niedziela, 18 stycznia 2015

Tydzień Urodzinowy: Tool - 10 000 Days (2006)




Napisała: Milena "Lady Stoner" Barysz

Myślałam, że coś takiego nigdy nie nastąpi. Najtrudniejszym pytaniem, dla zapaleńca muzycznego, jest pytanie o jego ulubioną płytę. W takich momentach zapominam jak mam na imię, mam miliony dźwięków, melodii i słów w głowie i nie potrafię wypowiedzieć, nazwać ani jednego. Szefo w prawdzie nie poprosił o moją ulubioną płytę, ale jego pomysł był dla mnie równie szokujący i wbił mnie porządnie w fotel. Na szczęście tylko na kilka sekund. Potem pomyślałam: TOOL. I tak w kilku słowach, z mojej perspektywy, wygląda temat cyklu urodzinowego. Już Wam przybliżam szczegóły, tej szalonej koncepcji. Częstujcie się, Toola dla wszystkich wystarczy!

Pewnego grudniowego dnia, redaktor naczelny poczęstował nas, bardzo smacznym zadaniem. Chociaż na początku, zdawało mi się stosunkowo trudne. Otóż, przeczytałam, że w związku z urodzinami LU, mamy przygotować coś wyjątkowego, coś ekstra. A to coś, to:  specjalny tekst - o jednej wybranej płycie, która permanentnie zmieniła naszą percepcję muzyczną, która była momentem przełamania i "incepcją" wszelkich poszukiwań gatunkowych i nie tylko.  Nie ukrywam, że jak tylko to przeczytałam byłam w szoku. Jak to jedna płyta? Jak to JEDNA? Policzyłam do dziesięciu, wypiłam szklankę wody i czysto odruchowo włączyłam album Tool – "10 000 Days". No tak! Tool. No tak! "10 000 Days"

Kiedy zaczęła się moja historia z Tool’em? Sama już nie pamiętam. Pamiętam, że zaczęłam ją od końca. Mianowicie od "10 000 Days" właśnie, czyli ostatniego studyjnego albumu Amerykanów. Swoją drogą wydany w 2006 roku, czyli pierwszej nowości to on też nie jest. Wszystkiemu winien jest utwór "The Pot". Najbardziej radiowy, najbardziej rozpoznawalny, mający najmniej wspólnego z Tool’em – przynajmniej z mojego punktu słyszenia. Kiedy The Pot znałam już na pamięć, zechciałam spróbować całego albumu. Nie jestem w stanie w żaden sposób skomentować mojego pierwszego wrażenia. Ich muzyka, ich styl, ich muzyczny sposób bycia, otworzyły mi na oścież drzwi do nieznanej mi do tej pory krainy dźwięków. Uwierzcie mi, dla kogoś, kto do tej pory był thrash zapaleńcem, który wielbił heavy metal, hard rock i przede wszystkim mocne gitary, mocną perkusję, granie dla zabawy, Tool’owy sposób grania był kubłem zimnej wody wylanej na głowę. Było to swojego rodzaju przebudzenie i wejście do odległej krainy, do której niewielu trafia, w której niewielu pozostaje, której niewielu rozumie. 


Sztuka sama w sobie. Zaczęło się od "10 000 Days", potem sięgnęłam do  "Lateralus", przez ogromną rzeszę ludzi, uznawaną za najlepszy album Toola, i oczywiście całą reszta wydana pod znakiem TOOL. Nie przeczę, jednak to "10 000 Days" było tym pierwszym, do niego będę zawsze wracała i ten mam w swojej ukrytej liście na pozycji numer jeden. Płyta przepełniona emocjami, poszukiwaniem czegoś co jest ponad to, co jest zauważalne. Emocje aż kipią nie tylko z wyśpiewanych fraz, ale i z każdego pojedynczego dźwięku. Fenomenalna manipulacja melodią, genialny wokal. Hipnotyzuje, pozwala oderwać się od rzeczywistości. Daje chwilę ukojenia i relaksu. Album ten zahacza, może nawet nie zahacza, ale jest odzwierciedleniem bardziej uduchowionej części bytu ludzkiego. Jeżeli wziąć na warsztat merytorykę – niejeden stwierdzi, że Keenan jest albo schizofrenikiem albo jedzie na kwasach. Albo wie i widzi więcej.  Dla mnie to jest magia sama w sobie. Coś, co pokazało mi nowe horyzonty muzyki. Coś co pokazało mi, że muzyka nie ma horyzontów. 

Czy często i jak często wracam do "10 000 Days"? Kiedy jestem zła, kiedy muszę się odprężyć, kiedy musze się skupić, uczyć, pomyśleć, odpocząć. Ten album jest dla mnie swoistą odskocznią. Kiedyś może nawet bałam się takiej muzyki. Uważałam, ze jest dla dziwaków, ludzi obłąkanych, ludzi, którzy chcą zostać obłąkani. Byłam wtedy dzieciakiem. Czy to, że wychwalam i wielbię Tool świadczy o tym, że dorosłam? Nie. Być może stałam się tym dziwakiem, tą obłąkaną, którą kiedyś ominęłabym szerokim łukiem. Dzięki Tool za "10 000 Days"!


Mogłam w tym tekście, obszerniej zachwycać się wokalem, wymieniać wspaniałości gitarowe, wzdychać nad kunsztem perkusisty, zinterpretować teksty, czy też je  po prostu opisać… To jednak każdy z Was może usłyszeć/przeczytać. Cały album jest na youtube.pl a teksty na tekstowo.pl, ja postanowiłam "obnażyć się" z emocji.

2 komentarze:

  1. Świetny album! Choć w moim przypadku stawiam właśnie "Lateralusa" na pierwszym miejscu. Brakuje Toola na scenie, oj brakuje...

    OdpowiedzUsuń