poniedziałek, 27 lutego 2017

Hyenas - Deadweights (2017)


Nikt nie lubi zespołów, które powielają schematy gatunkowe i nawet nie próbują znaleźć dla siebie ciekawego kierunku. Niemiecki Hyenas na szczęście do takich zespołów nie należy. Specyficzna mieszanka post-metalu, punka i hardcore'u jaką zawarli na swoim pierwszym pełnometrażowym krążku nie daje się jednoznacznie zaszufladkować, a przy tym jest to muzyka bardzo zadziorna. Pikanterii dodaje fakt, że trwający równe dwadzieścia siedem minut (!) i zawierający jedenaście numerów, album został nagrany na żywca w zaledwie cztery dni...


Tę spontaniczność daje się wyczuć już od pierwszego numeru, jednakże istotną kwestią jest też to, o czym płyta opowiada. W krótkiej, ale i celnej formie uderza się na nim we współczesny świat, który nie tylko pochłania jednostkę, ale i doprowadza do samozniszczenia. Doskonale oddaje to też minimalistyczna, sprawiająca wrażenie zaledwie naszkicowanej okładka płyty, która przedstawia klęczącą postać, która najprawdopodobniej właśnie przeżywa kryzys tożsamości, być może cierpi na głęboką depresję, o czym może świadczyć czarna plama na miejscu twarzy, co może takze symbolizować jej niepewny status ontologiczny. "Deadweights" odnosi się do nielubianych osobliwości, których jesteśmy świadomi, lecz często nie jesteśmy w stanie z nich w prosty sposób zrezygnować. - opowiada wokalista Robert Sierl. - Orbituje wokół tematu samorozwoju jednostki jaką jest istota ludzka, a jednocześnie krytykuje nadużycia i niezrozumienie przez współczesne społeczeństwo, które coraz bardziej wrasta i zakorzenia się w osobowości człowieka.

Otwiera ją "Noise", zaledwie jednominutowy numer w którym poza gitarowym, surowym i niepokojącym głosem i głosem Sierla nie ma nic. Płynne przejście w "Crooked Tongue" w którym wraz z elektronicznym początkiem i wejściem perkusji zaczyna się niezwykła surowa jazda bez trzymanki mająca w sobie nawet coś z crustu. Zwróćcie uwagę na to jak pracuje tutaj bas, jak nagrana jest perkusja. Ten niemal od razu przechodzi w równie rozpędzony i jeszcze bardziej pokręcony "Ambiself" stanowiący bezpośrednie przedłużenie poprzedniego. Czwarty "Crossbearer" zachwyca monumentalnością i swoim surowym brzmieniem, które z jednej strony jest bardzo duszne, a z drugiej na swój sposób niezwykle przebojowe. Sporo tutaj intrygujących zagrywek, melodyjnych rozwiązań i zmyślnych przedłużeń, które ze względu na surowe brzmienie potrafią przyciągać swoją uwagę, choć zwolenników bardziej uporządkowanych form może odrzucić. W trwającym minutę i piętnaście sekund "Self-Adjusting" doskonale ten pozorny chaos słychać - prosty riff, szybkie i melodyjne tempo, a zarazem zero zbytniego przedłużania i ciągnięcia utworu w nieskończoność. Kontynuuje go "Homeostasis" oparty na podobnym riffie i tempie, choć jest nieco dłuższy, bo trwa niespełna trzy minuty. Sporo tutaj z wczesnego sludge metalu spod znaku Kylesy czy The Ocean Collective jednak bez drugiej perkusji i bez progresywnych naleciałości.


Świetnie wypada "Verminious", który znalazł się na pozycji siódmej powtarzający motyw gitarowy z "Noise", a następnie kapitalnie się rozpędza. Tu znów mamy surowość crust i wczesnego sludge niezwykle zgrabnie wymieszaną z punkiem. To alternatywne podejście do takiego grania i surowe brzmienie nadaje mu charakteru i sporej dawki autentyczności, której wielu grupom brakuje. Niemal ma się wrażenie, że jest to nagrane na żywo, tu i teraz, wręcz wymyślane na bieżąco bez jakiegoś większego planu. Zaraz po nim wchodzi jeszcze szybszy i mocniej pokręcony "Smooth Talkers". Tu ponownie nie brakuje melodii, pozornego chaosu i niezłego klimatu budowanego przez brzmienie na jakie pokusili się panowie z Hyenas. Płynne przejście w wietrzny tylko gitarowy "Displaced", który nieco zwalnia i potrafi zaskoczyć czystym wokalem Sierla, który przez większość materiału wykrzykuje i "przeżywa" to, co śpiewa. Tutaj pod tym względem jest wręcz coś z czystych partii dawnego Opeth, a nawet z Tool czy Soen. Przedostatni "Live//Live" poprzedzony jest krótką rozmową w studiu między muzykami i odliczaniem, a następnie panowie znów uderzają. To bodaj najbardziej punkowy numer, choć bardziej bliski zimnej fali wrzuconemu gdzieś między wczesny sludge. Surowo i monumentalnie ponownie robi się w finałowym instrumentalnym "Nothing", który niespodziewanie zbliża się do doom, a nawet drone metalu, który nagle się wycisza do winylowego szumu i urywa.

Debiut Hyeans nie należy do najłatwiejszych, bo z całą pewnością odrzuci bardziej konserwatywnych gatunkowo słuchaczy. Na próżno szukać tutaj skomplikowanych struktur czy konsekwentnie tworzonej mrocznej atmosfery. To album który można przyrównać do uderzenia w twarz po którym wypluwamy zęby, a gdy już leżymy znokautowani na ziemi zaczyna się do nas dobierać chmara hien próbujących uszczknąć coś dla siebie. Tak samo jest z muzyką, która gatunkowo nie trzyma się sztywno ram, a po trochu inkorporuje ze stylistyk, które kręcą niemiecki kwartet. Dzięki temu, że płyta nie jest długa, a numery mieszczą się w średnim czasie dwóch/trzech minut nie ma też miejsca na znużenie, szybko przelatuje i naprawdę można poczuć na własnej skórze to uderzenie. Przypomina ono trochę ten wybuch z końcówki "Podziemnego Kręgu" do którego w pewnym sensie również się panowie na "Deadweights" odnoszą. Jestem ogromnie ciekaw jak rozwinie się styl tej grupy i mam nadzieję, że tak jak tutaj nie pójdą w ilość, a w jakość może nawet bardziej kondensując pomysł na siebie. Dziś nagrać taki album, idący pod prąd trendom i wytycznym gatunkowym to także odwaga, a z tej rodziły się legendy i kto wie czy nie mamy do czynienia z narodzinami takowej. Ocena: 8/10


Wypowiedź Roberta Sierla w tłumaczeniu własnym. Recenzja przedpremierowa (premiera albumu 10 marca 2017 roku). Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Pelagic Records oraz Creative Eclipse PR.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz