mi kanadyjski Universe Effects. Po nim pojawia się niespełna ośmiominutowy "To Love, a Tyrant". Kapitalne ostre wejście i klimat napędzany bogatym brzmieniem przywodzącym trochę na myśl ostatnie dokonania Kamelot. W klimatach progresywnych to jeden z lepszych i ciekawszych utworów ostatnich lat, gdzie tradycja znakomicie łączy się z nowoczesnością. W "Her Halo" zaś wyraźnie słychać dalekie echa Dream Theater. Mam tu na myśli nie tylko cytat na początku, ale także sposób w jaki został kawałek skonstruowany. Bardzo wyraźnie nawiązują tutaj do progresywnych bogów, ale robią to na tyle dyskretnie i świeżo, że brzmi to naprawdę dobrze.


Kolejny na albumie to "Out of Subconscious", w którym od początku jest tyleż epicko i szybko, co wręcz filmowo - a wszystko zapisane w regułach progresywy. Wszystko już było, ale brzmi znakomicie. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę to, co Teramaze serwuje nam po trzeciej minucie - balans między ciężkimi fragmentami i tymi spokojniejszymi wręcz przypomina nie tylko najlepsze lata Dream Theater, ale także zbliża się do tego, co tworzą Brytyjczycy z Haken. Mocne wejście dla największych wielbicieli takiego grania czeka też w bardzo dobrym "For the Innocent", który zaś może ponownie zbliżać do Kamelot, a nawet do Symphony X. Idą nawet dalej, subtelnie nawiązując do brzmień djentowych i wychodzi im to nadzwyczaj zgrabnie. Broni się także instrumentalny "Trapeze", który znów zgrabnie nawiązuje do Dream Theater gdzieś z okresu "Train of Thought". Słabszym ogniwem tego albumu jest ballada "Broken", która jest po prostu mocno przeciętna. W iście epickim i Dream Theaterowym stylu jest też prawie dziesięciominutowy finał "Delusions of Grandeur".

Ta płyta to czysta konfekcja progresywnych brzmień. Sprawna, brzmiąca nowocześnie i świeżo, ale nie ma tutaj absolutnie niczego nowego. Szukający innowacji będą się nudzić, a Ci którzy oczekują rozrywki i przedsmaku przed kolejnym dziełem bogów, będą się świetnie bawić. W moim odczuciu jednak takie albumy nie są potrzebne, a dla Teramaze jest to zdecydowany krok w tył, bo na swoich dwóch poprzednich albumach byli już w zupełnie innym, ciekawszym miejscu, gdzie także progresywna tradycja łączyła się z nowoczesnością, ale przynajmniej wypracowywali na nich swój własny styl, tutaj niestety własnej tożsamości po prostu zabrakło. Drzwi dla tej grupy z całą pewnością stoją otworem, mam jednakże obawy czy trzeba było wydawać ten krążek w rok po "Esoteric Symbolism", nieco dłużej nad nim posiedzieć i dopracować szczegóły, które najwyraźniej zostały pominięte. Ocena: 7/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz