niedziela, 8 grudnia 2019

LUminiscencje: Tool - 10 000 days (2006)

Napisała: Karolina Andrzejewska (The Superunknown)

Początek maja trzynaście lat temu był momentem, gdy na rynku ukazał się czwarty album w dyskografii Tool o, jak na ten zespół przystało, zagadkowym tytule „10 000 Days”. Podobnie jak w przypadku poprzednich płyt, tak i tym razem do pojawienia się nowego materiału zespół dorobił stosowną otoczkę. Legenda głosi, iż tytułowe dziesięć tysięcy dni (czyli ok. 27 lat) to czas, który w życiu matki Maynarda upłynął od momentu jej zachorowania do momentu śmierci. Inna, bardziej astrofizyczna teoria mówi natomiast o tym, że pełen obieg orbitalny Saturna trwa właśnie nieco ponad 10 000 dni, a dla Keenana fakt ten wiąże się ponoć z ilością czasu, który potrzebny jest każdemu człowiekowi na dokonanie osobowościowej transformacji. W stwierdzeniu tym znaleźć można pewne punkty styczne z twórczością Tool. 

Jestem zdania, że kolejne albumy zespołu odnoszą się do następujących po sobie faz, przez które przechodzimy rozliczając się z bolesnymi doświadczeniami z przeszłości. „10 000 Days” zamyka taki właśnie cykl. "Fear Inoculum" natomiast to już nieco inna para kaloszy stanowiąca, według mnie, manifest osoby dojrzałej, takiej, która przeżyła swoje i ma w związku z tym określone refleksje. A przede wszystkim jedną podstawową – o tym, że tak naprawdę wszyscy jesteśmy do siebie podobni, zrodzeni z tego samego płomienia, tak samo mocni i słabi, tak samo zagubieni i walczący o przetrwanie. "10 000 Days" przypomina sen, a może raczej halucynację. Wszystko, co wiąże się z płytą, od jej nietypowej obwoluty, której element stanowią okulary 3D, przez prace Alexa Greya, które zostały wykorzystane we wkładce, po muzykę, w której sporo transowych brzmień, wyprowadza słuchacza daleko poza jego świadomość. Nie bez przyczyny zapewne, autor grafik będących ilustracją dla „10 000 Days” twierdził, że stworzył je będąc pod wpływem psychodeliku zażywanego przez południowoamerykańskich szamanów, zwanego ayahuasca.

Muzycznie album skonstruowany jest podobnie do swoich poprzedników, przy czym mniej tu jednak agresji, a więcej wyciszenia. Nie znaczy to jednak, że muzyka staje się nijaka czy pozbawiona energii. Różnorakie smaczki i wyjątkowe rozwiązania olśniewają nas bowiem na "10 000 Days" niemalże na każdym kroku. W warstwie lirycznej, będący w doskonałej formie twórczej Maynard, wychodzi poza opis jedynie własnych przeżyć (“Vicarious”, “The Pot”), a nawet, jak w “Rosetta Stoned” posługuje się czymś na kształt wolnego strumienia świadomości. Tytuł tego nietypowego utworu rozpoczynającego się już tak naprawdę w poprzedzającym go „Lost Keys (Blame Hofmann)” jest zabawną zbitką wyrażeń. Rosetta Stone (Kamień z Rosetty) to znany większości z nas zabytek starogreckiego piśmiennictwa. Dodanie do drugiego z wyrazów literki “d” czyni z niego określenie znaczące tyle, co polskie “nawalony, zrobiony, zjarany”. Tak więc w wolnym tłumaczeniu, tytuł utworu Tool można zrozumieć jako: Nawalona Rosetta. Nie próbujcie nawet rozkładać na czynniki pierwsze całości tekstu do “Rosetta Stoned”. Podobno jest on odzwierciedleniem uczuć towarzyszących człowiekowi po zażyciu DMT – substancji obecnej we wspomnianym wcześniej ayahuasca. Konia z rzędem temu, komu uda się rozszyfrować zawarty w utworze przekaz.


Niewątpliwym opus magnum albumu „10 000 Days” jest zestaw w postaci dwóch kompozycji – „Wings For Marie Pt.1” oraz „10 000 Days Wings Pt.2” stanowiących siedemnastominutową opowieść, której bohaterką jest matka Maynarda – Judith Marie. To piękne i poruszające wyznanie synowskiej miłości, w którym bez trudu dostrzeżemy ukryty ogrom uczuć – złości, smutku, bezsilności. Dla mnie utwór ten jest kontynuacją wątku rozpoczętego w pochodzącym z „Ænimy” utworze „Jimmy”. 

Płyta, która do 30 sierpnia 2019 roku zamykała dyskografię Tool to swego rodzaju zwieńczenie w typie odcinka serialu, który kończy serię. Zanim ukazał się "Fear Inoculum" podejrzewałam, że nowy, wyczekiwany od lat album grupy może być zwrotem w nieco inną stronę, choć raczej nie będzie stanowił diametralnej zmiany jej muzycznego wizerunku. Podobnie sprawa miałą się zresztą z wydanym w zeszłym roku, po 14 latach przerwy albumem „Eat The Elephant” A Perfect Circle. Nie zburzył on wcześniej postawionych przez zespół fundamentów, ale różnił się jednak mocno od poprzednich jego dokonań.

Podobnie jak pokaźna rzesza fanów Tool, tak i ja niecierpliwie wyczekiwałam krakowskiego koncertu Maynarda i spółki, który odbył się 11 czerwca w ramach Impact Festival (nasza relacja tutaj). Choć Tool gra przewidywalną, ustaloną z góry setlistę, to jednak ich występy są naprawdę niezapomnianym przeżyciem. Moje pierwsze spotkanie z zespołem grającym na żywo rozpoczęło się od hipnotycznego „Rosetta Stoned”, w Krakowie Tool zaczął od gniewnej "„Ænemy”, w której Maynard zwiastuje rychły koniec świata. Według mnie, wraz z "Fear Inoculum", dla istniejącej od niemalże 30 lat grupy świat niejako powstał na nowo. Czekam zatem na kolejny rozdział toolowej księgi stworzenia.


Wcześniejsze teksty o Tool na LU (w kolejności publikacji):
Tool - 10 000 days (autorstwa byłej redaktorki Mileny "Lady Stoner" Barysz - tutaj
Tool - Undertow (tutaj
Tool - Ænima (tutaj)
Tool - Lateralus (tutaj)
Tool - Fear Inoculum (tutaj)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz