Biało-czarna okładka przywołująca na myśl blackmetalowe potwory
nagrywane w garażu na grzebieniu, garnkach i innych sprzętach AGD to na
szczęście zmyła. Pod tą nieciekawą ilustracją kryje się bowiem dobrze
nakręcona maszyna z interesującym żeńskim wokalem.
Warszawska formacja postawiła na przestrzenne
brzmienia, elektroniczne sample oraz dźwięki ośmiostrunowej gitary i
sześciostrunowego basu. Powstała w ten sposób muzyka to połączenie,
która wymyka się wszelkiemu szufladkowaniu gatunkowemu – tu i ówdzie
słychać inspirację post metalem, gdzieś przemyka doom i sludge, a nawet
ciemniejszy metal progresywny spod znaku Meshuggah. Całość uzupełnia
wokal Zofii „Wielebnej” Fraś – co w przypadku takiego grania jest nie
tylko godną uwagi ciekawostką, ale także ewenementem.
"AIR" otwiera wietrzna gitara, po chwili uzupełniona elektronicznym
samplem, który obejmują ciężkie, odbijające się uderzenia perkusji i
narastająca duszna gitara. W "Nastiez" pałeczkę przejmuje nisko
strojony riff, airdrumming, szept wokalistki, a gdy już zaczyna być
mocniej, Wielebna zaczyna śpiewać z lekko orientalnym szlifem. Dopiero
koło trzeciej minuty następuje prawdziwe uderzenie – ściana gitar i
dudniącej perkusji oraz bardzo ciekawego growlu wokalistki. Wolny,
duszny klimat udziela się słuchaczowi, zamykamy oczy… Jedenaście i pół
minuty walca, który przywodzi na myśl Kyuss, Kylesę czy instrumentalną
Omegę Masiff dosłownie wgniata w fotel. W trwającym zaledwie o półtorej minuty "Eternity" uszy
atakuje wibrująca gitara, następnie przyłącza się do niej drone’owy
przester drugiej i dudniące uderzenia bębnów. Klimatyczny, spokojny i
przejmujący wokal przyprawia o ciary, to jak Zofia przechodzi od
melodyjnego śpiewu do złowrogiego wrzasku, robi spore wrażenie.
Mroczny ton gitary i delikatne uderzenia perkusji "Intermission" stanowią krótkie wprowadzenie do prawie trzynastominutowej suity "Bleed In Me".
Zaczyna się od łagodnych partii gitary, spokojnego, smutnego wokalu i
szeptów w tle. Uderzenie następuje po wybrzmieniu i płynnemu przejściu w
część drugą. Mocniejsza perkusja i cięższy riff, dalszy ciąg spokojnego
wokalu, akcentowanie końcówek krzykiem i przyspieszamy z każdą sekundą.
Wibrujące gitary wspierane kanonadą perkusji i growlem „Wielebnej”
przywoływać mogą nawet eksperymenty norweskiej grupy Kvelertak. Ta
drżąca od zgiełku ściana dźwięku trwa już niemal do końca utworu, choć
przy końcówce traci jakby impet i zaczyna wygasać. Czarownica spłonęła
na stosie… Ostatni w zestawie jest dziesięciominutowy "Paragnomen".
Przestrzenne brzmienia do złudzenia przypominające cięższe fragmenty
Tides From Nebula, zostają zastąpione przez ciężkie zagrywki w stylu
Kylesy.
"AIR" słuchało mi się bardzo przyjemnie. Jest tu ogromna ilość
świetnych momentów i pomysłów, które miażdżą czaszkę i wciskają w fotel.
Ogromnym zaskoczeniem był dla mnie fenomenalny wokal Wielebnej, która
świetnie radzi sobie zarówno w spokojnych partiach, wyższych
rejestrach, jak i kapitalnie przywala wściekłym krzykiem czy growlem. Płyta byłaby jednak znacznie lepsza bez numeru tytułowego i "Intermission".
Z chęcią posłuchałbym też bardziej urozmaiconych dźwięków, momentami
było cokolwiek monotonnie, jednak, należy to podkreślić: wcale nie
nudno. I przydałby się (odwrotnie jak w Kylesie) męski wokal w tle.
Pozostaje czekać na więcej, ale myślę, że z takimi tuzami jak Behemoth,
Vader czy Decapitated, Obscure Sphinx może swobodnie konkurować o miano
najcięższej i najciekawszej kapeli w tych przedziałach gatunkowych.
Trzymam kciuki, żeby również zagraniczni słuchacze się na nich poznali. Ocena: 8/10
Mnie się bardzo spodobało "Bleed in me". Ma klimat! :)
OdpowiedzUsuń