Jak to u mnie dość często bywa dużo płyt poznaje za sprawą okładki. Ta, która znalazła się na drugim studyjnym wydawnictwie katowickiego Here on Earth zdecydowanie przyciąga uwagę. Podoba mi się jej minimalizm, zabawa formą kolażu i przestrzenność. Odpowiedzialny za nią grafik Przemek Galert jest mi znany, ale pierwszy raz zaintrygowała mnie jego praca na tyle, żeby sprawdzić też płytę zespołu którego jego praca zdobi*. Co ma do zaoferowania bliżej nieznana grupa z południa naszego kraju?
Here on Earth powstało, jeśli wierzyć facebookowi w 2013 roku. Debiutowali w 2015 roku minialbumem "Day One", a rok później pełnometrażowa płytą "In Ellipsis", a najnowszy swoją premierę miał 19 października tego roku. Pośród swoich inspiracji sześciu członków grupy wymienia Anathemę, Tool, Riverside, Porcupine Tree, Anitmatter czy Katatonię i rzeczywiście, zarówno na debiucie, jak i na najnowszym są one słyszalne i rozpoznawalne, ale na szczęście nie nachalne. Podobnie bowiem jak widać na okładce, tak w swojej muzyce panowie starają się stawiać na oryginalność podejścia do łączenia post-rocka z rockiem progresywnym. W skład Here on Earth wchodzi dwóch gitarzystów - Bartek Niestrój i Piotr Krasek, wokalista Krzysztof Wróbel, basista Przemysław Nowakowski, klawiszowiec Dawid Czekirda oraz perkusista Krzysztof Cudny.
Zaczynamy od ponad siedmiominutowego "Out of the Blue" czerpiącego zarówno z estetyki post-rock, jak i ambientu wyłaniając się eterycznymi dźwiękami, które stopniowo rozwijane są o lekką, senną gitarę, a wreszcie o mocne wejście perkusji i ostrzejszych riffów. Nie oznacza to jednak, że panowie zamierzają zalać swoich słuchaczy tylko ciężkim graniem, bo na wokal następuje znakomite, wietrzne zwolnienie świetnie kontrastowane ostrzejszym fragmentem na refren. Panowie doskonale ważą przestrzeń, dźwięki łagodne i ich szybsze, ostrzejsze rozwinięcia, co razem wypada bardzo przekonująco. Po nim wskakuje "Believers and Liars" wyraźniej nastawione na ostrzejsze granie, choć ponownie ciekawie zbalansowane post-rockową przestrzenią i zwolnieniem przy końcowej części, które po chwili znów ostro przyspiesza. Trzecia kompozycja, czyli "Laniakea" sięga zaś mocniej po melancholijność i trochę wolniejszy klimat niż w poprzednich. "Let Me In" z początku daje mylne wrażenie, że zwolni jeszcze bardziej, ale niemal od razu panowie uderzają mocniejszymi riffami i całość może kojarzyć się z Pourcupine Tree czy The Pineapple Thief, które zostało doprawione post-rockową ekspresją uwydatnioną tutaj szczególnie eterycznymi klawiszami, które w moim odczuciu trochę za mocno ocieplają dość melancholijne i duszne brzmienie numeru. Następny w kolejce jest "0,6 PPM" który zaczyna się niepokojącym niemal ambientowym intrem, rozwiniętym następnie do niespiesznego, marszowego rozwinięcia, przełamanym ostrzejszym riffem, który trochę ginie w cieniu klawiszy, co zmienia się dopiero w finale numeru.
Ostrym wejściem zaczyna się "Alterity", choć i tu mam zastrzeżenia do klawiszy, których jest trochę za dużo i ponownie są one zbyt ciepłe. Znakomity jest jednak Toolowo-Soenowy klimat kawałka, który po wejściu bardzo klimatycznie zwalnia, buduje atmosferę, ponownie narasta i tak kilkakrotnie. Równie interesująco wypada "Dream Walk" zaczynający się od eterycznych klawiszy i delikatnej gitary i spokojnym rozwinięciem ponownie naznaczonym melancholijnym, ale też nieco niepokojącym klimatem, znakomicie skontrastowany świetną soczystą solówką przywodzącą trochę na myśl te, które tworzył Grudziński z Riverside. Po nim czas na bardzo dobry "Layers" o zdecydowanie cięższym charakterze, choć też nie stroniąc od budujących napięcie zwolnieniach i znów przez to nieco mrugając do Toola czy do Soena. Jednym z najciekawszych utworów okazuje się także być "Inhumane Tools" w którym postawiono na gitarowe brzmienie, ponownie jednak mrugając do stylistyki Toola czy Soena, która wydaje się w mojej ocenie najbliższa katowickiemu zespołowi i powiem szczerze, że znacznie lepiej brzmią wtedy gdy nie okraszają wszystkiego klawiszami. Na koniec zostawili jeszcze prawie ośmiominutowy "Light And Hope", który znów zabiera w post-rockowe melancholijne pasaże,które z czasem rozwijają się w bardziej przestrzenne, gitarowe, nieco przywodzące na myśl Riverside granie.
"Thallium" prezentuje grupę, która jeszcze poszukuje swojego miejsca na polskiej scenie muzycznej, czy to post-rockowej czy progresywnej i stawiającą na melancholijne, nastawione na emocje granie. Czasami brzmienie wydaje się na niej za ciepłe i niezbyt intensywne, ale jest też zdecydowanie lepiej niż na debiucie, który brzmiał trochę płasko. Zdecydowana poprawa jest też w wokalu, bo Krzysztof Wróbel śpiewa tutaj znacznie pewniej i ciekawiej, a jego barwa jest bardzo interesująca, choć trzeba jeszcze trochę popracować nad wokalizami, bo te sprawiają trochę wrażenie pisanych na jednej linii. Nie chcę też powiedzieć, że klawisze powinny pójść w odstawkę, bo w wielu miejscach budują klimat, ale przydałoby się uatrakcyjnić ich zastosowanie, bo w wielu numerach albo wydają się zbędne, albo za ciepłe. Muzyki Here on Earth słucha się naprawdę dobrze i choć może nie rozłożyła mnie na łopatki jak Frontal Cortex, to zdecydowanie zasługują na uwagę i mam nadzieję, że w ich wypadku trzecim albumem dopiero pokażą na co ich stać, bo najnowszym zdradzają naprawdę spory potencjał i szkoda by było żeby mieli zaraz zniknąć.
* Jak się okazuje wcześniej już miałem okazję podziwiać jego grafikę na opisywanej jakiś czas temu płycie grupy Oktor.Ostrym wejściem zaczyna się "Alterity", choć i tu mam zastrzeżenia do klawiszy, których jest trochę za dużo i ponownie są one zbyt ciepłe. Znakomity jest jednak Toolowo-Soenowy klimat kawałka, który po wejściu bardzo klimatycznie zwalnia, buduje atmosferę, ponownie narasta i tak kilkakrotnie. Równie interesująco wypada "Dream Walk" zaczynający się od eterycznych klawiszy i delikatnej gitary i spokojnym rozwinięciem ponownie naznaczonym melancholijnym, ale też nieco niepokojącym klimatem, znakomicie skontrastowany świetną soczystą solówką przywodzącą trochę na myśl te, które tworzył Grudziński z Riverside. Po nim czas na bardzo dobry "Layers" o zdecydowanie cięższym charakterze, choć też nie stroniąc od budujących napięcie zwolnieniach i znów przez to nieco mrugając do Toola czy do Soena. Jednym z najciekawszych utworów okazuje się także być "Inhumane Tools" w którym postawiono na gitarowe brzmienie, ponownie jednak mrugając do stylistyki Toola czy Soena, która wydaje się w mojej ocenie najbliższa katowickiemu zespołowi i powiem szczerze, że znacznie lepiej brzmią wtedy gdy nie okraszają wszystkiego klawiszami. Na koniec zostawili jeszcze prawie ośmiominutowy "Light And Hope", który znów zabiera w post-rockowe melancholijne pasaże,które z czasem rozwijają się w bardziej przestrzenne, gitarowe, nieco przywodzące na myśl Riverside granie.
Ocena: Pełnia |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz