Napisała: Milena "Lady Stoner" Barysz
Myślałam, że coś
takiego nigdy nie nastąpi. Najtrudniejszym pytaniem, dla zapaleńca muzycznego,
jest pytanie o jego ulubioną płytę. W takich momentach zapominam jak mam na
imię, mam miliony dźwięków, melodii i słów w głowie i nie potrafię wypowiedzieć,
nazwać ani jednego. Szefo w prawdzie nie poprosił o moją ulubioną płytę, ale
jego pomysł był dla mnie równie szokujący i wbił mnie porządnie w fotel. Na
szczęście tylko na kilka sekund. Potem pomyślałam: TOOL. I tak w kilku słowach, z mojej
perspektywy, wygląda temat cyklu urodzinowego. Już Wam przybliżam szczegóły,
tej szalonej koncepcji. Częstujcie się, Toola dla wszystkich wystarczy!
Pewnego grudniowego dnia, redaktor naczelny poczęstował nas,
bardzo smacznym zadaniem. Chociaż na początku, zdawało mi się
stosunkowo trudne. Otóż, przeczytałam, że w związku z urodzinami LU, mamy
przygotować coś wyjątkowego, coś ekstra. A to coś, to: specjalny tekst - o jednej wybranej płycie,
która permanentnie zmieniła naszą percepcję muzyczną, która była momentem
przełamania i "incepcją" wszelkich poszukiwań gatunkowych i nie
tylko. Nie ukrywam, że jak tylko to przeczytałam byłam w szoku. Jak to
jedna płyta? Jak to JEDNA? Policzyłam do dziesięciu, wypiłam szklankę wody i
czysto odruchowo włączyłam album Tool – "10 000 Days". No tak! Tool. No tak!
"10 000 Days".
Kiedy zaczęła się moja historia z Tool’em? Sama już nie
pamiętam. Pamiętam, że zaczęłam ją od końca. Mianowicie od "10 000 Days"
właśnie, czyli ostatniego studyjnego albumu Amerykanów. Swoją drogą wydany w
2006 roku, czyli pierwszej nowości to on też nie jest. Wszystkiemu winien jest
utwór "The Pot". Najbardziej radiowy, najbardziej rozpoznawalny, mający najmniej
wspólnego z Tool’em – przynajmniej z mojego punktu słyszenia. Kiedy The Pot
znałam już na pamięć, zechciałam spróbować całego albumu. Nie jestem w stanie w
żaden sposób skomentować mojego pierwszego wrażenia. Ich muzyka, ich styl, ich
muzyczny sposób bycia, otworzyły mi na oścież drzwi do nieznanej mi do tej pory
krainy dźwięków. Uwierzcie mi, dla kogoś, kto do tej pory był thrash
zapaleńcem, który wielbił heavy metal, hard rock i przede wszystkim mocne
gitary, mocną perkusję, granie dla zabawy, Tool’owy sposób grania był kubłem
zimnej wody wylanej na głowę. Było to swojego rodzaju przebudzenie i wejście do
odległej krainy, do której niewielu trafia, w której niewielu pozostaje, której
niewielu rozumie.
Sztuka sama w sobie. Zaczęło się od "10 000 Days", potem
sięgnęłam do "Lateralus", przez ogromną
rzeszę ludzi, uznawaną za najlepszy album Toola, i oczywiście całą reszta wydana pod
znakiem TOOL. Nie przeczę, jednak to "10 000 Days" było tym pierwszym, do
niego będę zawsze wracała i ten mam w swojej ukrytej liście na pozycji numer
jeden. Płyta przepełniona emocjami, poszukiwaniem czegoś co jest
ponad to, co jest zauważalne. Emocje aż kipią nie tylko z wyśpiewanych fraz,
ale i z każdego pojedynczego dźwięku. Fenomenalna manipulacja melodią, genialny
wokal. Hipnotyzuje, pozwala oderwać się od rzeczywistości. Daje chwilę ukojenia
i relaksu. Album ten zahacza, może nawet
nie zahacza, ale jest odzwierciedleniem bardziej uduchowionej części bytu
ludzkiego. Jeżeli wziąć na warsztat merytorykę – niejeden stwierdzi, że Keenan
jest albo schizofrenikiem albo jedzie na kwasach. Albo wie i widzi więcej. Dla mnie to jest magia sama w sobie. Coś, co
pokazało mi nowe horyzonty muzyki. Coś co pokazało mi, że muzyka nie ma
horyzontów.
Czy często i jak często wracam do "10 000 Days"? Kiedy
jestem zła, kiedy muszę się odprężyć, kiedy musze się skupić, uczyć, pomyśleć,
odpocząć. Ten album jest dla mnie swoistą odskocznią. Kiedyś może nawet bałam się takiej muzyki. Uważałam, ze jest
dla dziwaków, ludzi obłąkanych, ludzi, którzy chcą zostać obłąkani. Byłam wtedy
dzieciakiem. Czy to, że wychwalam i wielbię Tool świadczy o tym, że dorosłam?
Nie. Być może stałam się tym dziwakiem, tą obłąkaną, którą kiedyś ominęłabym
szerokim łukiem. Dzięki Tool za "10 000 Days"!
Mogłam w tym tekście, obszerniej zachwycać się wokalem,
wymieniać wspaniałości gitarowe, wzdychać nad kunsztem perkusisty,
zinterpretować teksty, czy też je po
prostu opisać… To jednak każdy z Was może usłyszeć/przeczytać. Cały album jest
na youtube.pl a teksty na tekstowo.pl, ja postanowiłam "obnażyć się" z emocji.
Świetny album! Choć w moim przypadku stawiam właśnie "Lateralusa" na pierwszym miejscu. Brakuje Toola na scenie, oj brakuje...
OdpowiedzUsuńDobrze jest wyrażać siebie :)
OdpowiedzUsuń