niedziela, 2 czerwca 2013

A Pale Horse Named Death - Lay My Soul To Waste (2013)

Druga płyta A Pale Horse Named Death to nie tylko kontynuacja albumu sprzed dwóch lat, ale także jakby kolejna w dyskografii nie istniejącego już Type-O-Negative. To także płyta bardzo jesienna, ciemna, wolna i depresyjna, ale podobnie jak debiutancki "And Hell Will Follow Me" został wydany o porze roku, która może nie pasuje do takich wydawnictw, ale w przypadku tak dobrych płyt nie ma to większego znaczenia. Tak, druga płyta APHND jest bowiem tak samo, jeśli nie bardziej, dobra jak debiut...

Najnowszy album jest tylko o cztery minuty krótszy od swojego poprzednika, a zawiera tak samą intensywną dawkę zabarwionej silnymi emocjami muzyki. Zamiast trzynastu utworów mamy z kolei jedenaście, podobnie jak na pierwszym albumie najpierw mamy klimatyczny wstęp, jednak na tej płycie nie wywołuje on takiego wrażenia jak tętent konia, który otwierał pierwszy album. Jednak drugi numer "Shallow Grave" wgniata od pierwszego dźwięku. Wstęp tegoż bardzo mocno przypominać może T-O-N, zwłaszcza z fantastycznej płyty "Bloody Kisses". Duszne, funeralne tempo i mrok także udziela się w kolejnym, nieco szybszym "The Needle In You". Dźwięki są brutalne, ciężkie i nikt nie bawi się tutaj w energetyczne, rozbudowane solówki. 

Czwarty na płycie "In the Sleeping Death" także nie przyspiesza, płynie wolno i mgliście unosi się w przestrzeni, zupełnie jak ma to miejsce na okładce płyty. Gdzieś jednak przemykają dalekie echa Black Sabbath, zwłaszcza w otwierającej kawałek części. Jednakże, żeby nie było duszno przez cały czas, na piątej pozycji znalazł się "Killer by the Night". Utwór znacznie szybszy, bardziej przebojowy, żywszy i przede wszystkim bardziej stonerowy, podobny do tych, które znalazły się na poprzednim albumie. Tu także pojawia się drobna, ale nie przesadzona solówka. Kolejny "Growing Old" wraca do wolniejszych, dusznych temp i ponownie ma się wrażenie trochę jakby wyjęcia całości z którejś płyt Black Sabbath albo nawet Reverend Bizarre. I do tego bardzo klimatyczne klawisze w tle. Po nim "Dead by the Winter" także utwór wolny i duszny, ale zbudowany jedynie na nisko strojonej gitarze akustycznej i kilku dodatkowych dźwiękach. Alice In Chains kłania się w tym utworze bardziej nawet niż w  samych ostatnich dokonaniach wspomnianego. Bywa. A sam utwór? Piękny...

Po nim przyspieszamy w świetnym "Devil Came with the Smile", w tym trochę mocniej rozbudowano gitarowe riffy i tempo, choć nadal jest w charakterystyczny sposób mrocznie, bliżej tu do death metalowych klimatów. Po nim wraz z dźwiękami burzy i uderzeniami bębnów rozpoczyna się najdłuższy na płycie "Day of the Storm". Ponownie mamy wolne, duszne i funeralne niespieszne tempo. Ponownie przyspieszamy w także pachnącym Alice In Chains, może nawet trochę Queens Of Stone Age, "DMSLT". Płytę zaś kończy "Cold Dark Mourning", kolejny wolniejszy i również mogący się znaleźć na pierwszej płycie.

A Pale Horse Named Death nie zawiodło, po raz drugi ekipa Abrusciata zrealizowała płytę bardzo solidną, klimatyczną i przede świetnie brzmiącą. Fantastycznie uwypuklona perkusja i ciemne riffy, choć ani tematyka, ani stylistyka do najłatwiejszych nie należą, wchodzą w uszy łatwo i przyjemnie. To płyta z rodzaju tych, których słucha się zwłaszcza jesiennym, zimnym wieczorem z grubym tomiszczem, najlepiej gotyckiej prozy, i ciepłą herbatą. Ponownie otrzymaliśmy także niezwykłą podróż przez najciemniejsze zakamarki naszej duszy, przez koszmary nocne, dewiacje i najobrzydliwsze ludzkie zachowania – a przy tym naprawdę pięknie wykonanej. Cóż więcej? To również jeden z najciekawszych albumów tego roku i chyba najbardziej trzeszczący z dotychczasowych, choć moim zdaniem odrobinę tylko słabszy od mocnego debiutu. 
Ocena: 9/10






1 komentarz: