Napisał: Jarek Kosznik
3 kwietnia miała
miejsce premiera drugiego solowego projektu gitarzysty i lidera brytyjskiego
zespołu Monuments, John’a Browne pod tytułem „Flux Conduct: Yetzer Hara”. Nazwa płyty
pochodzi od języka hebrajskiego, a w wolnym tłumaczeniu na język polski oznacza
„Inklinacje zła”. Powyższy zestaw utworów pierwotnie miał zostać wydany 24
stycznia, ale twórca postanowił wszystko jeszcze dopracować. Debiutancki solowy
album Browne’a „Flux Conduct: Qatsi”, wydany w 2015 roku stanowił swego
rodzaju „odskocznię” od wcześniejszych dokonań artysty, choć nie sposób nie zauważyć
podobnego, bardzo agresywnego stylu gry, pełnego bardzo niestandardowych riffów
gitarowych. Na „Yetzer Hara” w przeciwieństwie do „Qatsi” wszystkie utwory
zostały nagrane z udziałem wokalisty Renny’ego Carrolla. Czy drugi Flux
Conduct przebił debiutancką płytę? Jak wygląda stylistycznie na tle
poprzednika? Jak wypadł eksperyment z wokalistą Caroll’em? Co wnieśli inni
zaproszeni goście? Odpowiedź na te pytania znajdziecie w dalszej części
recenzji.
W przeciwieństwie do poprzedniego solowego
wydawnictwa, które rozpoczynało się od spokojniejszego klimatycznego
wprowadzenia, tutaj słuchacz dostaje od razu „mocny cios” w postaci „In Pursuit of Happiness”. Ostre,
bezkompromisowe riffy, mające nieco ironiczny wydźwięk, znakomicie przeplatają
się z wolniejszymi wstawkami. Wokalista Renny Carroll od samego początku śpiewa w dość nietypowy sposób na tle tak wściekle
brzmiących riffów, tworząc melodie i harmonie w stylu króla muzyki pop, Michaela
Jacksona, jednocześnie kombinując z technikami growlu, stylowo podobnymi do
wokalisty Monuments, Chrisa Barretto. Warstwa tekstowo – muzyczna w tym
utworze, podobnie jak na całym albumie odnosi się do pojęć mających genezę religijną, a mianowicie do
siedmiu grzechów głównych. „In Pursuit of Happiness” odnosi się do grzechu
zazdrości, a w tym przypadku do internetowych „hejterów” zazdroszczących komuś ciężko
wypracowanego sukcesu. Całkiem kreatywne i dość niesztampowe podejście do
sztuki muzycznej. Ciekawostką jest fakt, że pierwszy utwór pierwotnie był demem
na nowej niewydanej jeszcze płycie Monuments, ale John postanowił wykorzystać
go w działalności solowej. Następny „Melancholia”
bardzo przypomina starsze dokonania artysty, a mianowicie takie utwory jak „The
Alchemist’, „Saga City” czy „Quasimodo”. W środku słychać gościnne solo
wirtuoza gitary akustycznej i techniki fingerstyle Mike’a Dawesa, które jest
dość oszczędne i powtarzalne, ale znakomicie wpasowuje się w atmosferę, dając
chwilę wytchnienia. Bardzo chwytliwy moment albumu. Po nim wchodzi „Biohate”, który został opublikowany
jako pierwszy utwór z płyty w wersji demo na łamach serwisu youtube. Bardzo
niskie, mięsiste motywy gitarowe, połączone z mieszanką wściekłego i bardzo
popowo brzmiącego wokalu. Jeśli dodamy do tego motywy inspirowane muzyką
hebrajską i wstawki hip – hopowych scretchów (!) to otrzymujemy prawdziwą
mieszankę wybuchową. Fantastyczna propozycja muzyczna na przykład do soundtracków z
gier komputerowych (właśnie fragmenty klasycznych gier stanowiły tło obrazu teledysku
w pokazanej w internecie wersji demo). „The
Deluge” stanowi swego rodzaju spokojniejszy przerywnik, a zarazem łącznik z
kolejnym „ Concupiscence”. Niestety
ten utwór nie porwał mnie szczególnie, jest dość przewidywalny. Jego ocenę
nieco polepsza bardzo dobre, choć krótkie solo szwedzkiego gitarzysty Oli
Englunda.
Bardzo ciekawy i nieszablonowy jest następny „Harlequinade”. Szarpane, bardzo interesujące riffy, gdzie John
Browne bawi się trochę skalą chromatyczną, tworząc groove nieco przypominający
styl i klimat utworów Michaela Jacksona, a wokalista Renny bardzo dobrze stara
się odwzorować powyższe odniesienia wykorzystując swój talent. Końcówka jest
natomiast w stylu starego dobrego Monuments, czyli zawiera riffy nie
pozwalające na bezczynne siedzenie w miejscu. Kolejny „Weltschmerz”, jest nieco dłuższym przerywnikiem, mocno kojarzącym
się z klimatem „Flux Conduct – Qatsi”. Można zauważyć tutaj dość luźne
harmoniczne nawiązanie do „Melancholia”, gdzie słychać nieco przearanżowany
motyw wiodący. Spokojne dźwięki pianina przechodzą płynnie w „Fruit of the Poisonous Tree”. Kompozycja
jest dość przytłaczająca, ciężka, chociaż cały czas czuć troszeczkę ten popowy,
przebojowy szyk. Do utworu powstał teledysk odnoszący się do pojęcia grzechu
pychy, przedstawiający brutalność funkcjonariuszy policji, którzy przekraczają
swoje uprawnienia. Kończący płytę „Memento
Mori” jest moim faworytem na „Yetzer Hara”, a zarazem punktem kulminacyjnym
albumu. Gęsta, orientalna, mroczna atmosfera mogąca kojarzyć się z rozpaczliwym
przedzieraniem się przez pustynię w celu przeżycia. Niesamowicie przebojowe
fragmenty, przeplatane podkładami rodem z muzyki Meshuggah i świetnymi gościnnymi
popisami solowymi drugiego gitarzysty Monuments, Oliviera Steele’a, który gra
tutaj z artykulacją ostrą jak brzytwa. Niektóre riffy dość niespodziewanie
przypominają trochę zespół Haunted Shores. Końcowy bardzo połamany rytmicznie
motyw wprowadza bardzo niepokojący klimat, dosłownie mogący zwiastować
nadchodzącą śmierć. Ciężko wyobrazić sobie bardziej adekwatną nazwę utworu. Wszystko kończy się
bardzo niskim akordem gitarowym. Moim zdaniem „Memento Mori” idealnie pasowałby
jako ścieżka dźwiękowa do najnowszego sezonu mojego ulubionego serialu
telewizyjnego „Prison Break”.
„Flux Conduct: Yetzer Hara” jest z
pewnością bardzo udanym albumem, pełnym bardzo różnych zmian nastrojów, chociaż
jest sporo krótszy niż jego poprzednik „Qatsi”. Moim zdaniem jest to dzieło
bardziej spójne niż pierwszy Flux Conduct, chociaż równie kreatywne i
zaskakujące pod względem rozwiązań muzycznych. Wokalista Renny Carroll wykonał
kawał naprawde dobrej roboty, wykorzystując swój potencjał muzyczny do
stworzenia czegoś abstrakcyjnego poprzez zastosowanie linii melodyjnych wokalu,
będących mieszanką popu, funku oraz rhythm and bluesa . Niestety sądząc po
opiniach w internecie wielu osobom nie przypadł ten eksperyment wokalny do
gustu, ale każdy może mieć inne zdanie. Z mojej perspektywy był to udany
eksperyment. Podobnie jak pierwsze solowe wydawnictwo Browne’a, „Yetzer Hara”
porusza różne kwestie z pogranicza nauk społecznych, filozoficznych czy
religijnych, skupiając się w tym przypadku na odniesieniach do wspomnianej
wcześniej tematyki siedmiu grzechów głównych, występującej w siedmiu utworach
na płycie, poza przerywnikami „The Deluge” (przywołującym na myśl, wielki
biblijny potop”) i „Weltschmerz” (odnoszącym się do człowieka, który uważa że
rzeczywistość nigdy nie zaspokoi oczekiwań jego umysłu). Wszystkie powyższe
dysputy czy rozważania nie mają oczywiście charakteru „kaznodziejstwa” czy promowania
wartości religijnych ani narzucania innym swoich poglądów, świadczą jednak o szerokich
horyzontach myślowych autora płyty. Ponadto wszyscy gościnnie występujący
gitarzyści dołożyli swoją „cegiełkę” w procesie tworzenia albumu, przekazując w
pełni cechy swojego stylu gry. Reasumując, jest to obowiązkowa pozycja dla
miłośników niekonwencjonalnego podejścia do muzyki metalowej, ponadto „Yetzer
Hara” do poważny kandydat do czołówki najlepszych płyt w roku 2017. OCENA: 9/10
A o "Qatsi" można przeczytać tutaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz