wtorek, 2 września 2014

Robert Plant - Lullaby And... The Ceaseless Roar (2014)


Robert Plant, który konsekwentnie odcina się od chlubnej przeszłości z legendarną grupą Led Zeppelin, przypomina o sobie kolejnym solowym albumem. 66 letni muzyk mówi o krążku, że jest niesamowicie radosny i odważny. Powołuje się na Massive Attack, wspomina o afrykańskich dźwiękach i kalejdoskopie kolorów. Zapowiedzi zawsze brzmią pięknie, jednak tym razem jest inaczej. To album niezwykły, smutny, potrafiący oczarować i zachwycić, ale nie spełniający tych oczekiwań i obietnic w pełny sposób...

Do studia Robert Plant zaprosił zespół The Sensational Space Shifters, który założył w 2012 roku. W skład tej grupy wchodzą: Justin Adams (bendis, djembe, gitary, dehardant, wokale wspierające), Liam Tyson (banjo, gitara, wokale wspierające), John Baggot (instrumenty klawiszowe, pianino, loopy, tabla, moog bass, wokale wspierające), Juldeh Camara (kologo, ritti i wokale w języku Fulani), Billy Fuller (gitara basowa, perkusja, omnikord, kontrabas) oraz Dave Smith (perkusja). Płyta powstawała w przeważającej mierze w należących do Petera Gabriela Real World Studios. Nagrywano też w Helium Studios w Wiltshire. Produkcję jedenastu utworów wziął na siebie sam Robert Plant, a większość zmiksował Tchad Blake. Dziewięć utworów to kompozycje autorskie, napisane przez Anglika z jego zespołem.

Pierwszą kołysanką jest "Little Maggie" oparta na melodii tradycyjnej. Nie należy się spodziewać rockowego uderzenia, jest dużo spokojniej, a przede wszystkim akustycznie. Na tle czegoś co przypomina country, pojawiają się pulsujące perkusjonalia, a nawet elektroniczne wstawki. Jest też oczywiście Plant, który czaruje delikatnie głosem unosząc się nad całością niczym afrykański szaman. Zaskakujący to wstęp, który genialnie wprowadza do reszty albumu. Po niej następuje pierwsza autorska kompozycja, genialny singlowy "Rainbow". Niesamowity klimat, świetny głos Planta, delikatna, ale lekko niepokojąca melodia. Nigdy bym nie przypuszczał, że inspirowany afrykańską muzyką etniczną  utwór może być tak wciągający. Po prostu coś fantastycznego. Kołysanką numer trzy jest "Pocketful of Golden", który nagle przynosi dźwięki elektroniczne. Dźwięki te pulsują, ale nie w żaden nachalny sposób, zdają się oplatać, sprawiać wrażenie jakiegoś afrykańskiego rytuału, modlitwy dziękczynnej do Bogów. Powszechnie wiadomo, że na końcu tęczy jest garniec złota, a ten znaleziony przez Planta urzeka wręcz swoim blaskiem.

Jeszcze bardziej niesamowity jest przejmujący "Embrace Another Fall". Nieco szybszy, kapitalnie łączący folk rockowy zapał z wyciszoną, etniczną atmosferą i nieco cięższymi wejściami gitar. Jesienny to utwór, poruszający duszę każdym pojedynczym dźwiękiem. Zaskakuje także niemal dubstepowy "Turn It Up". Elektronika fenomenalnie została tutaj połączona z bluesowym zacięciem, gdzie gitary najpierw delikatnie budują tło, a następnie melodyjnym riffem wgniatają w ziemię. Ten kawałek oczaruje każdego od pierwszej sekundy. Po nim leniwie pianinem i kontrabasem zaczyna się smutna ballada "A Stolen Kiss". Starszy i niższy głos Planta naprawdę świetnie sprawdza się tutaj w bluesowej narracji. Po prostu perełka. Do odrobinę szybszych, rockowych dźwięków, wracamy w "Somebody There". Przywodzi on na myśl trochę Led Zeppelinowe eksperymenty, ale to tylko miłe złudzenie. Bujający, ale znów jakiś dziwnie smutny klimat który faktycznie mieni się barwami i emocjami. Następujący po nim "Poor Howard" częściowo został oparty na "Po Howard"  Huddiego Williama Ledbettera, amerykańskiego twórcy muzyki folk i blues, znanego jako Lead Belly i żyjącego w latach 1888 - 1949. Tu też mamy dalekie echa Zeppelinowskiej stylistyki, ale w znacznej mierze to najczystszy folk, a w dodatku niesamowicie pięknie zagrany. Afrykański chór na jego końcu z kolei jest akcentem wyjątkowo niespodziewanym.

Robert Plant i the Sensational Space Shifters
W bluesowych klimatach pozostajemy także w kolejnym numerze, zatytułowanym "House of Love". Bardzo przypominać może twórczość The Decemberists, z tą różnicą że Plant ze swoim zespołem jeszcze bardziej postawił na wietrzną atmosferę, która nieoczekiwanie w połowie zaskakuje mroczną partią kontrabasu, taneczną pulsacją, po czym płynnie przechodzi w dalszą bluesową, lekko snującą się melodię. Przedostatni "Up on the Hollow Hill (Understanding Arthur)" także obraca się w bluesowej stylistyce, genialnie okraszonej elektroniką i fantastycznym, wzruszającym klimatem. Absolutne piękno i mistrzostwo. Na koniec pojawia się rozpędzony "Arbaden (Maggie's Babby)" w którym znów elektronika miesza się z gitarami. Do tego wszystkiego afrykański śpiew w języku Fulani oraz Plant, który powtarza fragmenty z pierwszego utworu. To najszybszy i bodaj najbardziej zaskakujący utwór, który niestety jak większość numerów wycisza się, bez poważniejszego rozwinięcia czy sensownego zakończenia. Tu naprawdę można było zaszaleć, ale Plant nie zdobył się na to. Wielka szkoda.

Plant miał świetny pomysł, ale niestety nie wykorzystał go w pełni. Reklamowanie go nazwą grupy Massive Attack wydaje mi się nieco górnolotne, bo z trip hopem nie ma ta płyta nic wspólnego. To najczystszy blues zorientowany na folkowe zagrywki i w ciekawy sposób zmieszany z afrykańską muzyką etniczną i garścią nowoczesnej elektroniki. Pod genialną okładką kryje się bardzo ciekawa muzyka, która nie zostanie w pamięci na dłużej. Zachwyt nad poszczególnymi pomysłami czy całymi kompozycjami w trakcie jest gwarantowany, ale zaraz po skończeniu znika jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. To nie jest album dla tych którzy szukają tutaj kolejnych rockowych killerów w duchu Zeppelinów, bo te czasy już nigdy nie wrócą. To muzyka nastawiona na klimat, smutek i nasączona bólem oraz strachem przed przemijaniem. Pełna piękna i emocji, ale zarazem bardzo pusta. Jednocześnie, nie mam żadnych wątpliwości, że to jedna z najdziwniejszych i najbardziej szczerych płyt tego roku. Jedna z tych, którą albo się pokocha albo odrzuci. Pozachwycałem się, ale tak naprawdę mam mieszane uczucia, dla mnie ten album jest po prostu średni. Ocena: 6,5/10


Nad nowymi piosenkami artysta pracował w studiu z muzykami tworzącymi towarzyszący mu zespół Sensational Space Shifters (Justin Adams - bendir, djembe, gitary, tehardant, chórki; John Baggott - klawisze, loopy, bas mooga, fortepian, tabla, chórki; Juldeh Camara - kologo, ritti, śpiew Fulani; Billy Fuller - gitara basowa, programowanie perkusji, omnichord, kontrabas; Dave Smith - perkusja; Liam "Skin" Tyson - banjo, gitara, chórki).

Czytaj więcej na http://muzyka.interia.pl/rock/news/robert-plant-lullaby-and-the-ceaseless-roar-posluchaj,2043958,46#iwa_item=1&iwa_img=1&iwa_hash=42474&iwa_block=worthSee?utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox
To niesamowicie radosny, a jednocześnie bardzo odważny album. Będzie można na nim usłyszeć dźwięki rodem z Afryki Północnej, ale także piosenki kojarzące się z Massive Attack. Ta płyta to kalejdoskop dźwięków, kolorów i efekt wspaniałej przyjaźni"

Czytaj więcej na http://muzyka.interia.pl/rock/news/robert-plant-lullaby-and-the-ceaseless-roar-posluchaj,2043958,46#iwa_item=1&iwa_img=1&iwa_hash=42474&iwa_block=worthSee?utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox
To niesamowicie radosny, a jednocześnie bardzo odważny album. Będzie można na nim usłyszeć dźwięki rodem z Afryki Północnej, ale także piosenki kojarzące się z Massive Attack. Ta płyta to kalejdoskop dźwięków, kolorów i efekt wspaniałej przyjaźni"

Czytaj więcej na http://muzyka.interia.pl/rock/news/robert-plant-lullaby-and-the-ceaseless-roar-posluchaj,2043958,46#iwa_item=1&iwa_img=1&iwa_hash=42474&iwa_block=worthSee?utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox

1 komentarz:

  1. Muzycznie - rewelacja. :) Ale się facet niestety postarzał, że tak skomentuję z punktu widzenia kobiety ;p a był ... ho ho... :D

    OdpowiedzUsuń