sobota, 24 listopada 2012

WNS XVII: Nataria Kraudia, Disweather


I znów, dwa różne odmienne projekty, oba krótkie, ale i tym razem oba z Polski. Warto też dodać, że oba to ponownie zespoły z Pomorza: w siedemnastym "W niewielu słowach" zostaną opisane słupski Nataria Kraudia oraz gdański Disweather...


1. Nataria Kraudia - Extinguishing Inextinguishable EP (2012)

Zespół powstał jako echo projektu Jabłkowy Tercet w 2005 roku i w 2009 roku zrealizował swoje debiutanckie demo, które zostało wydane niezależnie w lutym 2010 roku. Całość tworzy jeden człowiek, multiinstrumentalista Michał Mezger zamieszkały w Słupsku, a sam swoją muzykę określa jako dark folk, co ma stanowić wypadkową folku, dark ambientu i death metalu (tej akustycznej, lirycznej jego sfery).  O swoim projekcie mówi następująco: Układam muzykę instrumentalną, głównie opartą o gitarę klasyczną dopełnioną innymi instrumentami akustycznymi. Staram się ująć w utworach ciemną stronę ludzkich spotkań z naturą i innymi osobami. Waham się między doznaniami obcowania z przyrodą a uczuciom towarzyszącymi nocy w mieście. Nie należy jednak się po tej płycie spodziewać wirtuozerskich popisów gitarowych, ani muzyki prostej w odbiorze. Już w pierwszym utworze akordy zdają się być proste, jak drut ale to pozór. Tu przede wszystkim liczy się klimat - mroczny i wietrzny, trochę jakby z dziczy: zwłaszcza w momencie kiedy na akordeonowym tle pojawiają się dźwięki fletu. Czasami, jak w numerze trzecim, ma się wrażenie słuchania kompozycji Yanna Tiersena niczym z "Amelii", tam w bardzo podobny sposób wykorzystano cymbałki i delikatne tło pozostałych instrumentów, a dodatkowego smaczku z całą pewnością dodają lekkie i dość luźne wykorzystania stylistyki flamenco. W kolejnym zaś pojawia się nawet rozbudowana solówka na gitarze elektrycznej, co również jest dobrym posunięciem, gdyby utwór przedłużyć i dodać ostrzejszą sekcję rytmiczną i perkusję, byłby czołg, ale to nie ten typ grania. Brzmienie całości jest pełne i choć dość monotonne, nie ma w nim nudy. Melancholijny i raczej duszny klimat z całą pewnością spodoba się tym, którzy w muzyce szukają emocji, wyciszenia, ale i czegoś więcej niż tylko bezmyślnej łupanki. Granie późnojesienne, zimowe i wiosenne, w sam na depresję, a może nawet jako soundtrack do opasłej lektury. Ocena: 5/5


2. Disweather - Embrio EP (2012)


O tym gdańskim zespole wiem niewiele, na swoich stronach też skąpo dzielą się informacjami o sobie. W jego skład wchodzi czterech chłopaków: śpiewający gitarzysta Jan Dąbrowski, gitarzysta Tomek Jankowski, gitarzysta Jan Pilat i basista Wojciech Kościelniak oraz dziewczyna grająca na perkusji: Dagmara Naczk. Disweather postawił na mięsiste, energetyczne gitarowe granie, pełne hałasu, ale na pewno nie pozbawione melodii i emocji. Nie zamykają się tez w jednej muzycznej szufladzie, co w ich przypadku wychodzi na dobre, nie ma w materiale monotonności, a pokazuje on kilka różnych oblicz tego zespołu. Właśnie wydaną, debiutancką epkę z kolei nagrał i miksował Michał "Mjolnir" Daschke, między innymi: były gitarzysta grupy Desert Of Shadows, aktualny gitarzysta black metalowej formacji Iubaris. Miejscami wydaje się być trochę za głośny, ale mruczący bas bardzo mnie ucieszył, przejrzysta jest też perkusja, choć sam materiał jest też trochę za czysty, mało w nim brudu. Nie jest też rzeczą nową, choć trzeba przyznać przyjemną w odsłuchu. Wyczuwalne są tu wyraźne inspiracje Nirvaną ("Lady Post Scriptum"), przemykają skojarzenia z Sonic Youth, może nawet z Toolem ("21st Century Cross"), pojawia się punkowa ekspresja delikatnie pomieszana z hardcore'owymi lirycznymi zwolnieniami ("Lost Gloves"), bluesowo-psychdeliczny szlif wyjęty trochę z twórczości Toma Waitsa, Boba Dylana, może Beatlesów ("Try to Tell You" - mój zdecydowany faworyt na tej epce) czy znów delikatniejsze i bardziej melodyjne rejony z pogranicza punk rocka i progresywy w stylu Tool ("Here Comes the Time"). Dodatkowo na korzyść płyty punktuje ciekawa grafika na okładce oraz na samej płytce, nie jest bowiem zrobiona na odwal, na siłę czy przesadnie, wprowadza w klimat stylistycznych poszukiwań Disweather. Samym zespołem warto się zainteresować, bo jest to granie szczere, niekoniecznie świeże czy odkrywcze, ale na swój sposób pociągające. Płytka niestety jest też za krótka, utworom często brakuje większego rozbudowania, a same się oto proszą, trochę denerwuje skakanie z klasycznego grunge Nirvany do post-rockowej stylistyki Tool, bo jakby nie patrzeć są to dość odległe muzyczne rejony, które nie zawsze idą w parze. Disweather szuka swojego miejsca i stylu, tak więc mam nadzieję, że szybko go znajdzie i na tej jednej płytce się nie skończy. Ocena: 4/5



1 komentarz: