Przyznam się, że nie znam wcześniejszych dokonań tej grupy, choć istnieje
ona od 1997 roku i obok Riverside jest jedną z najbardziej znanych
polskich grup progresywnych. Co ciekawe, sam Grudziński miał swego czasu
zwrócić na nią uwagę i zaprosić do wspólnych występów w 2004 roku.
Nazwę więc wielokrotnie słyszałem, gdzieś przeleciały numery tej grupy, ale nie ciągnęło mnie do ich muzyki w całości.
Najnowszy album jest ich szóstym pełnometrażowym studyjnym wydawnictwem i
jedynym który jakimś trafem chciał być przesłuchany od początku do
końca. Nie sprawiły tego kolejne roszady w grupie w wyniku których
wokalistą został brat basisty zespołu, czyli Marcel Lisiak, a zwykłe
zwrócenie uwagi na dźwięki, które przypadkiem puściłem. Jak wiadomo
przypadków nie ma, a płyta wypada bardzo intrygująco i przede wszystkim
świeżo...
Intrygująco wypada już powitanie na tym albumie łączące klawisze i
nowoczesną elektronikę do których po chwili dołącza perkusja i gitary, a
w końcu wokal. Utwór "Missing", bo o nim mowa, zaskakuje lekkością, ale
także znakomicie wprowadzonym ostrzejszym kontrastem, co nadaje całości
przebojowego charakteru, ale bynajmniej nie zapomina o progresywnych
korzeniach. Około czwartej minuty panowie sięgają po elementy flamenco,
które płynnie przechodzą w kolejne ostre rozwinięcie, rozwijane
melodyjną solówką i co wydaje mi się istotne, bez szarży nic nie
wnoszących popisów. Na koniec wszystko się wycisza i przechodzi w
klawiszowo-dęte outro o nieco ambientowym charakterze. Prawie dziewięć
minut, które wcale się nie dłużą, a świetnie zachęcają do sprawdzenia
pozostałych numerów. Krótszy, bo sześciominutowy "Eager" od razu wpada z
impetem mocnym gitarowym wstępem o ostrym, ale ciepłym brzmieniu, które
znakomicie jest kontrastowane lżejszym fragmentem na część wokalną.
Alternatywne podejście nie przeszkadza tutaj zgrabnemu balansowaniu
lekkości i ciężaru, stawiając na sporą dawkę ekspresji i przestrzeni, co
wypada wciągająco i świeżo. Znakomicie wypada nastawiony na
przebojowość i wpadanie w ucho nieco ponad czterominutowy "Fire Up"
zaczynający się od elektroniki, na którą po chwili wchodzi rozpędzająca
się melodyjna gitara, następnie kapitalnie rozwinięta w dość szybki
motyw pięknie ocieplany klawiszami. To jeden z tych numerów, które
podobają się od pierwszego usłyszenia.
Świetnym przykładem gęstej
rytmiki i jednoczesnej przestrzeni jest następujący po nim "The Line"
który sięga z początku po zdecydowanie post-rockowe klimaty, lżejsze w
porównaniu z poprzednikiem, ale są to tylko pozory, bo i tu jest mnóstwo
miejsca na ciekawe rozwinięcia i zabawę brzmieniem. Nieco ponad półtora
minutowy miniaturowy przerywnik "The Crossing" ponownie sięga po sekcję
dętą, czyli saksofon, który wraz lekkim tłem wprowadza wyciszenie i
jazzujące elementy, które sprawdzają się świetnie także jako wstęp do
znakomitego "Melt" stawiającego ponownie na gitarowo-klawiszowe
dynamiczne, rockowe granie trochę mogące kojarzyć się ze stylistyką
polskich grup z lat 70tych i ogólnie ma w sobie sporo ducha tamtego czasu, ale jest podane nowocześnie, efektownie, ale przede wszystkim nie efekciarsko. W kolejnym, zatytułowanym "Catastrophic" następuje niemal ambientowe wyciszenie, które płynnie przechodzi w dużo lżejszy do poprzednika, zaskakujący i bujający numer przywodzący nawet skojarzenia z Riverside (dwoma ostatnimi albumami z Grudzińskim). Piękne. "In Circles" wraca do rockowych cięższych zagrań, ponowie jednak znakomicie kontrastowanych lżejszymi fragmentami. Pod względem harmonii to taki jakby dalszy ciąg "Fire Up", ale nie jest on jednocześnie dosłownym powieleniem brzmienia tamtego. Skojarzyć się może nieco z klimatem Uriah Heep czy Survivor za sprawą mocnych klawiszy w szybszej partii i znów wypada to zaskakująco i świeżo. W gitarowej partii znów może zaś przyjść skojarzenie z Riverside, ale też wyraźnie słychać, że Osada Vida czerpiąc z wielu źródeł, zdecydowanie stawia na własną tożsamość. Płynne przejście do instrumentalnego, bardzo przestrzennego i nastawione na eksperymentowanie ze wszystkimi elementami brzmienia tej płyty "Good Night Return" następuje zaś gładko i niepostrzeżenie, a sam utwór po prostu nie może się nie podobać. Na koniec ląduje jeszcze utwór noszący tytuł "Nocturnal" w której ponownie wracamy do energicznego, klawiszowo-gitarowego grania. To kolejny mocny punkt tej płyty.
Ocena: Pełnia |
Nie mając punktu odniesienia do wcześniejszych płyt Osada Vida na pewno mogę powiedzieć, że ta płyta jest bardzo dobra, świeża i znakomicie bawiąca się nowoczesnością. Nie brakuje na niej przestrzeni, wpadających w ucho przebojowych, dynamicznych numerów, czy dość sporej dawki melancholii. To płyta o dość zróżnicowanym charakterze, ale o bardzo spójnym i przemyślanym konstrukcie wspólnym, tak brzmieniowym, jak i ciekawej, oryginalnej barwie Marcela. "Variomatic" leciał u mnie praktycznie od chwili premiery często i jeszcze nie raz będę chciał do tego krążka wracać. Być może zachęcony tym albumem sięgnę po wcześniejsze, ale tą mogę polecić nie tylko wielbicielom progresywnego grania, zwłaszcza z polskiej szkoły, a także tym którzy szukają solidnie zrealizowanego gitarowego grania z pomysłem, dość ambitnym podejściem i niebanalnym tworzeniem atmosfery, zgrabnie przekłądanej ostrzejszym i lżejszym spojrzeniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz