Francji będzie w niedługim czasie jeszcze sporo, ale tym razem uciekamy do Norwegii, gdzie czeka nas wizyta u czterech panów, którzy właśnie wypuścili swój drugi album studyjny zatytułowany "Skåredalen Funhouse". Nazwa ta odnosi się do tajemniczego domu znajdującego się w miejscowości Haugesund na południowo-zachodnim wybrzeżu Norwegii, o którym wiadomo tylko tyle, że jest, bo nikt tak naprawdę nie wie gdzie go szukać...
Tajemniczość kryje się też w muzyce Norwegów, bo tej nie da się łatwo zaszufladkować do jednego konkretnego stylu. Nie stronią od post rocka, którego za sprawą instrumentarium (kontrabas zamiast basu, pianino) mieszają z jazzem, lubią przestrzeń rodem ze space rocka albo ambientu, przeplatają całość odrobiną progresywności i podlewają sporą dawką eksperymentów. Zaczynamy więc od bardzo przestrzennie i nowocześnie brzmiącego funky przefiltrowanego przez post-rockową estetykę. Charakterystyczny dla funku gitarowy riff, elektronika i sunąca za nią marszowa, przestrzenna perkusja przywodzi trochę na myśl Weather Report, a to już dobrze wróży. Do tego znakomicie szurający w tle kontrabas zamiast tradycyjnej gitary basowej. Jeszcze ciekawiej jest w numerze drugim zatytułowanym "Echo Echo Echo Ech!". Powolny, rozwijający się i dość niepokojący wstęp oparty na delikatnie odbijającymi się w przestrzeni perkusjonaliami (które stopniowo przyspieszają), przestrzennym riffem gitary i rozbudowywaniem całości do hałaśliwej, ale zarazem melodyjnej jazzującej płaszczyźnie, która na samym końcu się wycisza, by przejść do dźwięków kontrabasu otwierający znakomity utwór "Lone Stranger" w którym jazz łączy się z klimatem rocka gdzieś z lat 70tych. W czwartym zatytułowanym "Buildings as Tall as Roofs" tempo nieznacznie zwalnia i panowie czarują znakomitym kontrabasem, delikatnymi gitarowymi liniami i wolną, synkopową perkusją. W połowie czeka na nas kilka dźwiękowych przepierzeń na moogu, które sprawiają, że na plecach pojawiają się ciarki.
Najdłuższy, bo prawie dziesięciominutowy utwór nosi tytuł "Eureka". Wyłania się ona z przestrzeni klawiszem, po czym rozwija w delikatny, pulsujący, ale cały czas rozpędzający się pachnący post-rockiem pasaż. Tutaj jednak panowie także eksperymentują i ocieplają całość funkującą gitarą czy jazzujacym zwolnieniem około czwartej minuty, które później przechodzi w intrygującą, pulsującą jakby rytualną część, by następnie przy ósmej minucie znów przypomnieć o Weather Report i ich zabawach z dźwiękami. Znakomite! W niespełna dwuminutowej miniaturce "Cut my legs off and call me Shorty" wracamy w bardziej hałaśliwe rejony. Te budowane są przez kontrabas (tym razem z użyciem smyków), jakby orientalne klawisze i gitarowe bulgotania. Zanim na dobre się rozwiną, wyciszają się i przechodzą w kolejny jazzujący (ten kontrabas!) utwór "Lavalamps" który znów jest nieznacznie szybszy, ale jednocześnie bardzo kojący i przepięknie rozplanowany w przestrzeni. Na deser panowie serwują "Cruise Control", który znów wyłania się rozbudowując dookoła dźwiękami, przechodzącymi płynnie w pulsująca perkusję i kapitalnie budując atmosferę. Jazz miesza się post-rockiem, te zaś delikatnie zaglądają w alternatywę, ale cały czas pozostają w niezwykłej harmonii ze sobą i z dość rzewnym klimatem, na jaki stawiają panowie.
Zaskakująca to płyta i taka niespotykana. Muzyki Action & Tension & Space słucha się w ogromnym napięciu i jednoczesnym zdezorientowaniu. To ostatnie jest jednakże jak najbardziej pozytywne, bo dźwięki jakie proponują Norwedzy nie są nachalne ani przekombinowane. Są intrygujące, pełne piękna i tajemnic, które odkrywają się przed słuchaczem wrażliwym, podatnym na hipnozę tym, co słyszy. Niecałe czterdzieści minut jakie można spędzić w tym domu są niezwykłe i chce się do niego wracać, raz po raz dawać oczarować ekspresją Norwegów, a zarazem ich ogromnym i ujmującym spokojem ducha. Polecam!
Najdłuższy, bo prawie dziesięciominutowy utwór nosi tytuł "Eureka". Wyłania się ona z przestrzeni klawiszem, po czym rozwija w delikatny, pulsujący, ale cały czas rozpędzający się pachnący post-rockiem pasaż. Tutaj jednak panowie także eksperymentują i ocieplają całość funkującą gitarą czy jazzujacym zwolnieniem około czwartej minuty, które później przechodzi w intrygującą, pulsującą jakby rytualną część, by następnie przy ósmej minucie znów przypomnieć o Weather Report i ich zabawach z dźwiękami. Znakomite! W niespełna dwuminutowej miniaturce "Cut my legs off and call me Shorty" wracamy w bardziej hałaśliwe rejony. Te budowane są przez kontrabas (tym razem z użyciem smyków), jakby orientalne klawisze i gitarowe bulgotania. Zanim na dobre się rozwiną, wyciszają się i przechodzą w kolejny jazzujący (ten kontrabas!) utwór "Lavalamps" który znów jest nieznacznie szybszy, ale jednocześnie bardzo kojący i przepięknie rozplanowany w przestrzeni. Na deser panowie serwują "Cruise Control", który znów wyłania się rozbudowując dookoła dźwiękami, przechodzącymi płynnie w pulsująca perkusję i kapitalnie budując atmosferę. Jazz miesza się post-rockiem, te zaś delikatnie zaglądają w alternatywę, ale cały czas pozostają w niezwykłej harmonii ze sobą i z dość rzewnym klimatem, na jaki stawiają panowie.
Ocena: Pełnia |
Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse PR.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz