sobota, 27 września 2014

Joe Bonamassa - Different Shades of Blue (2014)

Bonamassa to tytan pracy. W ciągu czternastu lat wydał jedenaście (wliczając najnowszą) solowych płyt studyjnych, jedenaście płyt koncertowych (z czego aż pięć w tym roku), dwie płyty kolaboracyjne razem z Beth Hart oraz cztery płyty z nieistniejącym już Black Country Communion (w tym jedną koncertową), dziesięć filmów z koncertami, składankę oraz album studyjny i koncertowy z grupą Rock Candy Funk Party. Robi wrażenie. Warto się przyjrzeć i przysłuchać co maestro Bonamassa nagrał tym razem, na swoim jedenastym solowym albumie, który pod względem grafiki wyraźnie nawiązuje do "Driving Towards the Daylight" sprzed dwóch lat...

Na poprzedniej znalazła się wyścigówka z lat 30/40, a całość była stylizowana na stare plakaty Shella z tamtego okresu. Najnowsza nawiązuje do tej stylistyki, ale bardziej przywodzi na myśl lata 50. Stary motocykl, być może jeden z klasycznych Triumphów i unoszący się nad nim jeździec. Bardzo dobry jest też tytuł płyty, nie tylko chwytliwy, ale także będący grą. Z jednej strony z muzyką jaka znalazła się na płycie, prosi się bowiem o dopisanie literki "s", by zamiast różnych odcieni nieba, otrzymać różne odcienie bluesa. Z drugiej strony mamy puszczone też oczko w stronę czytelników literatury współczesnej, niekoniecznie pięknej, ale na pewno popularnej. Na szczęście na tym podobieństwa się kończą. Na jedenastym albumie znalazło się zaś jedenaście kompozycji, które jak zaznacza gitarzysta tym razem są w pełni autorskie.

Otwiera ją krótkie instrumentalne intro "Hey Baby (New Rising Sun)", a potem zaczyna się "Oh Beatiful!". Najpierw łagodny, a następnie okraszony szybkim melodyjnym riffem, najbardziej jednak zachwyca instrumentalna partia tego utworu. Bardzo udany "Love Ain't a Love Song" jest numerem drugim, w dodatku żywszym od poprzedniego, utrzymanym w funkowym klimacie projektu Rock Candy Fun Party. Żywe, skoczne klimaty są także w znakomitym "Living on the Moon". Piąty z nich "Heartache Follows Wherever I Go", utrzymany w identycznym żywym, funkowym stylu przywodzi trochę na myśl twórczość Gary'ego Moore'a. Kolejny, "Never Give All Your Heart" na początku ma lekko Purplową gitarę, a potem okazuje się, że to lekka ballada, sympatyczna, ale zupełnie nie porażająca. Bonamassę znamy już od tej strony, na wcześniejszych płytach podobne numery brzmiały nawet z większym pazurem.

W siódmym, zatytułowanym "I Gave Up Everyhing for You 'Cept the Blues" wracamy do odrobinę szybszego grania, zorientowany na klawisze i gitary blues. W najbardziej klasycznej formie. Po nim pojawia się utwór tytułowy. Znów pachnący Garym Moore'em, zaczyna się piękną melodyjną gitarą, a następnie czaruje delikatnym, wolnym tempem. Świetny to utwór, ale także nie wywołuje w słuchaczu jakiegoś większego wrażenia. Łagodne bluesy czekają nas także w "Get Back My Tomorrow". To bardzo dobry kawałek, ale także on nie wnosi nic ani do bluesa, ani do dyskografii Bonamassy. Przedostatnim kawałkiem jest "Trouble Town" w którym znów pojawia się zabawa z funkiem. Znacznie ciekawiej wychodziła ona jednak na płycie Rock Candy Funk Party. Nie, nie jest to zły utwór, ale także nie przyciąga uwagi na dłużej. Płytę kończy "So, What Would I Do", również sięgający daleko w korzenie bluesa - pianinowe wejście, delikatna i melancholijna melodia, wolne smutne tempo. Pięknie to brzmi, ale niestety znów nie robi żadnego wrażenia.

Najnowszy album Bonamassy nie jest dobrą płytą. Oczywiście, znów znalazła się na nim perfekcyjnie dopracowana muzyka, która brzmi znakomicie, która dowodzi, że Joe Bonamassa jest wybitnym gitarzystą, który ewidentnie czuje bluesa i potrafi go grać. Niestety, nie ma na tej płycie ani jednego utworu, który by go pociągnął, przykuł uwagę na dłużej. Ani jednego, który odświeżyłby formułę, tak jak miało to miejsce na jego wcześniejszych płytach. Nawet przy pierwszym odsłuchu, płyta ta sprawia wrażenie po prostu nudnej. Jest przyjemna, ale nie zostanie się przy niej na dłużej. Dotąd połykałem każdą jego płytę i nie miałem dość, trafiłem w końcu na taką, którą będę omijał szerokim łukiem. Szkoda. Ocena: 6/10


1 komentarz:

  1. Ja mam wrażenie, że powinien trochę odpocząć i złapac oddech. Też mi się nie wydaje, żeby to była rewelacja.

    OdpowiedzUsuń