Napisał: Marcin Wójcik
Brooks
Was Here to warszawski zespół założony w 2011, a w swojej twórczości łączą
estetykę post-hardcore’u, emocore’u i college rocka. 24 września roku dwa tysiące dźwięcznego
Brooks Was Here wydali swoją debiutancką EPkę.
Album zawiera sześć utworów o standardowych długościach. Kompozycje są chwytliwe i stosunkowo proste, wokale natomiast brudne, wręcz wykrzyczane, choć pojawiają się także te czyste, wspomagane nawet przez kobiecy chórek. Ogólne brzmienie nawiązuje do „młodych” gatunków, jest świeże, dość melodyjne i bardzo amerykańskie. Trzeba przyznać, że wpada w ucho. Niestety, estetyka emo-wokali nie przypadła mi do gustu, choć rozumiem, że taka ich charakterystyka. Na szczęście nie zrezygnowano całkowicie z czystych wokali, więc jakoś da się przetrwać.
Dwa pierwsze numery są stosunkowo proste, choć rytmicznie chwytliwe. Czuć standardy gatunków, które zespół umiejętnie ze sobą łączy. Całość łatwo zapada w pamięć, nieskomplikowane formy oparte na power-chordach i prostszych akordach robią swoje. Z wokalami jest nieco gorzej, o czym wspomniałem wyżej, ale tak mają brzmieć w tej muzyce. Ich przyswajalność jest rzeczą wyłącznie gustu. „Frames of war” - tutaj bas przejął rolę instrumentu wiodącego, zgodnie ze standardem emocore’u. Brzmi bardzo ciekawie, lubię dynamiczne, basowe riffy. Tekst zaangażowany politycznie, porusza temat wojny, w subtelny sposób nawiązuje do wojny w Iraku. Dominują czyste wokale, w refrenach brudno, punkowo. Całość zamknięta w prostej formie sprawia, że chce się do niego wracać.
„Post War Love Kamp” to mój faworyt. Tutaj pojawia się pierwiastek kobiecy w postaci chórku wykonanego przez niejaką Hannę Malarowską. Ogólnie wokale czyste, dość spokojne. Śpiew Mateusza w tym utworze przypomina mi nieco pewnego śpiewającego gitarzystę, członka jednego ze słupskich zespołów. Gitary brzmią spokojnie, bas swym pulsem dobrze je podkreśla. Całość wpada w ucho, uspakaja po wysłuchaniu całej, energetycznej płyty.
Reasumując, warszawiacy brzmią świeżo, chwytliwe, amerykańsko. Teksty niosą treść (choć trochę szkoda, że
wszystkie są po angielsku), literacko trzymają poziom. W subtelny sposób
poruszają tematy polityczne, będąc przy tym neutralne, za co duży plus.
Pozostałe mówią o młodzieńczym stosunku do Świata i rzeczywistości, nie pałając
doń akceptacją. To akurat jest typowe dla nurtu emocore oraz subkultury
emo. Mam też problem z oceną, bo choć
album brzmi świeżo i wpada w ucho, to jednak nie mogę zaakceptować w pełni
estetyki tych wokali. Nie chcę za razem skrzywdzić twórców swoim kaprysem, ale
mam nadzieję, że będzie sprawiedliwa i zgodna z moim sumieniem.
Ocena: 3,5/5
Może być. I musze powiedzieć, że do mnie też ten wokal jakos nie do konca przemówił/przespiewał ;)
OdpowiedzUsuń