piątek, 24 lipca 2015

Tribulation - The Children of the Night (2015)


Pewnie jakiś black metal i ta okładka taka jakaś znowu gotycka. Nie warto jednak oceniać niektórych płyt po pozorach. Przekonałem się o tym słuchając znakomitego Tau Cross i tak samo jest z trzecim już krążkiem Szwedów z Tribulation. Czego tutaj nie ma! Melodyjny heavy metal w stylistyce lat 70, psychodela rodem z lat 60, trochę black metalu, szczypta wspomnianego gotyku i mnóstwo świeżego, mocno jednak współczesnego wciągającego retrogrania... 

Oczywiście, wstęp to trochę przeróbka i zgrywa z tego jak zaczęto recenzję albumu w magazynie Noise, w którym to o tej grupie przeczytałem i wielce się nią zaintrygowałem. Nie jest tak, że się zżymam, bo się nie zgadzam, bo się zgadzam. Prawdą jest jednak, że o takich hybrydach stylistycznych, które są bardzo współczesne i jednocześnie potężnie zakorzenione w graniu z lat 60 i 70 nie da się inaczej jak najpierw pożartować, a potem dać oba kciuki w górę. Tau Cross pozmiatał mnie pod dywan, podobnie jest też z najnowszym Tribulation, którego poprzedni uprzednio przesłuchałem z wypiekami (pierwszego nie udało się dorwać, ale z miejsca ją polubiłem). Bo to po prostu kawał znakomitego i przemyślanego grania. Nazwali w Noisie ten album również cepelią i agroturystyką, ale jakże to jest urokliwe! Nawet jeśli pisane pół artem pół serio. 

Na dobry wieczór (bo to muza do słuchania po zmierzchu) mroczne klawisze rodem z horroru. Tak zaczyna się "Strange Gateways Beckon". Po chwili dołączają do nich posępne gitary i świetnie wyważona perkusja. A na tym wszystkim blackowy growl. Skojarzenie? Ghost na dopalaczach w sosie black. Jeśli nie obcy Wam Kvelertak, to nim zapachnie z kolei w szybkim i żywym, melodyjnym utworze "Melancholia". Za kolejny "In The Dreams Of The Dead" po ramieniu poklepałby chłopaków sam Ryszard Wagner, gdyby przyszło mu pisać muzykę metalową. Kapitalne, wolne wręcz doomowe wejście w którym pięknie buduje się atmosferę i zniewala kolejnymi warstwami, zagrywkami i melodyką. Równie niesamowicie jest w akustycznym wstępie do "Winds" przerwanego, czy też raczej uzupełnionego,  iście szatańskim bitem i mocnym rozwinięciem. Słowo "przebojowe" nie jest do końca właściwe, ale taka jest ta muzyka. Wciągająca, porywająca i po prostu dzika - nie pozwalająca się oderwać, nie pozwalająca na to by przestać o niej myśleć. 

Instrumentalne interludium do drugiej połowy? Czemu nie - oto "Själaflykt". Najpierw usypia się w nim naszą czujność, a następnie uderza doomowym wolnym, a zarazem gotyckim potężnym brzmieniem jak gdyby jacyś średniowieczni mnisi sięgnęli w murach katedr po gitary elektryczne. Jak z ze złotych lat rocka i wczesnego metalu jest też w  "The Motherhood of God", który wręcz ociera się o psychotropową psychodelę. Ten utwór zdecydowanie mógłby powstać wtedy, tylko że brzmiałby inaczej. Równie cudnie, ale inaczej. Nieprzyzwoicie wręcz pod względem melodyki i energii jest kapitalnym "Strains of Horror", znów wyrwanym z tamtych lat, przefiltrowanym i naszpikowanym sterydami w których składnikami z całą pewnością były kolorowe pigułki i lampki choinkowe. Nawet niepokojąca klawiszowa końcówka, która jakby od niechcenia wprowadza już w świetny wolny i bujający początek "Holy Libations". Bal u Wolanda miałby oprawę przygotowaną przez Tribulation, a ten utwór byłby jednym z tych, który znalazłyby się w secie. Jest też krótki, bo zaledwie trzyminutowy "Cauda Pavonis" będący instrumentalnym przerywnikiem numer dwa i wprowadzeniem do finału w postaci "Music From The Other".  Klimat i jeszcze raz klimat... horror z wytwórni Hammera w stanie czystym. Sprawdźcie czy obok Was nie stoi Christopher Lee albo Peter Cushing. No i finał... czy mówiłem już, że panowie mają po dwadzieścia parę lat? Nie, to teraz już wiecie. Czują to granie, robią to znakomicie i umieją balansować na granicy gatunków i swoistego rodzaju kiczu.

Metalowe kuce, jeśli jeszcze tacy są, powinni sięgnąć po ten album bez wahania. Podobnie zresztą jak Ci poszukujących świeżych, bezkompromisowych i wymykających się klasyfikacjom metalowym eksperymentom i hybrydom, które powinny odrzucać i śmieszyć, a od pierwszych sekund porywają za sobą w wir osobliwości i szaleństwa. Jest w tym graniu coś z cepelii, sentymentu czy tradycji, ale jest to podane bardzo świeżo, energetycznie, nowocześnie i niezwykle naturalnie. Brzmienie i melodie nie pozwalają o sobie zapomnieć, a "Dzieci Nocy" jeszcze nie raz zaśpiewają swoją pieśń w Waszych domach. Tribulation po prostu trzeba poznać i dać im szansę się oczarować. Warto! Ocena: 8/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz