sobota, 3 listopada 2012

Wydział Filmowy: Thomas Newman - Skyfall OST (2012)


Wykład I

Uwaga! Recenzja może zawierać spoilery odnośnie fabuły filmu.

Przed Thomasem Newmanem postawiono nie lada zadanie. Spoczęło na nim nie tylko napisanie soundtracku, który będzie pasował do najnowszej części przygód Jamesa Bonda i do wcześniejszych odsłon cyklu, ale także taki, który udźwignie dziedzictwo Johna Barry'ego i jednocześnie nie będzie zbytnio odbiegał od nowego spojrzenia wypracowanego przez Davida Arnolda. Musiał stworzyć soundtrack godny pięćdziesięciu lat historii agenta 007, taki który sprosta filmowi, oczekiwaniom i będzie się bronił poza nim. Moim zdaniem udało mu się, podobnie jak Mendesowi, idealnie z tego zadania wywiązać...


W dwudziestym trzecim odcinku Bonda, muzyka ma znaczenie w znacznej mierze drugorzędne, w filmie prawie jej nie ma, a jeśli jest stanowi bardziej tło, aniżeli jak miało to w przypadku wcześniejszych części przy których pracował David Arnold, gdzie muzyka często była tak samo ważna jak to, co działo się na ekranie. Soundtrack Newmana nie jest też tak rozbudowany instrumentalnie jak te, z których znany był Arnold. Znacznie bliżej im do klasycznych aranżacji, do których Arnold z pewnym powodzeniem wrócił w dwóch poprzednich Bondach Daniela Craiga, a zwłaszcza do aranżacji z których słynął John Barry. Thomas Newman zdecydowanie bardziej postawił na orkiestrę i na próżno szukać tutaj elektronicznych eksperymentów (choć elektronika odgrywa w nim rolę istotną), czy wciąż mocno rozbudowanych aranży (zwłaszcza w scenach akcji) z "Casino Royale" czy "Quantum Of Solace".
Nie znajdziemy też na nim, ani jednego utworu, który by zapadał w pamięć bardziej i na dłużej, który by się wyróżniał. Muzyka Newmana to czysta muzyka ilustracyjna, która doskonale brzmi na obrazie filmowym, jeśli tylko się na nim pojawia, zwłaszcza w efektownych scenach pościgów i bijatyk, lub fantastycznie buduje napięcie w scenach, gdzie prawie jej nie słychać. Nie oznacza to jednak, że Thomas Newman napisał partyturę nie udaną, skoro stwierdziłem już, że wywiązał się z powierzonego zadania i udało się mu to, należy wyjaśnić na kilku przykładach wyjętych z soundtracku: w jaki sposób tego dokonał.

Soundtrack Newmana zawiera trzydzieści numerów, z czego tylko niektóre są dłuższe i bardziej rozbudowane od pozostałych. Nie zostały one ułożone chronologicznie, choć na pozór może się tak wydawać, kilka numerów bowiem jest w zupełnie innych miejscach, niż powinny się znajdować. Po raz trzeci Bonda nie otwiera sekwencja strzału znana jako gunbarrel, tylko od razu przystępujemy do opowieści. Muzykę Newmana warto rozpatrzyć w trzech odrębnych kategoriach: akcji, niesłyszalnego tła (czyli łagodne, bardziej spokojne i wyciszone motywy) oraz finału.



1. Akcja

"Grand Bazaar, Istanbul" podobnie jak początek filmu to mocne wejście utrzymane w klasycznym bondowskim stylu. Utwór stanowiący ilustrację pościgu agenta za złodziejem dysku jest utrzymany w konwencji znanej z dwóch poprzednich filmów: orkiestracje mieszają się z bogatymi perkusjonaliami, pojawia się nawet gitara elektryczna przez co ten fragment skojarzyć się może z muzyką znaną z gier komputerowych "Prince Of Persia", a nawet z nienawidzoną muzyką Erica Serry do "Goldeneye", z tymże w tym drugim przypadku jest znacznie lepiej. Orientalny szlif dodatkowo buduje napięcie w tym utworze i idealnie pasuje do emocjonującego pościgu. Równie interesująco wypada utwór "Brave New World", który gdy ze spokojnego wejścia wybucha w perkusyjno-orkiestrowy aranż brzmi trochę jakby napisał go... Hans Zimmer. Ciekawie wypada "Shanghai Drive", który choć nie jest ze sceny akcji, pulsuje kapitalnym basowym rytmem skontrastowanym z perkusjonaliami, w kolejnym zaskakująco interesującym utworze "Jellyfish" ponownie przychodzą skojarzenia z Zimmerem, a zwłaszcza z jego muzyką do "Incepcji" Nolana. Gdyby ten kawałek znalazł się na soundtracku powiedzmy do Bourne'a pasowałby tak samo dobrze, pod tym względem jest... bezpłciowy. Znacznie ciekawiej wypada energiczny, w znacznej mierze perkusyjny fragment "Silhouette" ze świetnej sceny potyczki na pięści na tle migoczących świateł nawiązującej do teatru cieni. Niezwykle udanym numerem jest "Quatermaster", naturalnie motyw przewodni postaci Q granego w filmie przez rewelacyjnego Bena Whishawa.To pierwszy w historii Bonda przypadek, by postać drugoplanowa, jaką bez wątpienia jest Q, miała swój własny motyw. W najnowszym odcinku Q ma co prawda rolę znacząco rozbudowaną w stosunku do filmów wcześniejszych i prawdopodobnie z tego względu ma on własny muzyczny fragment.Przywodzi on na myśl wyśmienitą muzykę z serialu "Sherlock" z Benedictem Cumberbatchem, w której notabene też maczał palce David Arnold. Mocnym utworem w tej kategorii jest "The Bloody Shot" w filmie znajdujący się w sekwencji bijatyki na pędzącym pociągu z końca początku filmu. Bogaty, tryzmający w napięciu aranż i perkusjonalia sprawiają, że jest to jeden z najciekawszych muzycznych fragmentów nie tylko filmu, ale także płyty. Szkoda tylko, że na płycie znajduje się na czternastej pozycji, czyli w jego połowie, a nie na początku, zwłaszcza, że poprzedza go muzyczna ilustracja sceny z waranami Komodo.
Kolejnym utworem, który wciska w fotel jest ten, który znajduje się podczas świetnego pościgu po stacji londyńskiego metra, czyli "Grandborough Road". W filmie wydaje się być dłuższy, tu trwa zaledwie dwie i pół minuty. U Arnolda taki numer byłby zapewne dłuższy i zamiast przytoczenia bondowskiego motywu na zakończenie w lekkiej, wyciszonej formie, zakończyłby się potężnym uderzeniem.



2. Niesłyszalne tło

Newman na całe szczęście takich utworów napisał stosunkowo niewiele, dzięki czemu nie ma się poczucia znudzenia, czy to w trakcie oglądania najnowszej odsłony Jamesa Bonda, czy to słuchania muzyki do tegoż filmu. Jednym z takich utworów jest "Voluntary Regiment" i choć w połowie pojawia się nieco szybsze zagranie na perkusji i elektronicznych samplach to nadal jest ot utwór utrzymany w dość stonowanym i spokojnym tempie. Takim utworem jest też motyw przewodni jednej z istotnej dla historii w najnowszym Bondzie, dziewczyny, czyli "Severine". Przywodzący na myśl ten, w którym Ursula Andress wyłania się z toni morskiej w "Dr.No", a trochę fragmenty z "Casino Royale" w której James Bond i Vesper odkrywali łączące ich miłosne uczucie, czy te ze scen gdy płyną jachtem przez weneckie kanały. Udany i bardzo sympatyczny akcent. Podobne uczucia ma się słuchając utworu "Modiglani" czy następującego po nim "Day Wasted" będący wariacją na temat bondowskiego motywu przewodniego. Utworem zdecydowanie spokojniejszym, bo wprowadzającym w sceny akcji jest ten, zatytułowany "Someone Usually Dies". Choć jego konstrukcja jest niepokojąca, to nie ma tutaj fajerwerków instrumentalnych i rozbuchanych perkusjonalii. Utworem spokojnym i również w pewnym stopniu nawiązującym do muzyki Davida Arnolda z dwóch poprzednich Bondów z Craigiem jest "Komodo Dragon", który raczej powinien być szybszy, zwłaszcza, że mamy tutaj jedną z kluczowych dla historii kulminacji. Tymczasem jest inaczej, mądre posunięcie i kapitalnie wprowadzenie w utwór, który znajduje się na samym początku filmu, czyli wspomniany już "The Bloody Shot". Wyciszonym kawałkiem, stanowiącym tło jest też "Enjoying Death" ze sceny w której widzimy Bonda w dresie, popijającego Heinekena i pijącego drinki ze skorpionem wraz z lokalną ludnością. Bardzo dobrym utworem jest "Close Shave" z rewelacyjnej sceny golenia twarzy Jamesa Bonda przez Eve, nomen omen za pomocą brzytwy. Fantastyczny żartobliwy ton tego muzycznego fragmentu udziela się również wtedy, kiedy tylko przypominamy sobie tę scenę, lub, a zwłaszcza wtedy gdy ją oglądamy fizycznie.



3. Finał

Zarówno fabularnie, jak i na płycie finał zaczyna się od tej sceny w której Silva zmierza do sali sądowej, aby dokonać egzekucji na M. Mowa o utworze zatytułowanym "Tennyson", który jest odniesieniem zarówno do brytyjskiego wybitnego poety, ale także do przemowy M, którą wygłasza do pani premier. Klimat zbudowany na pociągnięciach smyczków i basowym nerwowo pulsującym tle fantastycznie zgrał się z sekwencją strzelaniny podczas rozprawy i wprowadza do kulminacyjnej części filmu, czyli ucieczki Bonda wraz z M do Szkocji. Przeskok do szybkiego "Enquiry", którego Arnold by się nie powstydziłby, a w nim kolejna wariacja na temat motywu bondowskiego. Użycie gitary basowej i fletów robi zaś niesamowite wrażenie. Następnie "Breadcrumbs" zaczynający się od klasycznie zaaranżowanego motywu bondowskiego z gitarą i perkusjonaliami. Potem jednak mamy wyciszenie, które po chwili zaczyna narastać na delikatnych pociągnięciach smyków i basowym tonie w tle. Rewelacja. Po nim "Skyfall" - utwór jakby wyjęty z jakiegoś brytyjskiego horroru o domu na odludziu. A taką właśnie staje się w zakończeniu filmu rezydencja rodowa Bonda.
Po nim "Kill Them First" szybszy i z kolejnymi pociągnięciami smyczków, perkusją i elektroniką. Idealnie pasujący do sekwencji przygotowywania rezydencji do spotkania z łotrami, jakich naśle na M i Bonda Silva. "Welcome to Scotland" znalazł się na pozycji dwudziestej piątej, i choć z początku jest mroczny, wolny znów jakby wyjęty z horroru zamienia się w typowy akcyjniak zbudowany na uderzeniach bębnów i orkiestrowych intensywnych zagraniach. I znów ma się poczucie, że mógłby się znaleźć ten utwór w filmie z Bourne'em czy jakiejś grze komputerowej. Może i tak, ale wspaniale wpisujący się w konwencję filmu i co najważniejsze bondowską tradycję. Następnie szybki i mroczny, delikatnie przywodzący na myśl muzykę z finału "Casino Royale" kawałek "She's Mine". Gdyby nie bondowski motyw wpleciony w całość, mógłby się znaleźć w jakimś horrorze o duchach albo wilkołaku terroryzującym wioskę. A należy to podkreślić, że końcówka dzieje właśnie na szkockich mokradłach, tak często będących scenerią brytyjskich opowieści o duchach. Elektroniczno-gitarowy z delikatnymi orkiestrowymi elementami "The Moors" kontynuuje ów mroczny, tajemniczy ton i kapitalnie zgrywa się postępującym naprzód rozwiązaniem akcji filmu. Ponowne skojarzenia z muzyką z "Prince Of Persia" są jak najbardziej adekwatne. Kolejnym niesamowitym, mrocznym utworem jest "Deep Water", który choć dotyczy pościgu Bonda za Silvą i pojedynku na pięści najpierw na zamarzniętym jeziorze, a następnie pod wodą i jest w nim fragment zdecydowanie szybszy i bardziej intensywny, to większość aranżu składa się z tonów ciemnych, wyciszonych i mglistych zupełnie takich, jakby się słuchacz (i widz) poruszał po korytarzu nawiedzonego domu wystraszony i spięty, jakby oczekiwał, że za rogiem pojawi się morderca z zakrwawionym nożem, tylko czekającym by rozpłatać nasze gardło. Na koniec "Mother" - kolejny z pozoru kompletnie nie bondowski utwór, który wydaje się jakby wyjęty z końcówki którejś filmowej części Harry'ego Pottera. Byłoby to jednak skojarzenie mocno uwłaczające powadze owej sceny, która zarówno dla Bonda, jak i dla znaczenia zakończenia filmu ma aspekt głęboko znaczący i niestety bardzo smutny. Jednak końcowy utwór to "Adrenaline" w którym wracamy do elektroniczno-gitarowego mariażu i orientalnego szlifu. Kolejne z chronologicznych zaburzeń na płycie, bo to również fragment z początku filmu, a jednak kapitalnie wieńczący całość, jako zakończenie.



Za nim podsumuję i wydam swój werdykt odnośnie muzyki Newmana do najnowszego Bonda, również w kontekście całości, należy podać kilka istotnych faktów dotyczących samego wydawnictwa płytowego. Album swoją premierę miał 29 października w Wielkiej Brytanii, a 6 listopada w Stanach Zjednoczonych. Thomas Newman zastąpił Davida Arnolda najprawdopodobniej tylko na potrzeby filmu "Skyfall", po pierwsze z racji tego, że David Arnold był zajęty komponowaniem oprawy muzycznej na potrzeby Olimpiady w Londynie, a po drugie z racji ścisłej współpracy reżysera Sama Mendesa z Newmanem przy swoich wcześniejszych filmach. Jest to bodaj najdłuższy soundtrack w historii Bonda, trwa bowiem około 78 minut, a jeśli doliczyć do niego utwór "Old Dog, New Tricks", który dodatkowo można kupić na iTunes otrzymujemy czas około 80 minut. Podobnie jak miało to miejsce w przypadku płyty z muzyką z filmu "Casino Royale" soundtrack nie zawiera utworu "Skyfall" autorstwa Adele, jednakże w numerze trzynastym słychać zaaranżowane na orkiestrę fragmenty utworu tytułowego. W książeczce można przeczytać, że Thomas Newman wykorzystał fragmenty oryginalnego motywu Monty'ego Normana. Warto też odnotować, że jest to drugi soundtrack, którego okładka, podobnie jak jeden z plakatów, zawiera motyw gunbarrel i wyłaniającego się z niego agenta 007. W podobnym stylu prezentowała się ta z filmu "The Living Daylights" w którym po raz pierwszy wystąpił Timothy Dalton. Sam Mendes jest dziewiątym kompozytorem, który miał możliwość napisania muzyki do filmu o Jamesie Bondzie. Nagrań dokonano w słynnym Abbey Road Studio w Londynie.

Thomas Newman stworzył bardzo udany soundtrack do bardzo udanego odcinka serii. Naturalnie słyszałem też masę złych i krytycznych opinii odnośnie "Skyfall", ale to jak zwykle kwestia gustów, a o tym jak wiadomo się nie rozmawia. Jednym się podoba, a innym nie, normalna kolej rzeczy. Udało się mu połączyć nie tylko bondowską tradycję i zawrzeć ją w klasycznych orkiestrowych aranżach, ale także kapitalnie odnieść się do elektronicznych eksperymentów Davida Arnolda czy stylistyki wypracowanej przez Johna Powella w muzyce do filmów o Jasonie Bournie. Poza tym jego soundtrack wyraźnie składa się z dwóch różnych części: pierwsza połowa to klasyczny bondowski soundtrack pełen szybkich, akcyjnych utworów i najróżniejszych motywów dla konkretnych sytuacji i postaci. Jednakże jego druga połowa, ta która ilustruje finał w Szkocji to coś zupełnie innego, coś czego nie było w żadnym z dotychczasowych bondowskich soundtracków. Mroczny, duszny klimat budujący napięcie i kapitalnie współgrający z dramatyczną walką o przetrwanie agenta 007 i jego przełożonej M z którym łączy go matczyna niemal więź, co w tym filmie nie tylko jeszcze mocniej niż dotychczas podkreślono, ale także zostało w kapitalny sposób rozwiązane. Jednocześnie nie jest to album do którego będzie się wracało często, jak na przykład do tych Davida Arnolda z filmów, w których występował Pierce Brosnan, czy do wciąż fantastycznych ścieżek Johna Barry'ego. W kontekście filmu to świetna robota, poza nim przeciętniak jakich pełno. Czy chciałbym żeby Newman kontynuował swoją przygodę muzyczną z Bondem? Jak najbardziej. Udało się mu bowiem zbalansować współczesne podejście do muzyki z filmów akcji z klasycznym bondowskim szlifem w stylu Johna Barry'ego, czego od dawna w filmach o Jamesie Bondzie brakowało.

Ocena ogólna: 7/10
Ocena kontekstowa: 10/10
Ocena słuchalności: 6/10




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz