wtorek, 9 września 2014

New Model Army - Between Wine And Blood (2014)


Zaledwie rok temu recenzowaliśmy najnowszy album Brytyjczyków z New Model Army, a już w tym roku możemy cieszyć się następcą "Between Dog And Wolf". "Between Wine And Blood", bo tak nazywa się nowy album zimno falowej legendy składa się z dwóch płyt: studyjnej epki kontynuującej wątki z poprzedniego albumu oraz płyty koncertowej. Czy NMA nadal jest w wysokiej formie sprzed roku?

Studyjna kontynuacja zawiera zaledwie sześć numerów o łącznym czasie trwania zawierającym się w około dwudziestu dziewięciu minutach. Drugą płytę wypełnia jedenaście utworów z poprzedniej płyty w wersjach koncertowych. O tym, że płyta jest kontynuacją poprzedniego bardzo dobrego albumu świadczy już sama okładka, która znów przypomina naskalne rysunki ludów pierwotnych. Tym razem z okładki nie wita nas jednak menażeria myśliwych i dziwnych stworów, a jedna postać. Może to być jakiś pierwotny bożek, demon wymienionych w tytule napojów, szaman albo kapłan odprawiający jakiś krwawy rytuał, a może sam Diabeł?. O nowym albumie Justin Sullivan mówi z kolei następująco: Kiedy skończyliśmy "Between Dog And Wolf" chcieliśmy zatrzymać się w tym miejscu na nieco dłużej, kiedy Michael nie mógł grać koncertów, mieliśmy akurat tyle czasu by usiąść i nagrać coś wcześniej niż planowaliśmy. Oczywiście Michael pomógł nam przy pisaniu i produkcji i kiedy nie był zajęty - nagraliśmy całość razem z Deanem, Ceri i Marshallem. Rezultatem jest eklektyczny i brzmiący jak New Model Army mini-album, który dla nas jest logiczną kontynuacją eksperymentów z poprzedniej płyty.

Rozpoczyna "According to You" zachowujący charakterystyczny dla NMA zimno falowy brud i garażowe brzmienie przywodzące na myśl ich pierwsze płyty, ale został także zabarwiony współczesnym, wręcz radiowym szlifem, co nadaje całości trochę U2 - owatego posmaku z ostatnich lat. Jest dobrze, ale bez większego zachwytu. Ciekawszy jest "Angry Planet", który jest ostrzejszy, zdecydowanie bardziej punkowy, a charakteru razem z riffem dodaje szybka lekko wytłumiona perkusja. Bardzo dobre jest też odrobinę folkowe finalne rozwinięcie utworu, które z kolei przywodzi na myśl genialny, w tym roku obchodzący ćwierćwiecze"Thunder And Consolation". Po nim pojawia się "Guessing", który pięknie stawia na klimat i charakterystyczne dla NMA snucie opowieści. Sam utwór przypomina trochę taniec wokół ogniska, przy którym obficie leje się czerwony trunek rozlewany wedle preferencji.


"Happy To Be Here" będący czwartym numerem otwiera (i kończy) burza, a potem lirycznie, delikatnie i bluesowo Sullivan razem z zespołem czaruje łagodnymi, ale niepokojącymi duszę dźwiękami. Nic odkrywczego, ale i tak jest pięknie. Zaraz po nim powoli rozkręca się świetny "Devil's Bargain". Klawiszowe mroczne tło, etniczne bębny i głos Sullivana. Fantastycznie postawiono tutaj też na atmosferę, która na końcu staje się jeszcze gęstsza i jeszcze bardziej mrożąca krew w żyłach, czy tez raczej płynące w nich wino. Do gitarowych, szybszych temp wracamy w znakomitym "Sunrise" ponownie sięgającym po patenty znane ze starszych płyt NMA. Tu płyta się kończy, ponownie pozostawiając uczucie niedosytu.

Płyta koncertowa, bo i jej należy się przysłuchać, nie jest zapisem konkretnego koncertu, a jedynie wyborem kawałków zarejestrowanych podczas ostatniej trasy zespołu z takich miejsc jak Londyn, Nottingham, Cambridge, Kolonia czy Amsterdam. Składają się na nie same numery z poprzedniego krążka, a w dodatku ustawione inaczej niż na albumie studyjnym. Mamy tutaj świetne "Stormclouds" na początek czy równie udane "March In September" jako drugie, ale prawdziwa magia zaczyna się wraz z perkusyjnym wejściem  "Did You Make It Safe". Koncertowa wersja jest jeszcze piękniejsza od tej, która znalazła się na albumie studyjnym. Szybki przeskok i zaczyna się "I Need More Time", dalej jest wolno i lirycznie, ale zdecydowanie mroczniej. Jeszcze mocniej uwydatniono tutaj nawiązania do bluesa i wypadają one rewelacyjnie i bardzo energetycznie. Następnie pojawia się kosmiczny "Pull the Sun", który znów czaruje jeszcze mocniej niż na studyjnym krążku. Równie udany jest "Lean Back And Fall", w którym pojawiają się szybsze, bardziej punkowe dźwięki, a wciąż nie zapomina się o wietrznym bluesie, który "Between Dog And Wolf" zdominował. Po nim pojawia się znakomity, transowy "Seven Times". Jest też utwór tytułowy, który wypada równie intrygująco i magicznie. Zaskakująca jest też wersja koncertowa "Summermoors" gdzie jeszcze bardziej czuć delikatny, wietrzny powiew, który tak niesamowicie bujał pod koniec płyty studyjnej. Pozostając w akustycznych dźwiękach, słuchamy kolejnej magicznej ballady, czyli "Knievel". Na zakończenie drugiej płyty znakomity "Horsemen", który album studyjny otwierał. Tętent koni, szamański chór w tle i głos Sullivana musi robić wrażenie. Po prostu piękno.


Nowe utwory nie są niczym porywającym, a na pewno nie odczuwa się ich tak mocno, jak miało to miejsce na zeszłorocznym albumie, choć mamy tutaj prawdziwe perełki (jak choćby "Devil's Bargain"). Drugi krążek to z kolei, znakomite koncertowe potwierdzenie, że NMA znajduje się obecnie w naprawdę doskonałej formie oraz, że z wiekiem są coraz lepsi. Znacznie bardziej przemówiła do mnie właśnie część koncertowa, niż studyjna, która owszem jest bardzo dobra i równie piękna, ale brakuje w nim tej magii, która została zawarta na zeszłorocznej płycie, tak niesamowicie tutaj uwydatnionej. Jeśli szukać idealnego wprowadzenia w jesień, to z całą pewnością można każdemu polecić raz jeszcze "Between Dog And Wolf" i jego wersje koncertowe. Sullivan może i zaczynał jako zadziorny punk rockowiec, ale dziś jako jeden z niewielu potrafi tak minimalistycznymi środkami tworzyć najczystszego, nacechowanego emocjami - bluesa.

Ocena albumu studyjnego: 4/5
Ocena albumu koncertowego: Bez oceny

Recenzja "Between Dog And Wolf" dostępna tutaj.

1 komentarz: