sobota, 6 kwietnia 2013

R8/60: Perspecto, Moose the Tramp, Ampacity (5.04.2013, Desdemona, Gdynia)



Wiosna się opóźnia i pewnie nie jednego człowieka lekko to już dobija. Najlepszym remedium na taką pogodową anomalię jest pójść na koncert. I to nie byle jaki, miejska wieszczba bowiem niesie, że Ampacity daje czadu i z gigu na gig coraz bardziej. Nie pozostaje mi nic innego jak potwierdzić, bo rzeczywiście tak jest, jak powiadają…


Ampacity miało zagrać z słupskim Struggle With God i starogardzkim Sautrusem, jednak obie musiały z jakiś powodów zrezygnować. Lubię je, ale dobrze się stało. Grają w Desdemonie często i istnieje obawa, że mogłyby obrzydnąć, a tego nie lubię i to bardzo. Bardzo dobrze się zatem stało, że chłopaki z Ampacity zaprosili do nas zespoły, które bywają rzadko albo wcale. Powstały w Grudziądzu Perspecto (obecnie zespół rozproszył się po kilku miastach Polski, w tym także po Trójmieście) czy gdański, stosunkowo świeży Moose the Tramp zdecydowanie był dobrym, a nawet bardzo dobrym wyborem. Oba jakoś nigdy nie były mi po drodze, a już zwłaszcza Perspecto. Ilekroć się do nich zabierałem coś mi przeszkadzało, nie trafiało na właściwy moment. Wychodzę z założenia, że takie zespoły najlepiej wpierw poznać na żywo, a dopiero potem z płyty. Tym razem się nie pomyliłem.


Sam koncert zaczął się dopiero lekko po ósmej i jako pierwsze zagrało Perspecto. Bez owijania w bawełnę, naprawdę nabrałem respektu do tej grupy. Niby to, co grają jest dobrze znane, jakieś takie mało oryginalne, a świeże i na swój sposób inne. Te miłe odcienie reminiscencji, które nie wywołują zażenowania oraz znudzenia, a szczere zainteresowanie i uśmiech lubię najbardziej, zwłaszcza jak prezentowana muza jest po prostu dobra. Ciekawie wypada tutaj czysty, niewymuszony wokal, fantastycznie wypadają instrumentalne, melodyjne fragmenty oparte na jednym powtarzającym się riffie, które płynnie przechodzi w jego ostrzejsze odwzorowania. 


Moose the Tramp odrobinę zwolniło stylistycznie, ale też idealnie wprowadziło w finał koncertu, czyli Ampacity. To bardziej nastawione na klasyczny rock, lekko bluesowe, odrobinę folkowe granie mi osobiście oscylowało gdzieś w zawieszeniu pomiędzy U2 a Stingiem. Gdzieś  przemykała jakby od niechcenia jakaś bardziej post-rockowa nuta, pasaż czy nawet popowa melodia. I to również bardzo mnie zaskoczyło w tym zespole, że z wdziękiem i swobodą potrafią połączyć dobrze już znane dźwięki w coś świeżego, autentycznie cieszącego i pełnego energii. Czasami mam bowiem wrażenie, że ze świecą się szuka takich gatunkowych zawirowań, które jednocześnie są nad wyraz spójne, w odległych miejscach, a wystarczy spojrzeć za róg i trafić na takie Moose the Tramp. Co tu dużo mówić, zaskakujące i bardzo przyjemne granie.


Ampacity. Na tym mógłbym skończyć. Naprawdę sama nazwa wystarczy, bo mówi więcej niż jakiekolwiek epitety, zwłaszcza te powtórzone. Bo cóż znaczy kolejne „zaskakujące”, „kapitalne”, „nietuzinkowe” i tym podobne określenie?  W ich przypadku nic. Ampacity będące wyraźnym, choć niedosłownym przedłużeniem ostatniej płyty Broken Betty „Original Features” penetruje rejony  już nie tylko space i stoner rockowe, a z powodzeniem sięga po free i acid jazz (mimo, jeszcze, braku saksofonu i trąbki) czy nawet ambientowe pływy. Fantastyczne jest to, że nie trzymają się jednej ramy, jednego klimatu. Ich muzyka pulsuje, wznosi się i opada, wycisza i nagle uderza falą gorąca, ciężkim riffem, finezyjną ścianą, by nagle się znów urwać i przetaczać jak niezbadane przez nikogo mgławice. Porywają w siebie niczym czarna dziura i nie chcą wypuścić. Z koncertu na koncert są bowiem coraz lepsi. Na drugim Stonamite, kiedy usłyszałem ich po raz pierwszy, byli zaledwie dobrzy, na tym po prostu wgnietli mnie w podłogę, bowiem musiałem wstać, bo w miękkiej sofie to się zapadałem z wrażenia. 


Ponownie dopisała frekwencja, Desdemona bowiem znów była pełna. Wszystkie trzy zespołu zaserwowały dawkę porządnego, zróżnicowanego, ale bardzo zbliżonego grania, nie pozostawiając na nikim złych wrażeń. Cóż jeszcze… jeśli z jakiś powodów nie masz planów na piątkowy, albo jakikolwiek weekendowy wieczór, to spieszę z najlepszym w całej Gdyni, remedium: wbijaj do Desdemony. Tam zawsze jest godny uwagi (i uszu) bal…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz