The Shipyard Anno Domini 2014 |
Trójmiejscy stoczniowcy 13 sierpnia ponownie odwiedzili Słupsk, choć pierwszy raz w tym
roku. Wcześniej zagrali koncert 9 listopada, w roku trzeszczącym, w Motor Rock Pubie. Tym razem zagrali zaś w klubie Dom Ówka. Oprócz nowego miejsca, muzycy zmienili także swój repertuar,
wzbogacając go o utwory z najnowszej, tegorocznej płyty „Water On Mars”...
W dniu koncertu otrzymałem informację od Gorana (gitarzysta grupy – przyp.
red.), że pojawią się na miejscu około 18:30. W okolicach 18:35 wysiadłem z autobusu
na pobliskim przystanku. Ujrzawszy w zaparkowanego w pobliżu klubu mercedesa na
gdyńskich numerach, byłem pewien, że The Shipyard jest już w środku. Nie
myliłem się. Po przekroczeniu progu Dom Ówki zastałem muzyków rozkładających
swój sprzęt. Po przywitaniu się z Goranem i resztą ekipy, poznałem również
Czesława Romanowskiego – Najbardziej
znanego z nieznanych blogerów, jak powiedział Rafał, wokalista. Czesław był
towarzyszem podróży zespołu, bez przerwy fotografując muzyków w niemal każdej
sytuacji.
Kilka minut po dwudziestej pierwszej, z lekkim opóźnieniem, zespół pojawia się
na scenie. Bez słowa przywitania, kapela zaczęła wydobywać ze swych
instrumentów pierwsze dźwięki, które ułożyły się we wstępne takty do utworu
„Wielki Hipnotyzer” Republiki. Ucieszył mnie ten fakt, tym bardziej, że jestem
fanem legendarnego zespołu Grzegorza Ciechowskiego i sympatykiem wykonań jego
utworów przez zespół The Shipyard. Uśmiech malował się również na twarzy mojej
dziewczyny, która oczywiście towarzyszyła mi tego wieczoru i również wysoko
ceni twórczość Ciechowskiego.
Po wykonaniu „Hipnotyzera” Rafał Jurewicz przywitał publiczność w imieniu
zespołu, oraz podał tytuł zagranej przed chwilą piosenki i stosunku grupy do
twórczości Republiki. Następnie Stoczniowcy wykonali kilka własnych utworów, w
tym tytułowy „Water On Mars” z najnowszej płyty, czy mój ulubiony „Allright,
Allright” z tego samego albumu. Pozostałych, niestety, albo nie byłem w stanie
rozpoznać, albo już zdążyłem zapomnieć, albowiem minęło już kilka dni od środy…
W każdym razie, na pewno, pojawił się również drugi cover Republiki – „Układ
Sił” – który podoba mi się nieco bardziej niż „Wielki Hipnotyzer”. Na dwie
ostatnie piosenki przed planowaną przerwą, Goran wraz z Piotrem (basista –
przyp. red.) zamienili się z instrumentami. Pierwszą z nich było oczywiście
„I’m ready” – sam utwór związany z powyższą sytuacją od razu przypomniał mi
identyczną scenkę z listopadowego koncertu. Drugiej piosenki z zamienionymi
rolami gitarzystami, niestety, nie byłem w stanie rozpoznać.
W trakcie przerwy uciąłem sobie pogawędkę z Goranem, który jak zwykle tryskając energią,
powiedział: „Jest punk rock, kurde!” Faktycznie, do tego momentu, The Shipyard zdawali
się grać jakby z większą energią i zaangażowaniem, niż w listopadzie. Po
przerwie, jak się okazało, zmęczenie nie wzięło jeszcze góry nad muzykami.
Grali jeszcze żwawiej i energiczniej niż na początku, z każdą minutą i
dźwiękiem oddając się muzyce. Przybierali przy tym coraz ciekawsze miny,
pozycje, czy ruchy…
Rafał, znany ze swojego ruchu scenicznego, opierającego się na podrygach i
wręcz tanecznych krokach wzbudzał uśmiech na twarzy siedzącej obok mnie
koleżanki. W pewnym momencie także i Czesław oddał się w wir zabawy i zaczął
tańczyć przed wokalistą, niemal jak jego lustrzane odbicie. Muzyk, nie
pozostając mu dłużnym, wykorzystał sytuację i… zaczął tańczyć razem z nim, w
rytm muzyki granej przez kolegów. Fantastyczna sytuacja, dowodząca koncertowej
energii, jaką generuje trójmiejska Stocznia. Ponadto odnoszę wrażenie, że wraz
z upływem czasu, Goran coraz śmielej skacze z gitarą, wykonując przy tym
karkołomne akrobacje typu „skok przez efekty”.
Kosmiczna energia i głośność prosto z marsjańskiej stoczni sprawiły, że na
koncert przybył także… patrol policji. Po prostu, tak jak bywa na domówkach
tudzież Dom Ówkach, byliśmy za głośno. Niemniej nie należy odbierać tego faktu
pejoratywnie, tym bardziej, że publiczność była wręcz nad wyraz grzeczna. Jednocześnie
odwiedziny tak nietuzinkowych gości spowodowały wyjątkowe zachowanie zespołu. Z
głośników dotarła zapowiedź – „Zagramy
Wam najcichszy utwór na Świecie”. Po czym Stoczniowcy rozpoczęli wykonanie
zupełnie zaimprowizowanego utworu. Z kołyszącym rytmem i stonowanym wokalem
Rafała powoli dobijaliśmy do brzegu. Chylę czoła szczególnie za improwizowane
słowa, które układały się nawet w sensownie brzmiący tekst.
Podsumowując, występ The Shipyard w Dom Ówce wypadł znakomicie. Oczywiście w
roku trzeszczącym nie było źle, bo już wtedy odczułem na własnej skórze, że
Stoczniowcy to prawdziwe, koncertowe lwy. Jednak tym razem udowodnili, że można
jeszcze lepiej, z większą werwą, luzem, pasją i zaangażowaniem. Być może
dlatego, że teraz mamy lato, a człowiek w okresie letnim ma w sobie więcej
wigoru, aniżeli jesienią. Być może także dlatego, że tym razem nie musieli
śpieszyć po koncercie do domu, być może dlatego, że zagrali w innym lokalu.
Niemniej, atmosfera była niezapomniana. Takiego koncertu życzyłbym sobie w
każde wakacje, tym bardziej, że tegoroczne trudno mi nazwać wakacjami…
APPENDIX
Z racji tego, że moja stopa po raz pierwszy stanęła na terenie Dom Ówki,
podzielę się kilkoma wrażeniami na temat tego miejsca. Na zewnątrz, mimo dobrej
lokalizacji, nie prezentuje się zbyt okazale, za to wnętrze zrobiło na mnie
duże wrażenie. Jest kolorowe i dość jasne, jak na pomieszczenie posiadającej
jedno okno. Ponadto jest mądrze zagospodarowane, z gustem i pomysłem. Można
wygodnie rozsiąść się na kanapie zapełnionej poduszkami lub zająć miejsce w
wygodnym krześle przed barem. Wybierając napój (nie tylko alkoholowy) z
szerokiej oferty, nie trzeba trzymać go w ręce, można skorzystać ze stolików,
stojących przy kanapach. Wnętrze jest rozświetlone domowymi, tradycyjnymi
żarówkami o dość ciemnych żarnikach, a wokół unosi się zapach generowany przez
kadzidełka. Kameralna, faktycznie wręcz domowa atmosfera. Całość mocno
kontrastuje z czarnymi ścianami, czerwono-niebieskimi lampkami, półmrokiem i
ciężkimi, zimnymi ławami, które stanowią wnętrze Motor Rock Pubu, w którym
wcześniej miał miejsce występ Stoczniowców. Jednocześnie, jako słupszczanin,
uważam, że klub Dom Ówka jest mocno konkurencyjnym lokalem w stosunku do
podobnych tego typu miejsc w mieście, co zostawiam do przemyślenia muzykom,
którzy chcieliby odwiedzić Słupsk.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz