wtorek, 28 lipca 2015

Machine Head - Bloodstone & Diamonds (2014)



Napisał: Łukasz Chamera

Maszynowa głowa znowu działa. Wiele się mówiło odnośnie tego albumu przed jego wydaniem. Atmosfera wokół niego była tym bardziej zagęszczona poprzez wyrzucenie oryginalnego basisty zespołu – Adama Duce'a i przyjęcie na jego miejsce Jareda MacEacherna. Jak odświeżony Machine Head poradził sobie na swoim ósmym longplayu?

Płytę rozpoczyna singlowy „Now We Die”. Symfoniczne intro i okrzyki Flynna już na samym początku przykuwają uwagę, po czym dostajemy klasycznie rozpędzony Machine Head. Mocne zwrotki genialnie kontrastują z symfonicznym refrenem, a ociężały mostek i solówka Demmela świetnie się tu wpasowują. Jest także klasyczne już dla Machine Head zagranie harmonii dwóch gitar, po czym następuje zwolnienie w dalszej części mostku i powrót do głównej melodii granej wspólnie przez gitarę i smyczki. Dodaje to podniosłości utworowi  i sprawia że końcowy refren brzmi jeszcze potężniej. Dalej mamy „Killers & Kings”. Utwór który jako wersje demo można było usłyszeć (i kupić na winylu razem z coverem „Our Darkest Days”). Wersja płytowa różni się tylko drobnymi szczegółami podczas solówki. Jest to dość standardowy rozpędzony utwór, chociaż przykuwa uwagę mostkiem. Jest to typowy koncertowy kawałek, zwłaszcza ze swoimi chóralnymi okrzykami podczas refrenu. 

Kolejny w kolejce jest „Ghosts Will Haunt My Bones” w którym już na samym początku dostajemy genialną melodię gitarową przewijającą się przez cały utwór. Zwrotki to głównie wspomniana już melodia gitarowa i spokojny wokal Flynn'a. Warto zwrócić w nich także uwagę na perkusję, jest tutaj wiele ciekawych młynów i smaczków dodających kolorytu głównej melodii. Więcej mocy jest w refrenach w których Flynn wykrzykuje tytuł utworu. Najcięższy jest tutaj zdecydowanie mostek rozpoczynający się potężnymi akordami akcentowanymi przez flażolety i niespokojny, gardłowy wokal. Mamy tutaj także znowu charakterystyczne zagranie zespołu, czyli harmoniczne melodie gitarowe rozdzielające się na solówki po czym utwór kończy się główną melodią. Następnym utworem jest „Night of Long Knives”. Już na samym początku krzyki Flynna i pojedyncze uderzenia tomów perkusyjnych wzbudzają niepokój. Jest to szalenie rozpędzony kawałek z monumentalnym refrenem. Utwór opowiada o morderstwach dokonanych w Stanach Zjednoczonych przez sektę Charlesa Mansona (w drugiej zwrotce wspomniana jest zbrodnia dokonana na rodzinie Romana Polańskiego). Nie ma się zatem co dziwić że utwór praktycznie nie zwalnia. Mamy tutaj kolejne genialne solo Philla Demmela i końcowy refren akcentowany przez bit perkusyjny. Kończy się zaś wykrzyczanym refrenem oraz niepokojącymi, cichnącymi dźwiękami gitary. 

Zaraz po tej szaleńczej jeździe dostajemy najciekawszy kawałek na płycie jeśli nie w całej karierze Machine Head. „Sail Into the Black” zaczyna się melodią na którą składa się wiele wokali nałożonych na siebie, a na to wszystko dochodzi główna melodia śpiewana przez Flynn'a. Potem dochodzi melodia grana na gitarze akustycznej i pojedyncze akcenty fortepianu. Całość faktycznie sprawia wrażenie pieśni śpiewanej na morzu przez strudzonych żeglarzy. Powoli dołączają kolejne dźwięki, aż wszystko nagle ustaje. Słyszymy jedynie pojedyncze uderzenia basu po czym następuje seria potężnych akordów akcentowanych przez uderzenia tomów perkusyjnych. Dołącza szybka melodia i utwór rozpoczyna swoją właściwą część. Mocna zwrotka z wykrzyczanym wokalem i refren który jest motywem znanym od początku, tyle tylko że teraz z każdym kolejnym jego pojawieniem się jest on coraz mocniejszy. Więc tak jak na początku był spokojnie wyśpiewany, tak na samym końcu jest już wykrzykiwany. Należy także pochwalić solo gitarowe. Phil Demmel po raz kolejny pokazał swoje umiejętności jako kompozytora solówek gitarowych. Jest proste ale idealnie komponuje się z całością utworu. Po nim pojawia się „Eyes of the Dead”. Jest to dość standardowa kompozycja, która nie zaskakuje, ani nie zaciekawia niczym szczególnym. Nie jest to zły kawałek ale w stosunku do innych wypada jedynie przyzwoicie.


Dalej mamy „Beneath the Silt” rozpoczynający się wejściem perkusyjnym. Główny riff i wokal na zwrotkach sprawiają że moim pierwszym skojarzeniem było Alice In Chains. Bardzo mocne i ciężkie Alice in Chains. Flynn śpiewa tutaj wysoko a riff jest stonowany, natomiast w refrenie jest już potężne uderzenie. Przerwane jest ono mostkiem na który składa się spokojna melodia akompaniująca wokalowi. Jest to kolejne zaskoczenie na tej płycie. Numer jest ciekawy i zapada w pamięć. Kolejny to rozpoczynający się chóralnie „In Comes the Flood”. Główny riff przywodzi nieco na myśl „This is the End” z poprzedniej płyty Machine Head, jednak jest to zdecydowanie wolniejszy utwór. Zwrotki to znów krzykliwy wokal i ciężki gitarowy riff, a refren to szybki riff i okrzyki wtórujące głównemu wokalowi. Również tutaj następuje zwolnienie na mostku i przejście do intrygującego solo. Utwór z pewnością jest ciekawy, ale zdecydowanie brakuje mu jakiegoś przykuwającego uwagę elementu. Tuż po nim mamy bardzo stonowany „Damage Inside” rozpoczynający się spokojnym wokalem Flynna. Stopniowo dochodzą do niego melodie gitarowe. Muzyka odzwierciedla intymność płynącą z tekstu. Jest to najspokojniejszy fragment albumu.

Zaraz po tym wyciszeniu dostajemy „Game Over” będący jednym z najlepszych kawałków na płycie. Rozpoczyna się spokojnym wokalem i rytmicznym riffem gitarowym. Wokal stare narasta i słychać jak każde kolejne frazy wyśpiewywane są z coraz większą agresją. Po przejściu perkusyjnym utwór ukazuje się w swojej pełnej krasie. Skoczne zwrotki i kolejny monumentalny refren. Przez cały czas trwania utworu czujemy energię bijącą z każdej nuty. Kolejna harmonia gitarowa na mostku i lekkie zwolnienie. Znów mamy riff i wokal z początku utworu. Wokal z każdą kolejną frazą podbudowuje napięcie, po czym uderza z pełną mocą. Refren brzmi jeszcze potężniej niż wcześniej, a wszystko kończy skoczny riff z zwrotki i chóralne okrzyki. Przedostatni na płycie to instrumentalny „Imaginal Cells”. Przez utwór przewijają się zniekształcone fragmenty audiobooka „Spontaneous Evolution”. Niestety utwór jest zdecydowanie zbyt monotonny jak na instrumental. Mamy tutaj praktycznie w kółko powtarzany główny riff. Co prawda fragmenty wspomnianego audiobooka brzmią całkiem ciekawie na tle muzyki, ale całość szybko staje się nużąca. Ostatnim jest „Take Me Through the Fire” na który składa się zwrotka z gardłowym, niespokojnym wokalem i refren ze skocznym, rozbujanym riffem. Nic tutaj nie zaskakuje jakoś specjalnie, ale jest to dobre zwieńczenie całości płyty. 

Jeśli chodzi o brzmienie albumu, to nie mam mu nic do zarzucenia. Bas został przyjemnie nisko nastrojony, perkusja brzmi potężnie, a gitary uderzają nas z niezwykłą mocą. Również wokalnie słychać postęp jaki Flynn poczynił od czasu „Unto the Locust”. Jeśli miałbym się do czegoś szczególnie przyczepić to do dość nudnej okładki i do niektórych partii perkusji. Dave McClain pokazywał już na co go stać na poprzednich albumach formacji, tutaj natomiast w wielu miejscach jego partie są dość proste, a przydałoby się parę ciekawych młynów perkusyjnych.

Przyznam szczerze że nie spodziewałem się tego co dostałem. Po świetnym „Unto the Locust”, przy perypetiach związanych z Adamem Ducem. Nie sądziłem że grupa zdoła mnie czymkolwiek zaskoczyć. Dostałem natomiast najciekawszy album w ich dorobku. Słychać tutaj bardzo wiele eksperymentów, które w większości są bardzo udane. Jest to z pewnością jedna z ciekawszych płyt jakie wyszły w 2014 roku. Trwający niecałe 71 minut album ani przez chwilę nie wydaje się na siłę wydłużany i przeciągnięty. Warto wspomnieć także, że specjalne edycji albumu wyposażone są po prostu w gadżety związane z zespołem (jest między innymi edycja booklet, była także dostępna edycja limitowana ze specjalną gitarą elektryczną marki Epiphone), natomiast każda z nich zawiera ten sam zestaw utworów co w dzisiejszych czasach jest rzadkością. Nawet jeśli nie jesteś fanem muzyki Machine Head to warto sięgnąć po ten album. Głównie po to by docenić pomysłowość i kreatywność jaka została włożona w poszczególne utwory. Jest to eksperyment który zdecydowanie się powiódł. Ocena 9/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz