Dwa debiuty. Jeden wreszcie pełnometrażowy, a drugi na razie epkowy. Oba z Trójmiasta. Trochę cięższy Smilodon i alternatywny, zaglądający jeszcze czasami w grunge'ową przeszłość Disweather. W dodatku objęte patronatem medialnym. Czas na dziewiętnastą odsłonę "WNS Polskiego". Jeśli jesteście gotowi, to zapraszamy!
1. Smilodon - Cast the First Stone EP
Trójmiejski Smilodon to stosunkowo nowy zespół, który postawił na granie stare jak świat, czyli na thrash metal. Na debiutancką epkę złożyły się cztery kompozycje o łącznym czasie dziewiętnastu minut i dwudziestu sześciu sekund. To wszak rocznik otrzymania przez Gdynię praw miejskich - cóż nie ma przypadków, choć zespół pochodzi z Gdańska.
Pierwszy z utworów, "My Shadow" jest utrzymany w dość powolnym, ale melodyjnym tempie przywodzącym trochę na myśl płyty "Load" i Re-Load" Metalliki, choć nieco mniej tu odniesień do bluesa czy eksperymentów. Szybszy i bardziej żywiołowy jest "Cast the First Stone", czyli kawałek tytułowy. Ten klimatem zbliża się bardziej do początków Flotsam & Jetsam czy nawet Slayera. Słychać, że panowie na tej muzyce się wychowali i tworząc swoje dźwięki silnie wzorowali, na szczęście też mają swój pomysł na siebie, nie kopiują bezmyślnie dźwięków zasłyszanych, a całość brzmi świeżo. Czują to granie i bawią się nim, co słychać także w drugiej połowie tytułowego i pasażu zawierającym krótką, ale soczystą solówkę. Numer trzeci na płycie to "S.U.K.O". Pod tym tajemniczym tytułem kryje się kolejny wolny, wręcz doomowy kawałek. Tak przynajmniej brzmi z początku, bo potem jest jeszcze wolniej, trochę nawet balladowo, ale bez nadmiernej słodkości, bo całość oparto mimo wszystko na ostrych dźwiękach gitary. Taki przyjemniaczek, choć bez większego zachwytu. Znacznie lepiej bowiem chłopaki sprawdzają się w szybkich i taki tez kończy płytkę. Wyraźnie nawiązujący tytułem do Metalliki, "Something I Should Not Be" na początku usypia naszą czujność powolnym rozwijającym się rytmem, który po chwili przyspiesza. Jednak nie samym heavy metalem chłopaki żyją, bo pojawiają się tu także dźwięki nawiązujące do stoner.
"Cast the First Stone" to dobry start dla Smilodona, ale na to by zwojować scenę Trójmiasta i kraju to trochę za mało. Materiał jest też krótki, a wokalista Chris Cichocki w moim odczuciu musi trochę jeszcze popracować nad głosem, nad własnym stylem, rozpoznawalną linią, bo czasem brzmi zbyt amatorsko i trochę nie przystając do muzyki, która mam nadzieję, jeszcze ewoluuje. A gdyby tak spróbować polskich tekstów? Dużym plusem jest za to dopracowane brzmienie epki, które na szczęście pokazuje, że Smilodon od początku stara się by ich nie trąciła garażem czy zbyt dużą ilością nawiązań do grania, w którym już niewiele jest do zaoferowania. Trzymamy kciuki. Ocena: 4/5
Cała epka do odsłuchu na youtube Smilodona. Epka została objęta patronatem medialnym LupusUnleashed.
2. Disweather - 4/4
Kolejny debiut, choć tym razem pełnometrażowy, bo Disweather wreszcie postanowiło takowy wydać i to w dodatku z całkowicie premierowym materiałem. Ciekawe jest tez założenie tytułu i zawartości tego krążka. 4/4 to nie tylko tempo, cztery pory roku, ale także odniesienie do czterech odrębnych części albumu, w której każda ma po cztery utwory i łączy się szesnaście kawałków. Każda z nich ma swoją własną grafikę, a jeśli jeszcze brakuje Wam odniesienia to warto też zwrócić uwagę, że czterech jest też członków tej trójmiejskiej grupy.
a) Część niebieska
Nagrywana w najbardziej standardowy sposób, ścieżka po ścieżce, a przy czym po raz pierwszy w dziejach zespołu zostało na niej użyte brzmienie elektroniczne. Z całego rodzeństwa charakteryzuje się najbardziej melancholijnym i introwertycznym charakterem. Preferująca świat marzeń sennych i popadająca w stan zawieszenia, graniczący z lewitowaniem na perskim dywanie. Przywodzi na myśl okres zimowy i czas hibernacji, najlepiej w hermetycznie zamkniętej kapsule. - tak zespół opisuje część niebieską na którą złożyły się "Pandora's Vox", "Script for Losing Monday", "Whenever It Comes to Flying" oraz "Lights". Ten pierwszy to krótkie intro wprowadzające do lekkiego z początku, gitarowego numeru drugiego nawiązującego do indie rocka w duchu Arctic Monkeys do którego dorzucono niemal punkowe rozwinięcie. Trzeci z niebieskiej ponownie zaczyna się dość lekko, ale to zmyła bo następnie czeka na nas odrobinę ostrzejsze rozwinięcie. Czwarty numer jest dość niepokojący i to nie tylko przez użycie niemal drone'owych przeciągłych riffów, ale także deklamację przywodzącą na myśl te z których słynął Morrison z The Doors, a następnie przez trochę U2towate rozwinięcie i elektroniczny finał. Zaskakujący to kawałek.
b) Część zielona
Nagrywana na żywo przez cały zespół (na setę), lecz nie wolna od brzmień syntezatorowych. Wiernie oddaje klimat Disweather, który panuje na koncertach, a dotychczas nie był dostępny na płytach. Strach się bać. A przecież Część Zielona przypomina tchnienie wiosny - radosną, młodzieńczą energię płynącą z całego serca i flaków. Jest niczym pogodny nastolatek, który swe smutki tłumi przydużymi słuchawkami i regularnie świętuje Dzień Wagarowicza. - tak opisują drugą część. Na nią składają się "Escape from Prison", "Cars Got Fast These Days", "Guts" oraz "Persona Non Grata". Żywe brzmienie słychać już od tego pierwszego, będącego intrem do trzech kolejnych. Najpierw brudnego, energetycznego i nieco punkowego "CGFTD", a następnie rozwijającego się w zaskakująco lekki i ciepły kawałek. Wyraźnie w nim słychać, że Disweather lubi eksperymentować i zaczęło się odcinać od grunge'u którym wyraźnie inspirowali się na pierwszych płytach EP. Nie brakuje też przestrzennych, cięższych uderzeń czy niepokojących gitarowych przejazdów rodem z noise'owych czy nawet drone'owych eksperymentów. Bardzo dobre wrażenie robi nieco szybszy gitarowy "Guts", który po energetycznym wejściu znów zaskakuje lekką atmosferę, tylko co jakiś czas wracając do szybszego grania. Słychać dużą swobodę z jaką Disweather zaczęło posługiwać się rożnymi środkami wyrazu. Na koniec tej części, szybki, pędzący przed siebie z punkową zadziornością "Persona Non Grata" - zdecydowanie jeden z faworytów.
c) Część żółta
Nagrywana unplugged, o ciepłym brzmieniu werbla bez sprężyn. Na Części Żółtej znalazł się utwór „Thirsty? Drink Some Streetdust!”, który w wersji elektrycznej jest dostępny na wydanej w tym roku składance Muzycznego UGięcia. (...) We wstępie do części możemy usłyszeć gościnnie kwestię mówioną Darii Klimek. Kolor żółty kojarzymy najczęściej ze słońcem, wakacjami, innymi słowy pełnią lata. Nieistotne, czy liczymy sobie lat 19 czy 91 pozytywna energia rozrywa nam płuca niczym dym nikotynowy, bądź odmiennego pochodzenia. - opisują trzecią część, bodaj najbardziej zróżnicowaną z całości. Otwiera ją "Television", czyli kolejna introdukcja i najbardziej niepokojąca z całej płyty. Po niej pojawia się akustyczna, znakomita wersja "Thirsty? Drink Some Streetdust". Świetnie wypada "Hangman", który równie znakomicie zabrzmiał by na ostro. Ostatni w tej części, czyli "Cat Mom" jest równie udany. Niepokojący, trochę jak z sennego koszmaru klimat i znakomite kroczące tempo i fantastyczne "chóralne" rozwinięcie.
d) Część fioletowa
Najbardziej post-punkowa, o uroczym słodkim brzmieniu. Przywodzi na myśl schyłek jesienni, gdy myśli samobójcze kotłują się we włosach, a jedne ukojenie znajdujemy w kroplach nasennych. Stosowanych dousznie. - opisana najkrócej, ale może najdosadniej. Minimum słów na najbardziej depresyjną porę roku. Cztery "antdepresanty" to "Khruschev's Shoe", "Four Plates", "Standstill" oraz "Tabula Rasa". Ten pierwszy otwiera elektronika i liczne głosy niczym z radia. Następnie czeka nas rozpędzenie w postaci "Four Plates", który przywodzi trochę na myśl złote czasy punk rocka, ale zrealizowane w znacznie lepszych warunkach brzmieniowych, a nie w jakimś zapyziałym garażu. Kolejny także jest szybki, ale bardziej melodyjny i zdecydowanie zapadający w pamięć. A na koniec wręcz zimno falowy "Tabula Rasa", który jest łagodniejszy, ale równie udany co poprzednie. Czysta karta? Nie do końca, z całą pewnością włączycie tę płytę jeszcze raz.
Disweather rozwija się w zaskakujący i iście nieprzewidywalny sposób. Słychać dużą swobodę z jaką poruszają się po różnych odmianach rocka pozostając najczęściej wiernymi punkowi grunge'owi. Jestem skłonny nawet zaryzykować stwierdzenia, że mamy do czynienia z narodzianmi nowego odłamu tej muzyki, czymś co można by nazwać progresywnym grungem. A może już zostało coś takiego wymyślone? Nie jestem jednak pewien czy dobrym pomysłem było wydanie tej płyty jako całość. Każda z części różni się tak bardzo od siebie, że mimo wielu punktów stycznych, ciężko rozpatrywać ją jako całość. Nie chodzi oto, że jest to materiał niespójny, ale łatwiej odbierałoby się każdą z nich jako cztery powiązane ze sobą epki. Jako całość jest to materiał nierówny, ale kipiący od pomysłów i znakomicie zrealizowanych brzmieniowo kawałków, z których większość zostanie w głowie na długo. Może Smilodon powinien podpatrzeć u swoich kolegów jak bawić się konwencją i nieco rozszerzyć spektrum swojego brzmienia? Efekty jak widać i słychać mogą być naprawdę niezwykłe. Tak trzymać! Ocena: 7,5/10
Całej płytki można przesłuchać na youtube oraz na bandcampie zespołu. Płyta została objęta patronatem medialnym LupusUnleashed.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz