...high sound levels (more than 80 decibels) may cause permanent imparing of hearing"* - bo tak w zasadzie brzmi pełen tytuł trzeciej płyty Greków z 1000mods. Nadal bardzo lubię vintage'owe brzmienie wyrwane z lat 70, choć w swoistym przesycie nurtem retro sięgam po tego typu granie nieco rzadziej niż miało to miejsce jeszcze kilka lat temu. W przypadku 1000mods i ich najnowszego wydawnictwa zadecydowała po sięgnięcie i kolejną jazdę bez trzymanki z tą grupą jak to u mnie często bywa - okładka i długaśny tytuł, który jest dobrze znaną nam przestrogą, a do tego idealnie wpisującym się w receptę takiej muzy.
Po surowym, niemal garażowym debiucie z 2011 roku zatytułowanym "Super Van Vacation" i po bardziej zróżnicowanej brzmieniowo drugiej płycie "Vultures" wydanej w trzy lata później (nasza recenzja tutaj) najnowszy album pojawia się nieco niespodziewanie, a samo odkrycie tej grupy przeze mnie pięć lat temu (!) było czystym przypadkiem. Jak wiemy nie ma czegoś takiego jak przypadek i tak też nie przypadkowo trafiłem na kolejny album 1000mods. Podobnie jak poprzednik jest to album jeszcze lepszy, ciekawszy i dojrzalszy, co także widać na bardzo intrygującej, minimalistycznej okładce, która zawiera więcej treści niż najbardziej wydumane i przeestetyzowane lub po prostu przesadzone propozycje graficzne jakie można często spotkać na różnego rodzaju płytach, nie mówiąc już o tych które po prostu swoją zawartością straszą. Tył lampowego wzmacniacza z ostrzeżeniem, który stał się jednocześnie tytułem najnowszego krążka Greków, skontrastowany z czernią i bielą góry wygląda naprawdę pierwszorzędnie. Ta okładka jest wyrazista, niepozorna, a jednocześnie, jak już zauważyłem silna w przekazie, zupełnie jak muzyka która znalazła się na płytce. Ta różni się od numerów z poprzednich albumów brzmieniem i podejściem, pokazując rozwój zespołu, który nieco odszedł od pierwotnej stonerowej stylistyki pozwalając sobie na delikatne przesunięcie granicy w bardziej alternatywne granie.
Otwiera typowo stonerowy "Above 179" gęstym, powolnym riffem, aby już po chwili ustąpić nieco szybszemu uderzeniu, skontrastowanemu delikatniejszym graniem wraz z pojawieniem się wokalu - oczywiście nie na długo. Po wybrzmieniu otwieracza z impetem rozpoczyna się "Loose" wciąż bliski stonerowemu klimatowi, ale jednocześnie brzmiący bardzo alternatywnie z racji, że surowość zastąpiono świeżym uwypukleniem każdego dźwięku, co w tym gatunku choć istotne często jest wykorzystywane jedynie na korzyść "pierdzących" gitar. W tym niemal dziewięciominutowym kawałku nie brakuje ani specyficznej dla gatunku atmosfery, soczystych solówek, ani przebojowego sznytu. Znakomicie wypada następujący po nim znacznie krótszy "Electric Carve", który wręcz wysadza z z kapci. Szybsze tempo i rwany, melodyjny riff wżera się w głowę, a co bardziej wprawni słuchacze zauważą tutaj nawet sprytne nawiązanie do melodii z utworu "I Just Wanna Celebrate" Rare Bird w linii wokalnej. Kolejnym niemal dziewięciominutowym numerem na najnowszej płycie Greków jest "The Son" w którym następuje zmiana klimatu. Akustyczny wietrzny wstęp przywodzi na myśl jakiegoś smutnego bluesa, ale już po chwili następuje potężne melodyjne rozpędzenie, któremu przepięknie pozwalają panowie wybrzmieć w drugiej połowie utworu w instrumentalnym pasażu. Swoista progresywność kawałka przybliżać może trochę do innego klasyka, a mianowicie płyty "Hair of the Dog" Nazareth, który w zbliżony sposób kontrastował ostre riffy i przestrzenne, wyciszone "balladowe" fragmenty.
Dwa następne znów są krótsze, ale wcale nie ustępujące jakością od poprzednich. Nieco ponad czterominutowy "A.W" znów brzmi jakby był wyrwany gdzieś z lat 70 - rozpędzony riff, szybkie przebojowe tempo i soczyste solówki dosłownie każą kiwać się w rytm lub jeśli prowadzicie samochód wcisnąć gaz do dechy (czego na naszych drogach oczywiście nie polecam). Następujący po nim odrobinę Kyussowy "On A Stone" także nawet przez moment nie myśli, by uśpić naszą czujność i od razu wżera się w głowę mocnym melodyjnym riffem i bujającym kroczącym tempem, w którym niemal ma się wrażenie uczestniczenia w imprezie pełnej dymu z ręcznie skręcanych jointów, oczywiście wypełnionych trawką. Punkt kulminacyjny stanowi świetny przedostatni utwór "Groundhog Day". Tu znów następuje delikatne nawiązanie stylistyczne do Rare Bird i Nazareth przepięknie rozłamując się na dwie odrębne, ale ściśle ze sobą powiązane części ponownie świadczące o progresywnym szlifie materiału. Pierwsza rozpięta została między pustynnym i lekkim klasycznym stonerem i skocznym hard rockiem, a druga począwszy od perkusyjnego przejścia poprzez przepyszne rozbudowane gitarowe solo unosi się lekko w przestrzeni i na chwilę każe zapomnieć o całym świecie. W chwili gdy wybrzmiewa ostatni dźwięk numeru siódmego od razu pojawia się znakomity finał w postaci "Into the Spell" wracający do bardziej gęstego i cięższego riffingu znów mogącym przywodzić na myśl Kyuss, ponownie skontrastowany zagraną z ogromnym wyczuciem partią instrumentalną.
Najnowszy album 1000mods nie jest rewolucyjny w swoim gatunku, ale też nie zamierza taki być. To płyta sprawna, miejscami bardzo przebojowa i znakomicie łącząca stylistykę z początku lat 90 ze skrzącym się od progresywnych rozwiązań hard rockiem lat 70. To album bardzo czysty brzmieniowo, pełen sfuzzowanych gitar i przestrzeni oraz przemyślany pod względem konstrukcji, w którym nie ma miejsca na dłużyzny, zbyt dużą ilość tłustych riffów czy niepotrzebnych efekciarskich rozwiązań na które często cierpią współczesne materiały spod znaku stoner czy retrogrania. Jeśli podobały Wam się wcześniejsze dokonania Greków, lub jakimś cudem jeszcze ich nie znacie, to jestem przekonany, że "Repated exposure to..." przypadnie Wam do gustu i będziecie do niego wracać często, chętnie i za każdym razem będziecie puszczać go głośno. Ocena: 8/10
Po surowym, niemal garażowym debiucie z 2011 roku zatytułowanym "Super Van Vacation" i po bardziej zróżnicowanej brzmieniowo drugiej płycie "Vultures" wydanej w trzy lata później (nasza recenzja tutaj) najnowszy album pojawia się nieco niespodziewanie, a samo odkrycie tej grupy przeze mnie pięć lat temu (!) było czystym przypadkiem. Jak wiemy nie ma czegoś takiego jak przypadek i tak też nie przypadkowo trafiłem na kolejny album 1000mods. Podobnie jak poprzednik jest to album jeszcze lepszy, ciekawszy i dojrzalszy, co także widać na bardzo intrygującej, minimalistycznej okładce, która zawiera więcej treści niż najbardziej wydumane i przeestetyzowane lub po prostu przesadzone propozycje graficzne jakie można często spotkać na różnego rodzaju płytach, nie mówiąc już o tych które po prostu swoją zawartością straszą. Tył lampowego wzmacniacza z ostrzeżeniem, który stał się jednocześnie tytułem najnowszego krążka Greków, skontrastowany z czernią i bielą góry wygląda naprawdę pierwszorzędnie. Ta okładka jest wyrazista, niepozorna, a jednocześnie, jak już zauważyłem silna w przekazie, zupełnie jak muzyka która znalazła się na płytce. Ta różni się od numerów z poprzednich albumów brzmieniem i podejściem, pokazując rozwój zespołu, który nieco odszedł od pierwotnej stonerowej stylistyki pozwalając sobie na delikatne przesunięcie granicy w bardziej alternatywne granie.
Otwiera typowo stonerowy "Above 179" gęstym, powolnym riffem, aby już po chwili ustąpić nieco szybszemu uderzeniu, skontrastowanemu delikatniejszym graniem wraz z pojawieniem się wokalu - oczywiście nie na długo. Po wybrzmieniu otwieracza z impetem rozpoczyna się "Loose" wciąż bliski stonerowemu klimatowi, ale jednocześnie brzmiący bardzo alternatywnie z racji, że surowość zastąpiono świeżym uwypukleniem każdego dźwięku, co w tym gatunku choć istotne często jest wykorzystywane jedynie na korzyść "pierdzących" gitar. W tym niemal dziewięciominutowym kawałku nie brakuje ani specyficznej dla gatunku atmosfery, soczystych solówek, ani przebojowego sznytu. Znakomicie wypada następujący po nim znacznie krótszy "Electric Carve", który wręcz wysadza z z kapci. Szybsze tempo i rwany, melodyjny riff wżera się w głowę, a co bardziej wprawni słuchacze zauważą tutaj nawet sprytne nawiązanie do melodii z utworu "I Just Wanna Celebrate" Rare Bird w linii wokalnej. Kolejnym niemal dziewięciominutowym numerem na najnowszej płycie Greków jest "The Son" w którym następuje zmiana klimatu. Akustyczny wietrzny wstęp przywodzi na myśl jakiegoś smutnego bluesa, ale już po chwili następuje potężne melodyjne rozpędzenie, któremu przepięknie pozwalają panowie wybrzmieć w drugiej połowie utworu w instrumentalnym pasażu. Swoista progresywność kawałka przybliżać może trochę do innego klasyka, a mianowicie płyty "Hair of the Dog" Nazareth, który w zbliżony sposób kontrastował ostre riffy i przestrzenne, wyciszone "balladowe" fragmenty.
Dwa następne znów są krótsze, ale wcale nie ustępujące jakością od poprzednich. Nieco ponad czterominutowy "A.W" znów brzmi jakby był wyrwany gdzieś z lat 70 - rozpędzony riff, szybkie przebojowe tempo i soczyste solówki dosłownie każą kiwać się w rytm lub jeśli prowadzicie samochód wcisnąć gaz do dechy (czego na naszych drogach oczywiście nie polecam). Następujący po nim odrobinę Kyussowy "On A Stone" także nawet przez moment nie myśli, by uśpić naszą czujność i od razu wżera się w głowę mocnym melodyjnym riffem i bujającym kroczącym tempem, w którym niemal ma się wrażenie uczestniczenia w imprezie pełnej dymu z ręcznie skręcanych jointów, oczywiście wypełnionych trawką. Punkt kulminacyjny stanowi świetny przedostatni utwór "Groundhog Day". Tu znów następuje delikatne nawiązanie stylistyczne do Rare Bird i Nazareth przepięknie rozłamując się na dwie odrębne, ale ściśle ze sobą powiązane części ponownie świadczące o progresywnym szlifie materiału. Pierwsza rozpięta została między pustynnym i lekkim klasycznym stonerem i skocznym hard rockiem, a druga począwszy od perkusyjnego przejścia poprzez przepyszne rozbudowane gitarowe solo unosi się lekko w przestrzeni i na chwilę każe zapomnieć o całym świecie. W chwili gdy wybrzmiewa ostatni dźwięk numeru siódmego od razu pojawia się znakomity finał w postaci "Into the Spell" wracający do bardziej gęstego i cięższego riffingu znów mogącym przywodzić na myśl Kyuss, ponownie skontrastowany zagraną z ogromnym wyczuciem partią instrumentalną.
Najnowszy album 1000mods nie jest rewolucyjny w swoim gatunku, ale też nie zamierza taki być. To płyta sprawna, miejscami bardzo przebojowa i znakomicie łącząca stylistykę z początku lat 90 ze skrzącym się od progresywnych rozwiązań hard rockiem lat 70. To album bardzo czysty brzmieniowo, pełen sfuzzowanych gitar i przestrzeni oraz przemyślany pod względem konstrukcji, w którym nie ma miejsca na dłużyzny, zbyt dużą ilość tłustych riffów czy niepotrzebnych efekciarskich rozwiązań na które często cierpią współczesne materiały spod znaku stoner czy retrogrania. Jeśli podobały Wam się wcześniejsze dokonania Greków, lub jakimś cudem jeszcze ich nie znacie, to jestem przekonany, że "Repated exposure to..." przypadnie Wam do gustu i będziecie do niego wracać często, chętnie i za każdym razem będziecie puszczać go głośno. Ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz