piątek, 13 września 2013

Ulver - Messe I.X-VI.X (2013)


Eksperymentów i zaskakiwań ze strony Norweskiego Ulver ciąg dalszy. Po wydanej w zeszłym roku płycie "Childchood's End" ze zbiorem coverów utworów z lat 60 postanowiono znów zabawić się stylistyką i dźwiękami. Tym razem wrócono do elektroniki, ale połączonej z orkiestrą. W dodatku całość była nagrywana na żywo podczas jednej z sesji improwizacyjnych z orkiestrami wybranymi do projektu, ale jak podkreślają muzycy, nie jest to album "live", bo później został on jeszcze przetworzony w warunkach studialnych. Co z tego wyszło?


Sześć utworów o łącznym czasie czterdziestu-czterech minut i czterdziestu czterech sekund, które po raz kolejny nie są podobne do niczego co wcześniej wydała grupa Ulver. Otwiera ją prawie dwunastominutowy "As Syrians Pour in, Lebanon Grapples with Ghosts of a Bloody Past". Utwór rozpoczynają leniwe, pojedyncze przeciągłe smyczkowe tony połączone z lamentem (płaczem) i śpiewem ptaków (na samym początku), a następnie wejście chóru i coraz wyrazistszej orkiestrowej melodii przywodzą na myśl niezwykle smutną i pełną emocji, przejmującą muzykę Camille'a Saint-Saensa (zwłaszcza pociągnięcia około piątej minuty). Następujące bezpośrednio po nim mroczne, elektroniczne przejścia niezwykle komponują się z całością, wprowadzają nie tylko jeszcze większą dawkę niepokoju, ale także filmowy wymiar całości. Wyciszenie do rozkapryszonego pianina (po chwili połączonego ze smutną sekcją smyczkową) niczym z cyklu "Gymnopedies" Erika Satiego. Dźwięki w nim zawarte porażają swoją niezwykłą siłą, mrokiem i głębią emocji w nim zawartych, to muzyka pełna smutku i nostalgii, załzawiona, ale poruszająca wewnętrznie, a nie nastawiona na przytłoczenie.

Płynne przejście do kolejnych leniwie rozwijających się w czasie pociągnięć smyków następuje w drugim zaledwie pięć i pół minutowym 'Shri Schneider". W nim pojawiają się bardziej wyraźne elektroniczne elementy, które nadają temu projektowi kolejnego wymiaru. To nie tylko muzyka bardzo filmowa, ale także psychodeliczna, wypływająca niejako z inspiracji latami 60-tymi i improwizacjami rodem z King Crimson, jednak nie aż tak pokręconymi. Elektroniczne, ambientowe momenty znane z wcześniejszych płyt Ulver rozpoczynają "Glamour Box (Ostinati)". Ten utwór także jest nieco inny od pierwszego, w intrygujący sposób pulsuje, ale pozostaje nadal w niemalże intymnych relacjach ze słuchaczem, słuchając go ma się wrażenie uczestniczenia w spektaklu, w którym kamera przesuwa się po skandynawskich fiordach, albo szkockich pejzażach, by w połowie mocniej zaakcentować elektronikę i do tego fantastyczny finał, który powtarza motyw z początku, ale w epicki sposób rozwija się do mocniejszych pociągnięć. Słuchając go miałem wrażenie improwizacji na tematy tworzone przez Hansa Zimmera, kompozytora filmowego, który wszak od elektroniki nie stroni, zwłaszcza jeśli przywołać w pamięci świetny "Dream Is Collapsing" z "Incepcji" Christophera Nolana.


W "Son of Man", czyli utworze czwartym ponownie wracamy w rejony muzyki symfonicznej, zminimalizowanej do pojedynczych pociągnięć. To także utwór bardzo intymny, melancholijny, liryczny i tajemniczy. Modlitwa w nim zawarta fantastycznie została wpasowana w całość, a jego druga cieplejsza połowa z wyrazistą elektroniką i perkusją daje poczucie nadziei i poczucia ciepła, wrażenie poskromienia bólu i smutku, które płynęło z poprzednich numerów, zwłaszcza genialnej suity otwierającej album. Harmonie i kontrasty elektroniki z orkiestrą symfoniczną zostały tutaj spolaryzowane w całość niezwykłą, po prostu piękną. 
Jednak w piątym na krążku "Noche Oscura del Alma" witają nas mroczne i ponownie niepokojące pociągnięcia, jakby jęki i szumy wiatru. W nim dysharmonie, klimat filmowy i asynchroniczne zestawienia gdzieś na pograniczu black metalu, wodewilu i trzeszczących płyt może wprawić w zakłopotanie lub w zachwyt. U mnie zdecydowanie udzielił się zachwyt, choć nie jest to mój ulubiony fragment tej płyty.

Finałowy "Mother of Mercy" to w pewnym sensie ballada, a z drugiej strony jakby kontynuacja "Son of Man". Tu także mamy wrażenia uczestniczenia w modlitwie, delikatny wokal i liryczne przejmujące pociągnięcia smyczków, a następnie mocno wbite, niemal niesłyszalne, tłumne i bezrefleksyjne powtórzenia modlitwy, a bezpośrednio po nim ponownie przejmujące, smutne orkiestrowe fragmenty, z którymi pozostajemy już do końca, a gdy wybrzmiewają... 
... ma się poczucie jakieś wewnętrznej pustki. To jednak ten rodzaj pustki, która pozostawia nas w osłupieniu i zastanowieniu. "Msza" Ulvera to dzieło niezwykłe i oszałamiające pomysłem oraz wykonaniem, ale nie jest dla wszystkich. To album, który ponownie podzieli wielbicieli Ulver, jedni się zachwycą i odczują go głęboko w sobie, a inni nie czując i nie słysząc jego piękna odstawią go i nigdy do niego nie wrócą. 

Po kryzysie Ulver znów tworzy wspaniałe płyty, a ta jest dziełem wybitnym. O ile wcześniejszy, pozostawiał pewne uczucie niedosytu, tu nie ma się tego poczucia. To album pełny, mimo dość krótkiego czasu trwania i przejmujący. To współczesna msza żałobna, którą Ulver popełnił łącząc ze sobą zupełnie odmienne światy: orkiestrę symfoniczną z elektroniką. Dokonał czegoś, czego nikt wcześniej nie stworzył i prawdopodobnie nie stworzy. Stworzył album dla ludzi nie tylko o mocnych nerwach, ale także umiejących mocno wczuć się w przekazywane emocje i obrazy muzyczne, album niesamowity, jesienny i przejmujący do głębi. Ocena: 10/10 !


2 komentarze:

  1. bardzo lubię takie klimaty. :)
    Hans Zimmer jest doskonałym kompozytorem moim zdaniem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To akurat nie jest Hansa Zimmera, ale ma ten materiał Ulvera w sobie coś z jego muzyki :)

      Usuń