niedziela, 26 lipca 2015

Wydział Filmowy XXI: Michael Giacchino - Jurassic World OST (2015)


Nawiązać i nie przesadzić, zrobić muzykę nową, ale pasującą - z takimi myślami musiał się zapewne bić Michael Giacchino tworząc muzykę do czwartej części "Parku Jurajskiego", będącego zarówno bezpośrednim sequelem pierwszej odsłony serii, jak i jej rebootem. Jako sprawny kompozytor Giacchino sprawdził się już choćby przy muzyce do dwóch filmów z serii "Star Trek". Nie jest to też jego pierwsza przygoda z "Parkiem Jurajskim", po raz pierwszy jednak stworzył muzykę do filmu, będącego także jedną z najgorętszych premier tego roku. Tradycyjnie, ostrzegamy przed potencjalnymi spoilerami dotyczącymi fabuły.

Michael Giacchino ze światem "Parku jurajskiego" spotkał się już w 1997 roku przy okazji "Zaginionego Świata". Nie tworzył jednak muzyki do filmu, a do gry komputerowej opartej na obrazie Stevena Spielberga. Wówczas jeszcze nikomu nie znany kompozytor zaczynał swoją przygodę z muzyką w grach (najbardziej jest kojarzony z serią "Medal of Honor"), wkrótce miał jednak poznać się jako sprawny i bardzo obiecujący kompozytor muzyki filmowej. Później jeszcze napisał muzykę do gry "Warpath: Jurassic Park" z 1999 roku. Jak już zauważyłem, to właśnie on był odpowiedzialny za muzykę do obu "Star Treków" J.J Abramsa. Stworzył też ścieżkę dźwiękową do filmu "Super 8" tego samego reżysera, który nie tylko mocno nawiązywał do tradycji filmów z lat 80, do kina Stevena Spielberga z tamtego okresu, ale także właśnie pod względem muzycznym do twórczości Johan Williamsa czy drugiej części odnowionej wersji "Planety Małp" z Andym Serkisem w roli głównej. Nie dziwi mnie więc fakt, że twórcy "Jurassic World" wybrali właśnie go, w chwili gdy Williams odmówił udziału ograniczając w ostatnich latach swoje kompozytorskie zobowiązania (przypomnijmy, że obecnie pracuje nad muzyką do siódmej części "Gwiezdnych Wojen").

Mocną stroną muzyki napisanej przez Giacchina jest to, że stary, kultowy już motyw jest jedynie kilkukrotnie przywołany, a nie przetwarzany we wszystkie strony. Na chwilę pojawia się nawet fragment, który Williams napisał do filmu "Zaginiony Świat: Park Jurajski", czyli drugiej odsłony cyklu. Najnowsza, czwarta część odcina się zarówno od wydarzeń z drugiej, jak i trzeciej części franczyzy i jest jednocześnie bezpośrednim sequelem jedynki, jak i wyjątkowo udanym rebootem serii. Jednakże w finale w pewien sposób nawiązuje się też do "Jurassic Park III". Chodzi oczywiście o T-Rexa, tego samego co w pierwszym filmie. Inaczej niż w trójce, tym razem to on jest górą i pokonuje innego dinozaura, czy też raczej hybrydę jaką jest Indominus. W poprzednim filmie najsłynniejszy dinozaur został wszak pokonany w nierównej walce z Spinozaurem. Sprawiedliwość została mu jednak słusznie zwrócona. W filmie co rusz puszcza się oczko do tych, którzy na jedynce się wychowali - a to jeden z informatyków ma koszulkę z oryginalnym logiem pierwszego Parku, mamy noktowizor którym zachwycał się Timmy, jest Jeep Wrangler Sahara z 1992 roku, a nawet płachta z napisem "Kiedy dinozaury rządziły na Ziemi". A jest tego nawet więcej. Historia nie jest też wyszukana, bo w zasadzie powiela schemat jedynki - dinozaur wymyka się spod kontroli i sieje spustoszenie w Parku. Tym razem jednak dzieje się to w Parku działającym, co znacznie komplikuje sprawy.

"O rany, ależ ty masz żuchwę... zaraz ty jesteś samicą?! Ależ oczywiście, że jesteś samicą.  Przecież aż bije od Ciebie to subtelne kobiece piękno!"
Nie obyło się też bez absurdów i to znacznie większych niż w poprzednich częściach, a zwłaszcza niesławnego pościgu za T-Rexem po Los Angeles w "Zaginionym Świecie". Tak, są rzeczy które są w stanie to przebić. Weźmy główną bohaterkę kobiecą: Claire Dearing (w tej roli Bryce Dallas Howard), która po dżungli biega na obcasach, a nawet udaje się jej w nich uciec przed T-Rexem. Normalnie poradnik przetrwania w wersji hard. Druga sprawa to treser Welociraptorów, czyli Owen Grady (znakomity Chris Pratt). Nawet nie chodzi o samą postać, ile samą ideę tresowania Raptorów. Z jednej strony totalna bzdura: wiemy przecież, że te piekielnie inteligentne stworzenia nie dałyby się kontrolować, a już tym bardziej przyjmować rozkazów od człowieka. Z drugiej strony należy pamiętać, że w trójce nie były bezmyślnymi zabójcami, podążając za skradzionymi z gniazda jajami na końcu filmu chodziło im tylko o zabranie ich z powrotem. Oczywiście, wówczas Alan Grant odwrócił ich uwagę przyrządem rezonującym, ale nie zależało im na niepotrzebnym uśmiercaniu ludzi. Ponadto, skoro daje się wytresować lwy, to może z takimi Raptorami też dałoby radę się porozumieć jak pokazano nam na filmie? Spekulacja, bo przecież dla filmu będącego czystą fikcją jest to dodatkowe urozmaicenie, a dla nas widzów przyjemna atrakcja, z której w ostateczności można się nawet pośmiać. Pod względem scenariusza, wykonania i oczywiście aktorskim film trzyma poziom. Nie ma może bohaterów na miarę wspomnianego już Alana Granta czy fenomenalnego Iana Malcolma, ale trzeba przyznać, że na ekranie błyszczy zarówno charyzmatyczny Chris Pratt, który najwyraźniej sprawdza się w rolach awanturników ze złotym sercem i błyskiem w oku, jak również Howard, która ze swojej roli wywiązała się dość przekonująco. Bardzo dobrze wypadają aktorzy dziecięcy, czyli Nick Robinson i Ty Simpkins (a zwłaszcza ten drugi). Pochwalić też należy, nieco przerysowaną postać graną przez Vincenta D'Onofrio, który ostatnio błyszczał jako Kingpin w serialowym "Daredevilu". Osobną kwestią są oczywiście dinozaury, które razem z hybrydą wciąż wyglądają perfekcyjnie, nawet jeśli nie robią już takiego wrażenia jak choćby w pierwszym filmie.

Przyjrzyjmy się jeszcze muzyce Michaela Giacchino. Na początek mocne intro "Bury the Hatchling" nawiązujące do tego z początku pierwszego filmu. Takich nawiązań jest więcej, choć nie są one nachalne, bo nie mogło przecież zabraknąć słynnego motywu Williamsa w kompozycji zatytułowanej "Welcome to Jurassic World". Zupełnie nowa muzyka, która pojawia się już w "As the Jurassic World Turns" (z finałowym przywołaniem motywu) wypada świeżo i oryginalnie. Nie ma u Giacchina zbędnych nut, silenia się na nadmierne rozbudowywanie, które miałoby dyskontować dzieło Williamsa. Doskonale słychać to także w bardziej efektownych i szybszych kompozycjach napisanych na potrzeby scen ucieczek i "dinozaurzego szaleństwa". Znakomicie wypada mroczny i niepokojący "Clearly His First Rodeo", a spokojniejsze i łagodniejsze jak na przykład "Owen You Nothing" również nie odstają od reszty. Nie są odkrywcze i budują jedynie atmosferę, przypominają trochę urywki z gier komputerowych, ale przede wszystkim brzmią dobrze i świeżo, a nie mechanicznie i bezdusznie. Jednym z najciekawszych numerów jest ten, który usłyszeć można podczas ucieczki Indominusa, czyli "Indominus Wrecks". Niepokój i strach wzbiera z każdą sekundą, a gdy całość zaczyna się rozpędzać - jedyne co można zrobić, to próbować uciec. Po prostu znakomity utwór, ale prawdziwą perełką jest następujący nieco później "Chasing the Dragons" (szczególnie z "Raptor Your Heart Out") z epickiego fragmentu polowania na Indominusa, w którym Lord Owen jedzie na motocyklu obok swoich Raptorów. Znakomicie wypada też energiczny "Costa Rican Standoff". Nie będę jednak opisywał wszystkich numerów po kolei, bo warto posłuchać samemu, zarówno przed jak i po obejrzeniu filmu.


Warto też zwrócić uwagę na tytuły poszczególnych kompozycji świadczących o dużym poczuciu humoru. Nie sposób bowiem nie uśmiechnąć się widząc tytuł fantastycznego zresztą "Love In The Time Of Pterosauria" ("Miłość w czasach pterozaurów") wiedząc, że ilustruje on zniszczenie ptaszarni, a następnie dramatyczną rozwałkę w Parku z Pteranodonami wszystkich gatunków w roli głównej. Taki ironiczny tytuł towarzyszy też muzyce do potyczki Indominusa z Tyranozaurem - "Our Rex Is Bigger Than Yours" (nie chodzi tylko o wielkość, ale i słusznie podkreśloną lepszość oryginalnego Rexa nad hybrydą). Podobnie jest też z erudycyjnym "Pavane for the Dead Apatosaurus", w którym wszyscy się smucimy zabijaniem dla sportu niewinnych roślinożerców przez Indominusa. Tu pojawia się też świetny motyw towarzyszący przejazdowi pojazdów bojowych obsługi Parku. Pavane to z kolei odmiana powolnego, procesyjnego (często żałobnego) tańca rozpowszechnionego w renesansowej Europie. Znakomita jest też prawie trzynastominutowa suita wieńcząca album, a właściwie zamykająca jego główną część. Po niej bowiem otrzymujemy jeszcze cztery miniaturki, które uzupełniają całość, ale i nawiązują trochę do dodatkowych numerów, które Giacchino napisał na potrzeby serii "Medal of Honor" (mam na myśli te, które były już po finałowych suitach w poszczególnych grach), także w sposobie realizacji. Lekko żartobliwe w formie, będące bardziej szkicami niż pełnoprawnymi numerami, znakomicie jednak łączą się z resztą soundtracku i dopełniają go.


Co do tego, że Giacchino podoła, nie miałem wątpliwości już w chwili gdy został ogłoszony jako następca Johna Williamsa przy tworzeniu muzyki do najnowszej części filmu o dinozaurach, który zrewolucjonizował kino. Dokonał sztuki bowiem niebywałej, stworzył soundtrack nowoczesny, ale silnie zakorzeniony w pierwszym stworzonym przez Mistrza, odcinając się kompletnie od zaledwie poprawnej muzyki Dona Davisa z filmu "Jurassic Park III", dodając szczyptę swojego stylu i zachowując stylistykę Williamsa. To soundtrack, którego słucha się bardzo przyjemnie, który składa hołd Mistrzowi i jednocześnie jest zupełnie nową całością kapitalnie uzupełniającą obraz filmowy i świetnie sprawdzający się poza nim, nawet jeśli klasykiem na miarę dwóch pierwszych Williamsowskich nigdy nie będzie.

Ocena muzyki w filmie: 8/10
Ocena muzyki poza filmem: 8/10
Ocena muzyki w odniesieniu do franczyzy: 7/10
Ocena ogólna: 8/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz