poniedziałek, 1 maja 2017

Weekend Węgierski XXXIV: Dalriada (10) Forrás (2016)


Po lipcu nie przyszedł sierpień i wygląda na to, że na kolejny miesięczny album węgierskiej Dalriady jeszcze poczekamy. Tymczasem w rok po "Áldás" ukazał się drugi niemiesięczny album grupy "Forrás" zawierający akustyczne wersje utworów z dotychczasowych wydawnictw. W trzydziestym czwartym "Weekendzie Węgierskim" i dziesiątym poświęconym Dalriadzie nadszedł czas, by się mu przysłuchać. Czy wersje akustyczne numerów węgierskiej grupy w ogóle były potrzebne?

Zacząć należy od okładki wydawnictwa, która w przeciwieństwie do poprzedniej jest dużo bardziej interesująca i przede wszystkim mroczniejsza. Okrąg z dudami, wyśrodkowaną nazwą zespołu i tytułem płyty umieszczonym poniżej na brązowawo-szarym tle wygląda naprawdę intrygująco i inaczej niż w przypadku płyt miesięcznych. Podobnie wyglądała  grafika płyty "Arany-Album" i cieszy fakt, że niemiesięczne różnią się pod tym względem od miesięcznych, które w zamierzeniu mają odzwierciedlać charakter danego miesiąca. Jednocześnie inaczej niż miało to miejsce na "Arany-Album" najnowsza, a mająca już prawie rok płyta Dalriady wyłamuje się pod względem muzycznym z konwencji. Po pierwsze nie zawiera premierowych numerów, bo składa się z wybranych utworów z wszystkich dotychczasowych miesięcznych krążków rozpisanych na instrumentarium akustyczne a nie metalowe oraz zawiera dwa covery.

Otwiera "Hej, virágom", który wita skoczną folkową melodią zaaranżowaną na instrumenty smyczkowe. Niema tutaj miejsca na gitary, nawet basówki zostały zastąpione dźwiękami wiolonczeli. nadając jej także dość mroczny, żeby nie powiedzieć posępny charakter. Całość brzmi zaskakująco i świeżo. W kolejnym "Bor vitéz (részlet)" robi się jeszcze ciekawiej i żywiej. Do smyków dołączają flety, gitary akustyczne i perkusja. Słychać, że Dalriada nie odtworzyła numeru w brzmieniu bez prądu, a postawiło na całkowitą przeróbkę kompozycji, tak by uzyskać nową jakość. Po nim pojawia się "Ígéret", czyli "Maj" co am także znaczenie symboliczne - płyta wyszła właśnie w maju i tak się złożyło, że w maju również o niej piszemy.Tu ponownie dużą rolę odgrywają instrumenty smyczkowe - skrzypce i wiolonczele. Warto zwrócić na świetny, bogaty aranż i znakomite brzmienie czystych wokali, które całkowicie zastąpiły growle. Ożywcze i kapitalnie korespondujące z wcześniejszymi nagraniami Dalriady, pokazujące jak długa drogę przebył ten zespół oraz że wciąż się rozwijają.

Dobry wiatr zdmuchnął cały po długiej podróży kurz i znój
Zalegający podróżny brud z mojego siwego konia
Doskonały siwogrzywy rumak
Bóg błogosławi każdemu, kto na jego grzbiecie niesiony był

Fantastycznie brzmi także "Hírhozó", który również zyskał zupełnie inny i głębszy wymiar niż w wersji oryginalnej. Zabawa z bluesem w tym kawałku to z kolei majstersztyk - instrumentalny pojedynek między gitarami, skrzypcami, pianinem i harmonijką to coś czego bym się po Dalriadzie nigdy nie spodziewał. Podobne zabawy czekają na nas w kapitalnym "Vérző ima" gdzie Dalriada bardzo intrygująco sięga po jazzowy skoczny feeling. W takiej stylistyce również brzmią wspaniale, ożywczo i niesamowicie lekko. To zadziwiające jak na zespół, który jednak gra ostre metalowe kompozycje, dość wspomnieć, że przecież wyrosłym na gruncie death metalowym! 

Swobodnie jest także w szóstym na albumie utworze "Hazatérés", który wraca co prawda w folkowe rejony, ale nadal zachwyca lekkością i ciepłym brzmieniem. Porywające partia instrumentalna z kolei świetnie pasowałby do tańca leśnych driad i faunów wygrywających na fletach i piszczałkach melodyjne solówki. W kończącej pierwszą połowę płyty  "A Galagonya"skłania się ku bardziej klasycznemu pojęciu akustycznego grania gdzie dominują akustyczne gitary i skrzypce, ale również potrafi zachwycić świetnym pełnym, bardzo przestrzennym i zarazem niepokojącym brzmieniem. Po nim wskakuje "Úri toborzó" przecudnym fletowo-wiolonczelowym mrocznym wstępem, który następnie rozwija się do pełniejszego instrumentarium. Znów jest skoczno, niezwykle ciepło i ujmująco świeżym podejściem do sprawy. W "Szent László (részlet)" znów wraca w melodyjne skoczne folkowe rejony kojarzącymi się z lasem i tańcami wokół wesoło płonącego ogniska. Pięknie jest także w "A dudás" z mocnym perkusyjno-dudowym wstępem, który po chwili znów przeradza się w skoczną pełną skrzypcowych melodii ludową potańcówkę. Można mieć tutaj co prawda pretensje do nieco odstającego od pozostałych numerów brzmienia, ale aranż i znakomicie prowadzone wokale ratują moim zdaniem sprawę. Szkoda, że nie wszystkie zespoły tak traktują swoje kompozycje w wersjach akustycznych jak pozwoliła sobie to zrobić Dalriada.

Obcy ludzie w obcych krajach
Wędruję przez ulice gdzie nikt nie zna mnie 
Chciałbym z nimi mówić, lecz oni nie rozumieją mnie
Ofiarować serce pełne rozczarowania

Pierwszy cover to "Középeurópai Hobo Blues III" pochodzący z repertuaru Deák Bill Gyula, węgierskiego bluesmana nazywanego w swoim kraju "królem". Tu znów zachwyca ogromna swoboda Dalriady w gatunku, który z metalem nie ma tu nic wspólnego. Fantastycznie brzmi też tutaj przejmujący głos Laury Binder, a za serducho potrafi chwycić solówka grana na klawiszach Hammonda. Do folku i do autorskich kompozycji Dalriady wracamy w skocznym "Hajdútánc", który znów porywa do tańca. Tutaj najmniej ingerowano w ogólny kształt i poza łagodniejszym podejściem nie różni się on specjalnie od oryginału. Fantastycznie wypada tutaj mająca w sobie coś ze średniowiecznych utworów środkowa partia, która z kolei płynnie przechodzi w porywający rozpędzony pasaż. Po podskokach w numerze dwunastym przychodzi czas na przedostatni na płycie "Téli ének", który otwiera smutny pianinowo-smyczkowy wstęp. Melancholijny nastrój tego numeru świetnie sprawdza się w roli wyciszenia i uspokojenia po tańcach z poprzednika. Czternastym i zarazem ostatnim numerem na tym albumie Dalriady jest drugi cover, a mianowicie  "Bukott diák" węgierskiego artysty muzyki pop Jimmy'ego Zámbó zmarłego w 2001 roku. Pozostajemy w spokojniejszych i zarazem smutniejszych brzmieniach oplatani samym pianinem i przejmującym głosem Andrasa Ficzeka.

Wzywa do snu świt, obiecuje dzwonów dźwięk i kojącą pieśń
Podróż drogą ku wiatrom
Każdy nowy dzień jest jak nowa obietnica i kłamstwo zarazem
A spokój spływa na moją głowę

Dalriada na tej płycie udowadnia, że jest wszechstronnym i naprawdę wartym uwagi zespołem, który nie boi się eksperymentować ze swoim brzmieniem. To płyta bardzo przyjemna i lekka, zaskakująca nie typowymi rozwiązaniami i elementami, których nie należałoby się spodziewać po grupie, która na co dzień para się metalowym graniem. W swojej kategorii jest to także album bardzo udany i chyba jeden z najciekawszych w dyskografii grupy znakomicie ją uzupełniając, ale raczej nie chciałbym żeby poszli w tym kierunku na kolejnych wydawnictwach. Jednorazowo brzmi to świeżo i ożywczo, ale liczę na to że następny studyjny zaskoczy w drugą stronę - soczystym metalowym brzmieniem, ciężkimi riffami i charakterystyczną dla Dalriady melodyką. Jednorazowy powrót do ludowych źródeł, co oznacza właśnie słowo "forrás" zdecydowanie wystarczy i liczę na to, że minie kilka lat za nim Dalriada znów zdecyduje się na wydanie podobnego albumu. Bez oceny


Fragmenty tekstu do "Igeret" w tłumaczeniu własnym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz