wtorek, 26 sierpnia 2014

WW XVI: Thy Catafalque (1) Sublunary Tragedies/Cor Cordium (1999)


Witam ponownie na Węgrzech, a także, z racji przeprowadzki kilka lat temu lidera grupy, w Wielkiej Brytanii. W kolejnej odsłonie Weekendu Węgierskiego, przyjrzymy się płytom nie tylko formacji Thy Catafalque, ale także projektom, w które zaangażowany był  Tamás Kátai. Oprócz wspomnianego interesować nas bowiem będzie Darklight, Gire oraz projekt sygnowany jego własnym nazwiskiem. Thy Catafalque na szczęście nigdy nie nagrywał metodą grzebienia i suszarki, dlatego proponowany przez ten zespół black i późniejszy avant-garde metal, atmosferą i muzyką naprawdę potrafi zachwycić...

O zespołach tak naprawdę ciężko mówić, są to bowiem raczej projekty jednego człowieka. My zaczniemy jednak naszą podróż od najbardziej kojarzonego, ale co jakiś czas będziemy w ramach cyklu odskakiwać na chwilę w bok. Thy Catafalque powstał w 1998 roku w Makó na Węgrzech z inicjatywy Tamása Kátai oraz Jánosa Juhásza. Ten drugi odszedł od projektu w 2011 roku, na krótko przed wydaniem albumu "Rengeteg". Jednakże Tamás komponował wszystkie utwory i nagrywał większość instrumentów, a János go jedynie wspierał gitarą. Na płytach jednakże pojawiały się dodatkowe wokale, czy specjalnie zaproszeni inni muzycy. Jest to także projekt, który stylistycznie ewoluował od muzyki zakorzenionej w black metalu (w jego bardziej atmosferycznej, niemal progresywnej i melodyjnej formie) do muzyki określanej jako awangardowej, czyli po prostu eksperymentalnej. W późniejszej twórczości słychać wpływy shoegaze w rodzaju Arctic Plateau czy Les Discrets, jak również muzyki ambient (Kátai wydał nawet ambientową płytę w 2005 roku zatytułowaną "Erika Szobája" wydaną pod własnym nazwiskiem, ale mającą wpływ na późniejsze albumy Thy Catafalque - wrócimy do niej w późniejszej części cyklu) czy industrialnej.

Kátai występował w kilku węgierskich grupach, takich jak Darklight, Gire, Gort, Towards Rusted Soil czy Nebron jednak na stałe związał się ze swoim projektem, w ramach którego zrealizował w 1999 roku debiutancki album "Sublunary Tragedies" oraz wydaną na kasecie demówkę "Cor Cordium", a następnie w dwa lata później płytę "Microcosmos", a w 2004 roku trzeci album zatytułowany "Tűnő idő tárlat". Na czwarty trzeba było czekać do roku 2009, wówczas wyszedł "Róka hasa rádió" a w 2011 "Rengeteg". Obecnie, od kilku lat Kátai mieszka i pracuje dorywczo w Wielkiej Brytanii. Pod koniec zeszłego roku zaś, pojawiły się limitowane, kolekcjonerskie  winylowe reedycje płyt "Rengeteg", "Róka hasa rádió" oraz "Tűnő idő tárlat".

Debiutancki album Thy Catafalque nie ma specjalnie przyciągającej okładki. Dwie niezbyt atrakcyjne postacie wyraźnie mają być odpowiednikami Adama i Ewy, pierwszych grzeszników. Nie jest to skojarzenie błędne, bowiem koncept albumy wyraźnie też został oparty na wygnaniu z Raju oraz pierwszych ludzkich problemach i tragediach, które wynikły ze spotkania z wężem. "Podksiężycowe tragedie" zawierają siedem utworów, głównie angielsko-łacińskie tytuły i w tym wypadku w całości węgierskie teksty.

Otwiera ją pięciominutowy "Erdgeist" (niem. Duch Ziemi) rozpoczynający się od klawiszowej partii, która rozwija się powoli i niepokojąco. Po chwili jednak następuje charakterystyczna dla black metalu gitarowa ściana dźwięku i szybkiej perkusji. Muzyka jest szybka i melodyjna, a warstwa wokalna zupełnie nie zrozumienia. Skupiając się jednak na samej muzyce: to bardzo dobry, ciekawy utwór, który przy lepszym nagłośnieniu sprawiałby wrażenie jeszcze lepszego. Intensywnie zaczyna się "Ashesdance", w którym od początku jest szybko i melodyjnie, a w dodatku bardzo ciekawie rozpisano w nim poszczególne muzyczne warstwy. Już tutaj słychać niezwykłą wrażliwość jaką charakteryzuje się muzyka tej grupy, ale także udane ukłony w stronę dawnego Satyricona. W ponad ośmiominutowym, znakomitym "Triumph Lightless" wykorzystano fragment "Raju Utraconego" Johna Miltona. Gitarowa ściana na początku tego numeru nadal robi fantastyczne wrażenie, gdyby tylko ją trochę wyczyścić i uwypuklić, to numer dosłownie by miażdżył.

Do późnej jesieni jeszcze trochę czasu, choć i ta wczesna daje się już we znaki. Hymn do późnych jesiennych deszczy to numer czwarty. Ponad dziewięciominutowa kompozycja jest kolejnym znakomitym momentem tej płyty. Najpierw melodyjna gitara na smutnym orkiestrowym tle (niestety trzeba mocno wytężyć słuch, żeby ją usłyszeć) i smutne, lekko pochodowe tempo. Efekt nieco psuje wokal, który niestety nie oddaje prawdziwego, poetyckiego i przy tym krótkiego tekstu, w którym prosi się, aby deszcz obmył z grzechów, okrył ciało i duszę, która szuka ukojenia i spokoju.

  

Podobna sytuacja jest z bardzo klimatyczną "Via Millennia", który przepięknie zaczyna się od smutnego klawisza, a po chwili rozpędza się do kolejnej gitarowej ściany. Warstwa muzyczna kryje w sobie wiele skrywanych emocji: od najgłębiej ukrywanego szlochu do potężnego krzyku, który mógłby burzyć mury. Nie mam wątpliwości, że pod tym względem Thy Catafalque jest grupą wyjątkową i wręcz rzadko spotykaną. Po niej pojawia się "Rota Mundi", w którym znów mamy bardzo wciągającą warstwę melodyjna warstwę muzyczną i zaczątki bardziej "teatralnej" przyszłości Thy Catafalque. Płytę wieńczy, kolejna ponad dziewięciominutowa kompozycja zatytułowana "Static Continuance". Uderzenie potężnej perkusji oraz gitar, duszne pochodowe tempo . I znów muzycznie jest po prostu pięknie, a liryczne zwolnienia fenomenalnie łączą się z kolejnymi ścianami dźwięku.

Drugą interesującą nas pozycją jest wydana w tym samym roku płyta demo "Cor Cordium". Stanowi ona jakby przedłużenie "Sublunary Tragedies", ale jednocześnie stanowi odrębną całość. Złożyło się na nią pięć utworów, podobnie też jak debiutancki album otwiera go "Erdgeist" (w wersji dłuższej o dwadzieścia sekund), pozostałe cztery to zupełnie nowe utwory. Pierwszą rzeczą, która zwraca jednak uwagę, to potężniejsze i głębsze brzmienie, które znacznie bardziej niż na debiucie wpływa tu na mroczną atmosferę. Ponad piętnastominutowy kapitalny "Ardor Et Cygnus" jest jakby soundtrackiem do jakiegoś groteskowego filmu Burtona lub baśni Del Toro. Gęsty, niezwykle smutny początek rozpisany na dźwięki przypominające wiolonczelę, wiatr i ambientowe mroczne pociągnięcia, a następnie potężne uderzenie ściany gitar i szybkiej perkusji, miejscami okraszone niepokojącymi zwolnieniami, po których znów następuje przyspieszenie, w dodatku niepozbawione ani na moment melodii i poczucia grozy niczym z prozy Lovecrafta.

Krótszy, bo trwający sześć minut z sekundami "Tide Opulent" także nie został pozbawiony atmosfery, od początku jest też melodyjnie, a ciężkie fragmenty przeplatają się z tymi bardziej lirycznymi w bardzo przemyślany i łagodny sposób. Jeszcze krótszy, bo tylko czterominutowy jest "On withering lands" mający w sobie coś z oldschoolowego thrash/death metalu. Kryptowe brzmienie, ciężki gitarowy riff i wylewający się tonami mrok, który oplata i nie chce wypuścić z objęć. Demo wieńczy ponad dziesięciominutowy "Desolatio" (co ciekawe na kolejnym albumie "Microcosmos" przekomponuje i rozbuduje go do ponad piętnastu minut), który znów zaczyna się wietrznie, niepokojąco i dość powoli. Po około dwóch minutach zastępuje te dźwięki akustyczna, senna gitara i anglojęzyczna deklamacja, zwiastująca czystsze podejście do wokali na kolejnych albumach. W połowie znów następuje zmiana klimatu, klawisze przywodzące na myśl wczesnego Satyricona czy początki Anathemy. Bohaterowie "Sublunary Tragedies" zostali ostatecznie wygnani z Raju i właśnie przemierzają pustkowia, niegościnną Ziemię, którą długo będą przystosowywać do swojego użytku. Nie ma tutaj ani chwili ciężkich gitar czy przyspieszenia. Minimalizm, który nawet w dłuższej formie nie nudzi, a wciąga do samego końca i zachwyca atmosferą, a przy tym pokazuje też inną bardziej liryczną stronę Tamasa Katai i jego projektów.

Ocena "Sublunary Tragedies": 7/10
Ocena "Cor Cordium": 4/5


3 komentarze:

  1. Jak miło: "Thank you, Sir. It is really appreciated. Anyway Cor Cordium demo (what was our first ever recording), Sublunary Tragedies and Microcosmos will be re-released next year on 3CD and vinyl by Blood Music.

    All the best,

    Tamás"

    3 - płytowa edycja brzmi nieźle, ciekawe co się na niej znajdzie? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Odpowiedzi
    1. Obawiam się, że jeśli re-edycja ma się pojawić dopiero w przyszłym roku to na takie wypytywanie trochę jednak za wcześnie. Kolejne odsłony WW i Thy Catafalque wkrótce! ;)

      Usuń