Norweska grupa Tusmørke nie próżnuje. Zaledwie kilka miesięcy temu ukazał się ich najnowszy album studyjny zatytułowany "Fjernsyn I Farver", a na koniec roku wypuścili jeszcze jedno wydawnictwo. "Osloborgerlig Tusmørke: Vardøger og Utburder vol 1" to niezwykła pod względem zawartości pierwsza część składanki na którą składają się zarówno nowe utwory, jak i wersje demo i odrzuty z sesji wcześniejszych albumów, które według słów muzyków nie pasowały do wcześniejszych krążków. To także jeden z tych nielicznych przypadków, kiedy składankę można traktować jako pełnoprawny album, bo takich rarytasów (nawet gdyby były odrzutami) nie powstydziłoby się wiele zespołów obracających się w retro brzmieniach spod znaku psychodeli i progresywy...
Na początek kilka słów o genialnej,działającej na wyobraźnię grafice okładkowej. Jest minimalistyczna, jest skąpana w mroku i grozie niczym z baśni. Stworek znajdujący się w centralnej części obrazka przypomina nietoperza, który urodził się bez skrzydeł, a zamiast nich ma maleńkie łapki (a może jedynie kurczy skrzydełka, że ma się takie wrażenie?). Otwiera on buźkę jak gdyby chciał krzyczeć, ale według mnie jest to raczej przerażenie, wyraz bólu. Kojarzy mi się ten stworek trochę z wyobraźnią Tove Jansson, która co prawda była Finką, ale także Skandynawką. Ma w sobie coś z Hatiffnatów, coś z Buki i coś tak skandynawskiego, że można się po prostu zakochać. Jest uroczy, niewinny i idealnie przedstawia to, co znalazło się na płycie. A znaleźć można na niej osiem świetnych utworów, które zadziwiająco dobrze do siebie pasują, choć prezentują różne oblicza norweskiej formacji (z nastawieniem na te liryczne, oniryczne i psychodeliczne) o łącznym czasie niespełna trzech kwadransów.
Zaczynamy od "Skattegravere i Grefsenåsen" czyli kapitalnej folkowej petardy o wolnym tempie, niepokojącym klimacie i zaraźliwej tanecznej formie - takiej, która od razu kojarzy się z demonami i istotami skrywającymi się między konarami drzew gdzieś w lesie. Do kompletu zaś dodano genialny, wręcz fenomenalny rysunkowy teledysk! Po nim pojawia się "Hovedøya" o nieco szybszym, ale zarazem lekkim, bo dość sennym charakterze i zwiewnym pod względem melodii i znakomitych fletowych harmonii. Magia wyrwana z lat 70tych, ale podana w tak fenomenalny sposób, że można się po prostu zakochać i puszczać na okrągło, najlepiej zamiast kolęd albo piosenek świątecznych. Trzeci w zestawie jest genialny "Gamle Oslo" opartym na fantastycznym wykorzystaniu elektroniki, efektów klawiszowych, mnóstwa Moogów i mrocznych wokaliz, zwłaszcza tych znajdujących się na drugim planie. Absolutna perełka o niemal filmowym charakterze i niesamowitym chłodnym skandynawskim powiewie ukrytym między dźwiękami. Po nim czas na uroczy "Djevelen fra Oslo" o zdecydowanie cieplejszym i weselszym brzmieniu, choć czerpiącym z sennej, onirycznej stylistyki. Flecik, perkusjonalia i delikatne melodie gitar. Na piątej pozycji znalazł się znakomity "Kjentmannen" rozpoczynający się od rozwijających się z przestrzeni gitarowych melodii, które już po chwili przechodzą w przepiękną porcję klawiszy i skocznego, tanecznego folku. Znów pachnie tutaj latami 70tymi, w powietrzu unosi się magia i lekkość. Cudeńko!
Szóstka to równie znakomity, wręcz porywający "Akers Akropolis" pozostająca w klimacie folku, tak bardzo bliskiemu Tusmørke, ale o żywszym, szybszym charakterze, choć nawet na chwilę nie przyspieszającym do szaleństwa z "Fjernsyn I Farver" i to mimo bombastycznego finału. Jako przedostatni panowie proponują "Alvene i Oslo" wracający do norweskich lasów i rozczulającego delikatnego fletu, perkusjonalii i barokowego tła klawiszy oraz śpiewu ptaków uzupełniających wokal. Nie stroni się tutaj także od mroku, który na chwilę zmienia klimat pod koniec kompozycji, by nagle znów przejść w delikatne dźwięki. Miodzio! Deser to z kolei niemal jedenastominutowy kolos "Gamle Aker Kjerke" będący wręcz kwintesencją geniuszu tej grupy. Przecudne fletowo-klawiszowe wprowadzenie, delikatne tony gitar i senny klimat mają w sobie coś z lat 70tych,a jednocześnie całość nie brzmi staromodnie, przebrzmiale czy nużąco, a magicznie, wciągająco, uroczo i po prostu niesamowicie. Poszczególne rozwinięcia wokalizami i klawiszami, pociągnięcia klarnetem i cymbałkami, kolejne niezwykle zwiewne przebudowania głównego motywu w instrumentalnym pasażu. Istny majstersztyk pełen atmosfery, pomysłów i kunsztu wykonawczego jakiego wielu zespołów może tylko zazdrościć.
Ocena: Pełnia |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz