Jesień to nie tylko muzyka ciężka, ciemna i opowiadająca o mrocznych zakamarkach duszy i ludzkiej wyobraźni. Jesień to także dźwięki wyciszone, łagodne i melancholijne. Najnowsza płyta Asi Kuźmy należy do tej drugiej kategorii. Jest też muzyka niełatwą, ale niezwykle piękną...
Ambientowy"Never Let Me Down" oparty na wietrznym klawiszu i przejmujący głos Asi Kuźmy otwiera jej najnowszy, drugi, ale pierwszy pełnometrażowy album. Gitarowy "Way Out" nieco ożywia, ociepla monotonny ton poprzedniego utworu, ale emocje pozostają takie same - melancholijny i jakby płaczliwy śpiew Asi dobitnie to potwierdza i świetnie tu pasuje. W gitarowym, łagodnym i smutnym układzie zostajemy też w "Free to Fail". Niepostrzeżenie zatapiamy się w tych dźwiękach, co zostaje umocnione utworem tytułowym. "Miserbale Miaow" wraca do klawiszowych smutnych, wietrznych pasaży, i choć pojawiają się w nim delikatne uderzenia loopowanej perkusji, to wydźwięk jest cały czas ten sam - przejmujący do głębi.
Nieco inny jest "Freeze", który klawisz ma nieco żywszy, melodyjny, choć ciągle pozostający w minorowych tonach. Brzmi trochę jakby był wyjęty z jakiegoś melodramatu o przemijaniu i odchodzeniu najbliższej osoby. Piękne. W szóstym, ponownie gitarowym patrzymy w lustro. Nie będziemy się sobie podobać, na pewno nie, ale ten kawałek znów poruszy i rozszarpie duszę na kawałeczki. Wydawałoby się proste, zwykłe akordy, ale razem z głosem Asi robią swoje. Człowiek odpływa w jakiś letarg, zastanowienie nad samym sobą. Po nim następują dwa krótsze: "Heavy Mourning" i "Oh Wind". W tym pierwszym też mamy samą gitarę (na koniec na chwilę pojawi się klawisz) i głos Asi. Całość unosi się w powietrzu, a my zdajemy się w nim unosić w jakby zwolnionym tempie. W tym drugim zaś mamy ponownie dominującą warstwę klawiszową, troszkę bardziej pokręconą, cały czas jednak w minorowych tonach. O wietrze słyszałem tylko jedną piosenkę, która mogłaby się emocjami równać z tą skomponowaną przez Asię, znacznie dłuższą, ale znaną chyba każdemu - "I talk to the Wind" King Crimson.
"The Ride" ponownie oparty na klawiszach i melancholijnym, łagodnym wokalu znów jakby wyrywa się z jakiegoś filmu. Brzmi trochę "Ameliowo", pasowałby tam. W najdłuższym, nieco ponad pięciominutowym, przedostatnim zarazem "Why" wracamy do gitary. Tu jednak pojawia się uzupełnienie o tamburyn i grzechotki. Przy końcówce pojawiają się też ambientowe, pulsujące deformacje, aż do zejścia. Finałowy, "Take Me With You" ponownie jest gitarowy i jest najcieplejszym kawałkiem na tej płycie. Nadal jest w nim ukryta melancholia, jakiś smutek, ale z niego też najmocniej pała optymizmem.
To bardzo piękna, skłaniająca do myślenia płyta, i choć minimalistyczna i monotonna, nie sprawia, że jesteśmy znudzeni, a raczej zaciekawieni, nawet onieśmieleni dawką dźwięków smutnych, melancholijnych i wyciszonych, skłaniających do myślenia. "Żałosne miauczenie"? Nie, zdecydowanie nie. Może nadal nie jestem wielbicielem maniery Asi Kuźmy, ale tą płytą zaczęła mnie do siebie przekonywać. Idealna na jesień, idealna na zadumę. Z ciepłą herbatą i książką. Najlepiej opasłą i o życiu.
Ocena: 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz