sobota, 18 czerwca 2016

LUpa: W portfelu motyle - burza zwana crowdfundingiem




Jeszcze dziesięć lat temu żaden zespół nie pomyślałby o wyciąganiu ręki do fanów po pieniądze w celu wydania płyty, możliwości zorganizowania trasy czy rozbudowy studia nagraniowego w którym pracują. Dwadzieścia lat temu, czyli w czasach raczkującego internetu pukano by się tylko w głowę, a czterdzieści lat temu ideę tylko by wyśmiano i okrzyknięto jakimś nierealnym marzeniem rodem z tanich powieści science fiction. Crowdfunding bo o nim mowa nie ma nic wspólnego z faktem, że można kupić sobie płytę, koszulkę, kubeczek czy bilet na koncert ulubionego zespołu. Bo to można zrobić i bez tego. Crowdfunding wzbudza kontrowersje zwłaszcza gdy o pieniądze prosi zespół lub artysta, który przecież raczej nie powinien narzekać na brak funduszy. Gdzie tkwi haczyk?

Burza jaka rozpętała się związku z akcją crowdfundingową polskiej grupy Tides From Nebula, znanej na całym świecie post-rockowej formacji, która 6 maja roku szczodrego wydała swój czwarty album studyjny zatytułowany "Safehaven", jak to w dzisiejszych czasach urosła do rangi internetowego bojkotu i hejtu, ze wszelkimi chwytami niedozwolonymi na czele. Otóż grupa, a właściwie dwóch związanych z nią muzyków, postanowiło poprosić swoich fanów, by pomogli im dokończyć studio nagrań, które budują od trzech lat. Nebula Studio miałoby służyć nie tylko zespołowi, ale także innym grupom, które zdecydowałyby się na współpracę z Karbowskim i Stołowskim. Oczywiście, panowie grają na sprzęcie o którym wiele osób bawiących się w granie, niezależnie od swojego poziomu umiejętności, stopnia zaangażowania, majętności czy miejscu w którym znajdują się jako muzycy czy zespół, mogą tylko i wyłącznie pomarzyć. Oczywiście, że wiele zespołów nawet nie śni o takich warunkach w jakich nagrywa choćby takie Tides From Nebula. Nie w tym jednak leży problem. Może warto wytłumaczyć na czym polega crowdfunding?

Crowdfuding jest to akcja polegająca na zbiórce pieniędzy w celu zrealizowania jakiegoś przedsięwzięcia. Może to być wydanie książki, płyty albo zebranie funduszy na podróż dookoła świata na hulajnodze. Może to być zbiórka kasy na zagranie koncertu na szczycie Mount Everest czy na budowę statku kosmicznego albo zrobienie filmu o tym jak Woody Allen kręci kolejny film. Pomysłów można by mnożyć. Osoby zainteresowane tym pomysłem i chcące wesprzeć zbierającego fundusze wpłacają określoną kwotę, którą chcą wspomóc beneficjenta w zamian za nagrodę lub przysługę określoną wpłacaną kwotą. Może to być książka z podpisem, limitowana edycja płyty na winylu, specjalny koncert w sypialni albo łazience Twojego mieszkania czy romantyczna kolacja w restauracji. Dowolność w tej kwestii też jest duża. Załóżmy, że wymaganą kwotą jest 5 tysięcy złotych, a czas przeznaczony na akcję to trzy tygodnie. Szczodrość fanów tudzież zwolenników projektu przewyższa oczekiwania proszącego o wsparcie i otrzymuje 15 tysięcy złotych. Dostaje tę kasę i może zrealizować swój pomysł, udostępnić nagrody tym, którzy za określoną kwotę mają je otrzymać, wreszcie cieszyć się efektem swojej ciężkiej pracy i wdzięcznością tych, którzy mu pomogli i też się cieszą zrealizowanym projektem. Naturalnie, wiele bardzo ciekawych projektów czy pomysłów przepada z powodu nieosiągnięcia wymaganej kwoty w tymże określonym czasie.

Ze znanych mi przypadków odnośnie wydania płyty w taki sposób, które się powiodły można tu przytoczyć na przykład takie trzy wypadki: "Explorations" Jordana Rudessa, czyli klawiszowca Dream Theater, nową wersję "No Place For Disgrace" Flotsam And Jetsam czy realizację winylowej wersji 'Niebieskiej Linii" zespołu The Shipyard. Udało się Rudessowi, który swoją płytę postanowił nagrać w Polsce, a konkretniej w Gdańsku razem z Sinfionetta Consonus Michała Mierzejewskiego w Radiu Gdańsk. Flotsam And Jetsam, które nie dawno powróciło z bardzo dobrym krążkiem self-titled, w 2014 roku zebrało kasę na nową wersję kultowego w pewnych kręgach swojego drugiego albumu "No Place For Disgrace". Z kolei trójmiejski The Shipyard krótko po wydaniu swojego trzeciego albumu zamarzył sobie o jego wersji winylowej, która ujrzała światło dzienne dzięki szczodrości fanów. Z muzycznych wypadków można też przytoczyć wydanie koncertu na płycie DVD "Live In Athens" włoskiej formacji Kingcrow czy zbieranie funduszy na trasę przez australijski zespół Ne Obliviscaris, która w podzięce przygotowała dwie limitowane epki "Hiraeth" oraz "Sarabande to Nihil" w 2015 roku uzupełniające drugi album studyjny "Citadel" o nową porcję świetnych dźwięków. Coś za coś. 


Oczywiście nie zawsze się udaje. Patronowaliśmy swego czasu akcji tego typu, która się nie udała. Zespół co prawda ostatecznie niedługo wyda swój debiutancki album, ale droga była po prostu dłuższa i nie tak kolorowa jak zakłada crowdfunding. Mam tu na myśli sopocki zespół TKM, który nie jest szeroko kojarzony w Polsce, zaplecze fanów ma raczej małe, a sam pomysł by wydać debiut za pomocą crowdfundingu nie da się ukryć był dość ryzykowny. Jednakże warto przypomnieć, że jak mówi stare przysłowie: bez ryzyka nie ma zabawy. Ta idea przyświeca każdej akcji tego typu. Niezależnie czy chce się  wydać płytę, zebrać na podróż czy nawet zebrać pieniądze na rehabilitację chorego Piotrusia czy innego Michałka - bo i takie ostatnio się pojawiają. Historia pełna jest porażek wynikająca z faktu, że zebrano zbyt mało funduszy czy zainteresowanie projektem nie osiągnęło właściwego oddźwięku pośród społeczności. Na tej samej zasadzie działa przecież budżet obywatelski. Pojawia się pomysł na zrobienie sygnalizacji świetlnej czy modernizację rozpadających się schodów, zrobienie placu zabaw dla dzieci czy siłowni na świeżym powietrzu. W konkretnej dzielnicy mieszkańcy głosują który projekt otrzyma dofinansowanie i zostanie zrealizowany. Załóżmy, że wygra pomysł na modernizację schodów - będą się burzyć mamy, że czemu nie plac zabaw tylko jakieś schody. Załóżmy, że wygra pomysł na plac zabaw - będą się burzyć starsi ludzie, że to jest skandal, bo do Kościoła dojść się nie da, bo się schody rozsypują. Nie dogodzisz, ale wybór to wybór. Tak samo jest z crowdfundingiem - coś dostaje kasę i zyskuję szansę na realizację, a coś nie. 

Wracając jednak do sedna sprawy. Znany zespół, wydawałoby się nie narzekający na brak owych funduszy, prosi swoich fanów, a i być może nie tylko, by pomogli im zrealizować marzenie. W tym wypadku mowa o wykończeniu studia nagraniowego. Lwią część roboty i finansów włożyli od siebie swoją ciężka pracą i swoimi ciężko zarobionymi pieniędzmi z koncertów, płyt i innych gadżetów związanych z zespołem. Zgodzę się, że taka prośba wywołuje emocje, jest kontrowersyjna, ale czy wymaga takiej fali hejtu i nienawiści? Logika argumentów typu "wyciąganie od fanów pieniędzy na coś, co będzie służyło do zarabiania", "będą mieli jeszcze bardziej luksusowo" czy wręcz "życzenie wszystkiego najgorszego" jest po prostu czymś obrzydliwym i po prostu najłagodniej ujmując chamskim. Spójrzmy na argument pierwszy: czy przypadkiem wydanie kolejnej płyty nie służy zarabianiu pieniędzy przez zespół? Czy trasa danego zespołu w jakimkolwiek kraju nie służy zarabianiu pieniędzy? Wreszcie: czy marzenie stworzenia nowoczesnego studia muzycznego, w którym będą powstawać nowe płyty zarówno zespołu X na przykład Tides From Nebula czy zespołu Y na przykład debiutującej i obiecującej formacji Marginesy*, która zebrała z trudem ogromną kasę i udała się do nowego studia, by wydać profesjonalny materiał, cieszyć się nim i dzielić ze swoimi fanami, nie jest formą zarabiania? Oczywiście, że jest, ale nie chodzi tu o sam fakt zarabiania. Chodzi o cel, który będzie cieszył zarówno właścicieli przybytku, zespół, ale także inne zespoły, a wreszcie za efekt włożonej pracy fanów konkretnych zespołów. Ponadto pojawia się też kwestia tak zwanej satysfakcji: wsparłem, pomogłem, moja cegiełka w postaci złotówki, stówki czy nawet tysiąca przyczyniła się do realizacji zacnego projektu. Cebulactwem bowiem nie jest chęć zrobienia czegoś pięknego, w tym wypadku nowoczesnego studia nagraniowego, a zazdrość że komuś się chce, że ma odwagę powiedzieć: mamy świetny pomysł, jeśli nas lubicie to nam pomóżcie. Dobija mnie mentalność w której stwierdza się, że nie może być tak, że sąsiadowi powodzi się lepiej bo kupił sobie nowy samochód, więc ja przebiję mu opony. Nie lepiej pomyśleć: sąsiad kupił sobie nowy samochód, który mi się podoba - co ja mogę zrobić, żeby też być szczęśliwym posiadaczem nowego modelu? Łapiecie? Na tej samej zasadzie: zamiast rzucać hejtami w rodzaju "animalny sort żebractwa" można przecież powiedzieć "fajnie, że to robią, może ja też powinienem zrobić coś ze swoim życiem i stworzyć (na przykład) własne studio nagraniowe"? 

Czy popieram projekt Tides From Nebula zakładający crowdfundingową zbiórkę pieniędzy wśród fanów i innych potencjalnych inwestorów na sfinalizowanie i ukończenie prac nad studiem nagraniowym? Szczerze? Nie jest to istotne. Problem leży pośrodku. Wspierasz albo nie. Chcesz mieć satysfakcję, że przyczyniłeś się do czegoś pięknego na przykład wydania płyty czy zbudowania studia - robisz to. Masz to w dupie, olewasz lub nie możesz wesprzeć - dajesz sobie spokój. Dając sobie zaś spokój zwyczajnie nie komentujesz, trzymasz swoje zdanie za zębami. Tak, prawo do wyrażania swojej opinii każdy ma, ale jeśli musisz to robić, nie wylewaj swoich żalów z wyzwiskami i oszczerstwami, bo paradoksalnie efekt może być odwrotny - Twoim hejtem zespół czy Kowalski zyska. A przecież tak bardzo tego nie chcesz, prawda? Crowdfunding to nie tylko metoda dofinansowania, ale także (kosztowna) forma podziękowania za pracę jaką w swój produkt wkładają jego twórcy, pomysłodawcy. Nikt nie mówi, że będąc bezdomnym i mając w portfelu przysłowiowe motyle masz zakładać akcję crowdfundingową i oczekiwać, ze ludzie zrzucą Ci się z uśmiechem na twarzy na bułkę czy tanie wino. Jeśli jednak Tides From Nebula, Jordan Rudess czy ktokolwiek inny decyduje się na akcję crowdfundingową to nie zawsze dlatego, że nie ma kasy, tylko dlatego że jest to transakcja wiązana: ty pomożesz mi, a w zamian dostaniesz coś fajnego.

*Nazwa wymyślona na potrzeby artykułu. Chcesz wspomóc projekt lub dowiedzieć się więcej - wejdź tutaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz