piątek, 25 stycznia 2013

Miłosz Anioł (Psylocybia): "Staram się niczym nie sugerować, to ma wychodzić bezpośrednio ze mnie" - wywiad




Na przełomie lutego i marca roku dwa tysiące trzeszczącego ukaże się debiutancka EPka metalowego projektu Psylocybia, stworzonego przez słupskiego muzyka – Miłosza Anioła. O płycie i projekcie rozmawiał Marcin Wójcik.



Marcin Wójcik: Zacznijmy od początku. Kiedy i jak powstał projekt Psylocybia?
 
Miłosz Anioł: Psylocybia powstała na przełomie lipca i sierpnia 2011, wtedy też miał miejsce pewien szok w moim życiu.  Żeby mieć od tego odskocznię, kupiłem sobie gitarę i zacząłem na niej grać. Ze względu na to, że jestem perkusistą i poza tym próbowałem też łapać się za inne instrumenty, nauka gry na gitarze postępowała dość szybko. Jednocześnie ucząc się, zacząłem robić kawałki. Następnie zacząłem je nagrywać, wyrabiając przy tym własny sposób na nagrywanie. To wszystko razem ewoluowało aż do obecnej formy. Projekt istnieje po to, aby przekładać na muzykę wszystkie lęki, obawy, czy strach, związany z niepowodzeniami życiowymi.
 
Mimo tego, że robisz to wszystko sam, potrzebowałeś jednak pomocy innych ludzi…
Tak, zawsze przy tworzeniu jakichkolwiek projektów muzycznych potrzebna jest obecność innych ludzi. Nie tylko po to, żeby pomóc w jego realizacji, lecz także w ocenie przygotowywanego materiału. Osoby, które wzięły w tym udział to: Michał Mezger, Marcin Gałązka (od którego dużo się nauczyłem jeśli chodzi o nagrywanie), Grzegorz Lenkiewicz i inni. Wszyscy zostaną wymienieni w podziękowaniach na okładce EPki.
 
Interesujące jest Twoje podejście do nagrywania. Zrealizowane utwory mają ciekawe, oryginalne brzmienie. Mógłbyś nieco o tym opowiedzieć?
Wiadomo, że największym problemem przy nagrywaniu jest jakość. Szczególnie w warunkach, jakie wszyscy mamy. Nie miałem możliwości skorzystania z super sprzętu żeby uzyskać super jakość, więc starałem się wykorzystać w maksymalny sposób to, co mam. W związku z tym starałem się uzyskać poziom jakości możliwie jak najbardziej słuchalny.
W połowie kawałków, no, może poza jednym, wokale są nagrywane nie jak zazwyczaj – za pomocą mikrofonu pojemnościowego, tylko dynamicznego. Instrumenty natomiast zostały nagrane na sprzęcie typu prosty mikrofon za 50 złotych z Allegro.
Programem, którego używam do nagrywania jest Audacity (śmiech),  jeżeli chodzi o cięcie i składanie kawałków. Chyba każdy zna ten program,  nie zawiesza się i umożliwia szybkie przewijanie i dokładne przycinanie ścieżek. Do masteringu czy też remasteringu używam Reapera.  Nie korzystam z żadnych konkretnych kart dźwiękowych, wszystko idzie do laptopa.
Dziś muzycy, przygotowując nawet materiał do studia, i tak nagrywają go domowych warunkach. Mam na myśli, oczywiście, zespoły niszowe.
 
Czy kasetowe brzmienie uzyskane za pomocą tej techniki nagrywania będzie można usłyszeć na przyszłych wydawnictwach Psylocybii?
Nie, następnym razem postaram się nagrać to za pomocą lepszego sprzętu uzyskując lepszą jakość.  Ale na pewno będzie to miało swój klimat, taki bardziej brudny. Musi być trochę szumu, jak zawsze w takiej muzyce, choć generalnie staram się nie powielać tych samych, charakterystycznych  dla gatunku schematów, żeby było indywidualnie i oryginalnie.
 
Intrygująca jest też warstwa tekstowa. Piszesz je sam, czy ktoś Ci w tym pomaga?
Hmm, zależy od tego, co rozumiesz przez to, że ktoś mi pomaga.
 
Mam na myśli, na przykład, poprawność języka angielskiego.  Wiadomo, że nie jest naszym językiem ojczystym.
Aaa, tak, oczywiście. Czasami piszę teksty po polsku i potem tłumaczę je na angielski, w czym pomaga Michał Mezger. Albo od razu piszę je po angielsku i wtedy Michał nanosi poprawki. Wiadomo, nie jestem jakimś orłem z angielskiego (śmiech).
 
Dlaczego wszystkie teksty są wyłącznie po angielsku? Czy język polski nie pasuje do takiej muzyki, czy może chodzi o jego brzmienie, śpiewność?
Śpiewność to raz. Po polsku po prostu trudno napisać dobry tekst, znaczy żeby brzmiał dobrze. Bo jednak wielu ludzi, zwłaszcza młodszych i mnie kiedyś, odrzuca język polski, bo jednak osłuchali się z angielskim.  Zespoły, które traktuje się jako przedstawicieli gatunków, to zespoły zagraniczne. Zapisało się to w naszej świadomości i tak się przyjęło. To dobrze brzmi, po prostu.
Aczkolwiek istnieją dobrze napisane teksty w języku polskim, które dobrze brzmią. Starałem się jednak jakiś napisać, więc będzie jeden utwór po polsku.
 
O, to dobra wiadomość. (śmiech) Co do treści niesionych przez teksty: Czy istnieje jakaś główna inspiracja, bo rozumiem, że tematyka jest związana z tymi przeżyciami, o których mówiłeś na początku?
Tak, to są te bardziej nieciekawe przeżycia, ale to nie jest tak, że po prostu je opisuję. Chodzi bardziej o ich wpływ na postrzeganie rzeczywistości. Czyli człowiek, poprzez stan w jakim się znajduje, może w różny sposób odbierać to, co go otacza. Dotyczy to świata zewnętrznego, jak również snów. To, co się nam śni, wbrew pozorom, ma duże znaczenie w naszym życiu. Jednak jest to jakiś obraz psychiki, tego, o czym się myśli. Teksty obracają się właśnie wokół takich efemerycznych, wręcz surrealistycznych klimatów. Zawierają dużo różnej symboliki, która bardziej dla mnie coś znaczy, ale pozostawia dla słuchacza jakieś pole do interpretacji.
 
Czy zamykasz się wyłącznie na jeden gatunek, czyli doom, czy może jednak czerpiesz coś z innych nurtów?  Gdy słuchałem fragmentu materiału, szczególnie w wokalu, zauważyłem grunge’owe brzmienie.
Gdy zaczynałem grać na gitarze to zaczynałem od prostych motywów, przez co wiele riffów, już w głowie, opierają się na grunge’owym bądź bardziej rockowym schemacie. Przyznam szczerze, że tworząc muzykę, opieram się na grunge’owej „podziałce” głośno-cicho. Można to usłyszeć w twórczości  Pixies lub Nirvany.
Prostota jest też charakterystyczna, niestety nie dla muzyki doomowej, ale gotyckiej. Tam też wszystko opiera się na prostych formach, bo chodzi o samo zbudowanie klimatu, z naciskiem na tekst. W podobny sposób postępował też zespół Bauhaus, na przykład, choć go nie słucham. Generalnie tworząc kawałki staram się niczym nie sugerować, to ma wychodzić bezpośrednio ze mnie, choć muzyka której słuchałem i słucham niewątpliwie zostawiła we mnie ślad, którego odbicie można znaleźć w moich utworach.
 
Czy mógłbyś wyjaśnić znaczenie tytułu płyty, „Daybreak of Excellence”?
W wolnym tłumaczeniu znaczy to „przedświt doskonałości”. Powiązało się to z tworzeniem utworu o tym samym tytule, pochodzącego z singla. Ma to także związek z pewnym okresem w moim życiu, rozkwitem, który nastąpił po cięższym okresie między dwa tysiące jedenastym a dwunastym rokiem. Tekst utworu właśnie odnosi się do tego, dobrego dla mnie, czasu. Mówi o porzuceniu starej osobowości, po to by odrodzić się w nowej. Dotyczy bardzo klasycznego koła umierania i rodzenia się. Coś jak feniks z popiołów, albo przemiana alchemiczna. Sam utwór był dla mnie dużym krokiem do przodu, szczególnie w wokalu.
 
Płyta ma ciekawą oprawę graficzną. Czy jest Twojego autorstwa?
Na początku chciałem zrobić ją sam, tym bardziej, że zawodowo zajmuję się fotografią, ale potoczyło się to inaczej. Jak mieszkałem w Słupsku (teraz mieszkam nieopodal), miałem w bloku sąsiada, mieszkającego pode mną, który zajmuje się sztuką uliczną. Należy do grupy artystów o nazwie Negativv. Po pięciu latach odnowiłem z nim kontakt poprzez Facebooka, tam wrzuca też swoją twórczość, pośród której znalazłem zdjęcie, które posłużyło jako okładka mojej płyty.  Tak więc jej autorem jest Michał Jakubiszyn.
 
Na koniec zrobię małą dygresję: wspominałeś o tym, że zajmujesz się też fotografią, widziałem nawet parę Twoich zdjęć. Mógłbyś powiedzieć o tym parę słów?  
Uważam, że zacząłem robić to dosyć późno, fotografią zajmuję się gdzieś tak ze trzy lata. Nie ma z tego jakichś wielkich pieniędzy, ale jest ich na tyle dużo, żeby mieć je dla siebie, lub mieszkając na stancji w Gdańsku mieć na dużą część utrzymania (Miłosz przerwał studia na UG, filozofia i psychologia – przyp. red.). Oczywiste jest, że miarę rozwoju będę zarabiał na tym więcej, choć to również wymaga nakładu finansowego (sprzęt itd.).
 
Ale rozumiem, że robisz to z pasją, nie jest to tylko źródło utrzymania?
Tak, to jest bardzo fajne. Zrobienie zdjęcia i wielogodzinna obróbka w programach sprawia mi dużo przyjemności, zwłaszcza końcowy rezultat.
 
Dzięki za rozmowę.
Dzięki, Trzymaj się. 




1 komentarz:

  1. Widac Audacity rulez. ;) Chwała temu, kto go stworzył. :)
    Ciekawy ten utwór, który zamieściłeś. Moge nawet powiedzieć, że mi sie podoba. :)

    OdpowiedzUsuń