Tak się czujemy gdy pojawia się mnóstwo dobrych płyt, a czasu na zabranie się za nie ciągle brakuje... |
Kolejna porcja szybkich, bardzo krótkich recenzji płyt o których nie będziemy pisać pełnego tekstu. Podobnie jak poprzednim razem będą to albumy z różnych szuflad gatunkowych (tym razem z przewagą progresywnego grania) i mimo, że jedynie o nich wspomnimy to warto po nie sięgnąć, niezależnie od tego czy są tylko dobre czy naprawdę znakomite. Na pewno też każdy wyłuska spośród propozycji coś dla siebie. Zapraszamy!
1. Tiles - Pretending 2 Run (2016)
Podobnie jak Enchant czy Spock's Beard jest to grupa, która działa od lat, ale zawsze w cieniu najbardziej znanych zespołów z poletka progresywnego. Amerykański Tiles powstał w 1993 roku i otwarcie przyznaje się do fascynacji brzmieniem Rush. Dotychczas wydał sześć płyt studyjnych, włączając w to najnowszą, tegoroczną propozycję wydaną 15 kwietnia, podobnie też jak w przypadku Dream Theater dwupłytową. Z tą ostatnią grupa występowała w 1999 roku podczas trasy promując swój trzeci krążek "Presents Of Mind", a na najnowszej albumie można także usłyszeć gościnne bębnienie eks-perkusisty tegoż czyli Mike'a Portnoya oraz jego syna Maxa. A jaki jest to album? Troszkę za długi, ale pozostawiający bardzo pozytywne odczucia: napędzane ostrymi gitarami numery mieszają się tutaj z klimatycznymi wyciszeniami i mnóstwem pomysłów, a wszystko polane sosem ze wspomnianych jednak we własnym stylu, którego nie da się pomylić z żadnym innym. Płyta na pewno spodoba się wszystkim tym, którzy już Tiles znają, ale również wszystkim tym, którzy jeszcze się z nią nie zetknęli, a szukają w progresywnym graniu (nie zahaczającym o rejony djent i deathcore) czegoś świeżego i bardzo porządnie zrealizowanego. Ocena: 8,5/10
2. Colliding Parallels - A Matter of Perspective (2016)
Debiutanci z Kanady, którzy podobnie jak opisany u nas jakiś czas temu Universe Effects brzmią bardzo obiecująco i świeżo mimo, że bardzo wyraźnie słychać w nich inspiracje Dream Theater jak również innymi zasłużonymi grupami nie tylko z poletka progresywnego. Wyhaczyłem ich zupełnym przypadkiem (nie ma przypadków) i muszę przyznać, że debiut jest na bardzo wysokim poziomie - nie tylko kompozycyjnym, ale także brzmieniowym. W siedmiu numerach słychać zarówno DT, jak i Symphony X, Circus Maxumus czy Rush, ale także za sprawą bardzo wszechstronnego, wysokiego wokalu miejscami nawet... Guns'n'Roses. Jednocześnie słychać, że panowie pracują nad swoim własnym charakterystycznym stylem, który choć zawsze będzie porównywany z podobnymi grupami, to będzie się wyróżniał i pokazywał, że w progresywie wciąż można grać odważnie i świeżo. Znakomita robota, którą gorąco polecam! Ocena: 8,5/10
3. Dante - When We Were Beautiful (2016)
Czwarte spotkanie z Niemcami z grupy Dante to zarazem pierwsze bez gitarzysty, basisty i twórcy zespołu Markusa Bergera, który odszedł przedwcześnie w 2013 roku krótko po wydaniu znakomitego "November Red". Panowie z Dante zdołali jednak pozbierać się po niewątpliwej stracie i nagrali album będący luźnym konceptem o ludzkim życiu. Pod minimalistyczną i niewątpliwie atrakcyjną okładką kryje się siedem numerów, w tym aż trzy rozbudowane kompozycje i kilka krótszych utrzymanych w charakterystycznym dla Niemców brzmieniu, ale z racji gatunku z licznymi podobieństwami do choćby takiego Dream Theater czy Symphony X. Dla wielbicieli progresywnego grania, fanów Dante, a także tych, którzy jeszcze ich nie poznali to pozycja obowiązkowa i równie atrakcyjna co pani z okładki. Polecam. Ocena: 8,5/10
4. Gruesome - Dimensions Of Horror (2016)
Druga płyta od death metalowców z Gruesome, którzy sięgnęli po oldschoolowe brzmienie i wymieszali je ze zdobyczami najnowszej technologii sprawiając, że w oklepane riffy i doskonale znane brudne i brutalne granie z tego gatunku wróciło życie. Na najnowszym wydawnictwie, które pojawia się zaledwie rok po znakomicie przyjętym "Savage Land" znalazło się jedynie sześć numerów o łącznym czasie niespełna dwudziestu minut, więc właściwie mamy do czynienia z epką, ale materiał jest tak zwarty, że możemy mówić o pełnym albumie o długości jak za dawnych lat gdy nie trzeba było wciskać wielu numerów, a wystarczyło dać kilka solidnych kopniaków. Taki właśnie jest "Dimensions Of Horror". Ocena: 5/5
Ciąg dalszy nastąpi..
Debiutanci z Kanady, którzy podobnie jak opisany u nas jakiś czas temu Universe Effects brzmią bardzo obiecująco i świeżo mimo, że bardzo wyraźnie słychać w nich inspiracje Dream Theater jak również innymi zasłużonymi grupami nie tylko z poletka progresywnego. Wyhaczyłem ich zupełnym przypadkiem (nie ma przypadków) i muszę przyznać, że debiut jest na bardzo wysokim poziomie - nie tylko kompozycyjnym, ale także brzmieniowym. W siedmiu numerach słychać zarówno DT, jak i Symphony X, Circus Maxumus czy Rush, ale także za sprawą bardzo wszechstronnego, wysokiego wokalu miejscami nawet... Guns'n'Roses. Jednocześnie słychać, że panowie pracują nad swoim własnym charakterystycznym stylem, który choć zawsze będzie porównywany z podobnymi grupami, to będzie się wyróżniał i pokazywał, że w progresywie wciąż można grać odważnie i świeżo. Znakomita robota, którą gorąco polecam! Ocena: 8,5/10
3. Dante - When We Were Beautiful (2016)
Czwarte spotkanie z Niemcami z grupy Dante to zarazem pierwsze bez gitarzysty, basisty i twórcy zespołu Markusa Bergera, który odszedł przedwcześnie w 2013 roku krótko po wydaniu znakomitego "November Red". Panowie z Dante zdołali jednak pozbierać się po niewątpliwej stracie i nagrali album będący luźnym konceptem o ludzkim życiu. Pod minimalistyczną i niewątpliwie atrakcyjną okładką kryje się siedem numerów, w tym aż trzy rozbudowane kompozycje i kilka krótszych utrzymanych w charakterystycznym dla Niemców brzmieniu, ale z racji gatunku z licznymi podobieństwami do choćby takiego Dream Theater czy Symphony X. Dla wielbicieli progresywnego grania, fanów Dante, a także tych, którzy jeszcze ich nie poznali to pozycja obowiązkowa i równie atrakcyjna co pani z okładki. Polecam. Ocena: 8,5/10
4. Gruesome - Dimensions Of Horror (2016)
Druga płyta od death metalowców z Gruesome, którzy sięgnęli po oldschoolowe brzmienie i wymieszali je ze zdobyczami najnowszej technologii sprawiając, że w oklepane riffy i doskonale znane brudne i brutalne granie z tego gatunku wróciło życie. Na najnowszym wydawnictwie, które pojawia się zaledwie rok po znakomicie przyjętym "Savage Land" znalazło się jedynie sześć numerów o łącznym czasie niespełna dwudziestu minut, więc właściwie mamy do czynienia z epką, ale materiał jest tak zwarty, że możemy mówić o pełnym albumie o długości jak za dawnych lat gdy nie trzeba było wciskać wielu numerów, a wystarczyło dać kilka solidnych kopniaków. Taki właśnie jest "Dimensions Of Horror". Ocena: 5/5
Ciąg dalszy nastąpi..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz