Tundra - projekt Dawida Adrjanczyka i Krzysztofa Joczyna całkiem niedawno wydał swoją pierwszą oficjalną płytę. Można powiedzieć, że szamani syberyjskich bezkresów ponownie przebudzili się ze snu i zaklinają niebo i ziemię swoimi dźwiękami. Dźwiękami niełatwymi i trudnymi w odbiorze...
Płyta zawiera trzy numery o łącznym czasie niecałych dwudziestu dwóch minut i była nagrywana częściowo w studiu (utwory pierwszy i trzeci), a częściowo w terenie (najkrótszy na płycie, numer drugi). Pierwszy z nich "Krzyki drzew", niemal jedenastominutowa suita składa się mrocznego szumiącego tła i fletowo-samplowych pisków, jakiś trzasków. Jesteśmy na Syberii, powykręcane kikuty rachitycznych drzew zdają się kryć jakąś tajemnicę, którą próbują wykrzyczeć. Nie rozumiemy ich, choć szumy zdają się nas otaczać i wnikać w nasze umysły. Gdzieś w połowie wszystko cichnie, jakiś kobiecy głos coś do nas mówi, ale te słowa też do nas docierają jak przez mgłę, fletowe piski wracają, trochę jakby wzmagają się, ale wciąż unoszą się w powietrzu. I nagle wszytko cichnie jeszcze bardziej, aż do całkowitego zniknięcia jakiegokolwiek dźwięku.
"Myszy harcują we wrzosach" trwa zaledwie minutę i nie jest tylko przerywnikiem. Delikatne dźwięki fletu przeplatają się tu z dzwonkami i naturalnym, charakterystycznym lekko odległym szumem powietrza. Po nim następuje płynne przejście do finałowej "Podróży", około dziesięciominutowego utworu, który ponownie otwiera szum. Na nim pojawiają się ciemniejsze tony, jakby pociągnięcia smykami, w powietrzu ewidentnie czuje się złowrogi klimat. Ta podróż nie jest łatwa, Niemal ma się wrażenie przeciskania się przez sypiący śnieg, sypiący tak mocno, że nie widać nic, nawet czubka własnego nosa. Całość zaczyna narastać, ale nie wybucha nagłymi cięższymi uderzeniami, nie należy się ich spodziewać, bo to nie ten typ muzyki. Opowieść toczy się dźwiękami niczym wyjętymi z natury, takimi jakimi często można usłyszeć i u nas, podczas zimowych zawieruch.
Nie ma tu miejsca na gitary, rytmiczne przejścia czy melodyjność. Naturalnie ten brak melodyjności nie przeszkadza, bo choć żadnych tu nie ma, coś zdaje się przez nas przepływać, czuje się te dźwięki głęboko w sobie, przejmują nas chłodem i tajemnicą. Materiał jest też krótki, ale sądzę, że intensywny, choć moim zdaniem kończy się zdecydowanie za szybko. Brakuje w nim też dźwięków mocniejszych, przesterowanych zgrzytów czy bardziej urozmaiconego instrumentarium.
Byłoby trochę nieobiektywnie gdybym dał pełną ocenę, choć korciła mnie taka możliwość dość mocno, ale nie jest to też materiał, który na pełną ocenę zasługuje i to z prostej przyczyny. Jest to muzyka trudna i niezrozumiała i choć bardzo cenię twórczość Dawida, to coraz trudniej przebić mi się przez jego minimalizm. Czasem bowiem jest zbyt minimalistyczny, i choć piękny, pozostawia on też wiele do życzenia. Ocena 4/5
Płytę można zamówić i posłuchać jej fragmentów na oficjalnym bandcampie Tundry.
"Myszy harcują we wrzosach" trwa zaledwie minutę i nie jest tylko przerywnikiem. Delikatne dźwięki fletu przeplatają się tu z dzwonkami i naturalnym, charakterystycznym lekko odległym szumem powietrza. Po nim następuje płynne przejście do finałowej "Podróży", około dziesięciominutowego utworu, który ponownie otwiera szum. Na nim pojawiają się ciemniejsze tony, jakby pociągnięcia smykami, w powietrzu ewidentnie czuje się złowrogi klimat. Ta podróż nie jest łatwa, Niemal ma się wrażenie przeciskania się przez sypiący śnieg, sypiący tak mocno, że nie widać nic, nawet czubka własnego nosa. Całość zaczyna narastać, ale nie wybucha nagłymi cięższymi uderzeniami, nie należy się ich spodziewać, bo to nie ten typ muzyki. Opowieść toczy się dźwiękami niczym wyjętymi z natury, takimi jakimi często można usłyszeć i u nas, podczas zimowych zawieruch.
Nie ma tu miejsca na gitary, rytmiczne przejścia czy melodyjność. Naturalnie ten brak melodyjności nie przeszkadza, bo choć żadnych tu nie ma, coś zdaje się przez nas przepływać, czuje się te dźwięki głęboko w sobie, przejmują nas chłodem i tajemnicą. Materiał jest też krótki, ale sądzę, że intensywny, choć moim zdaniem kończy się zdecydowanie za szybko. Brakuje w nim też dźwięków mocniejszych, przesterowanych zgrzytów czy bardziej urozmaiconego instrumentarium.
Byłoby trochę nieobiektywnie gdybym dał pełną ocenę, choć korciła mnie taka możliwość dość mocno, ale nie jest to też materiał, który na pełną ocenę zasługuje i to z prostej przyczyny. Jest to muzyka trudna i niezrozumiała i choć bardzo cenię twórczość Dawida, to coraz trudniej przebić mi się przez jego minimalizm. Czasem bowiem jest zbyt minimalistyczny, i choć piękny, pozostawia on też wiele do życzenia. Ocena 4/5
Płytę można zamówić i posłuchać jej fragmentów na oficjalnym bandcampie Tundry.
Ale zdecydowanie jest sie nad czym zastanowić słuchając tego.
OdpowiedzUsuń