czwartek, 16 października 2025

Cobalt Wave - Men. Mind. Machine (2025)


 

"Vlad? Znasz takie pojęcie jak ergonomia? Człowiek? Maszyna? To jest wciąż walizka! Napraw to!" - powiedział Gustav Graves do swojego technika Vladimira Popova w niesławnym "Śmierć Nadejdzie Jutro", dwudziestym filmie z serii o Jamesie Bondzie. Ten cytat skojarzył mi się z tytułem i okładką debiutanckiego albumu gdańskiej grupy Cobalt Wave.

 

Chłopaki nie muszą niczego naprawiać, bo ich płyta zaskakuje bardzo pozytywnie dojrzałością i pomysłowością, ale także nowoczesnym, świeżym spojrzeniem w przeszłość prog rocka. Jest ich piątka: perkusista Arkadiusz Biskup, gitarzysta i wokalista Kuba Łopatka, klawiszowiec Mikołaj Piotrzkowski, basista Daniel Wincenty oraz gitarzysta Marcin Zazoniuk. O sobie piszą następująco:

Cobalt Wave to zespół z Gdańska grający w klimatach rocka progresywnego, ambientu i psychodeli. Zaczęło się pod koniec 2018 od spotkania dwóch znajomych z jam session. W 2022 zespół oficjalnie zadebiutował, publikując pierwsze nagrania i wchodząc na koncertową scenę. Muzycy wspólnie tworzą materiał, wymieniając się pomysłami i motywami instrumentalnymi. Unikają utartych rozwiązań kompozycyjnych, oczywistych harmonii i szablonowej formy. Nasycona efektami gitara przeplata się z fortepianem i syntezatorami. Nieregularne rytmy perkusyjne współgrają z mocnymi basowymi riffami. W piosenkach wybrzmiewają refleksje na temat życia w XXI wieku. Oto kwintesencja kobaltowego brzmienia.


Na album składa się siedem utworów, które zamykają się w czasie niecałych pięćdziesięciu jeden minut, a zaczynamy od kompozycji zatytułowanej "New Religion". Brzmienie jest jest nowoczesne, ale śmiało sięgające po elementy klasycznego rocka progresywnego mogącego kojarzyć się z Genesis czy późniejszymi Marillion i IQ, wreszcie z domieszką rodzimego Riverside (z dwóch ostatnich płyt z Grudzińskim), choć wypada wspomnieć tutaj także Quidam czy choćby Collage. Bardzo ciekawe rzeczy dzieją się w rytmice, bo chłopaki wręcz łamią ją jazzującym vibem. Spore wrażenie robić może "Seeds of Discord" o odrobinę cięższym, gęstszym i mroczniejszym brzmieniu i fantazyjnie prowadzoną narracją muzyczną, ale i wokalnie, bo Łopatka dysponuje ciekawą barwą i kawałem głosu, który kojarzył mi się z młodym Fishem (tym z Marillionu). Po nim przychodzi czas na długasa w postaci znakomitego, ponownie lekko jazzującego "Starbound Explorers" trwającego jedenaście i pół minuty. Otwiera go duszne, ambientowe klawiszowe tło mogące kojarzyć się nawet z Tangerine Dream, by po chwili rozwinąć się o marszowe tempo perkusji i gitary. Chłopaki smakowicie budują w nim tempo, nastrój i bawią się połamaną rytmiką czy niemal eterycznymi zwolnieniami w rozbudowanej sekcji instrumentalnej, a do tego pięknie rozwijającej się do kaskadowej solówki na końcu. Na czwartej pozycji znalazł się "Weltschmerz" (tytuł z miejsca kojarzący się z ostatnią solową płytą Fisha) w którym chłopaki wracają do bardziej melodyjnego grania, ale i tutaj nie zapominają o świetnym budowaniu niepokojącego wręcz nastroju, co doskonale słychać w finale kompozycji.


Niechaj nikogo nie zmyli tytuł kolejnego numeru, czyli "The Journey Ends Here", bo to dopiero piąta kompozycja na płycie.  Ośmiominutowy kawałek zaczyna się od mocnego uderzenia, ale już po chwili mrocznie wycisza się, by uśpić czujność, a następnie kapitalnie przejść do marszowego tempa i pulsującego rytmu. Nie stronią także od pięknej partii klawiszy, która znów z jednej strony zbliża ich granie do jazzu, fantastycznie pociągniętej gitarową solówką i rozbudowaną długą melodyjną sekcją instrumentalną. Przedostatni utwór nosi tytuł "Nothing to Win" w którym chłopaki łamią estetykę neoprogresywną elektroniką niemal wyrwaną z dyskotekowych parkietów, choć do takiej stylistyki jest im daleko. Świetne jest tutaj ponownie szybsze rozbudowanie na koniec, które choć zdaje się urywać, jakby od niechcenia dość płynnie przechodzi do sunącego, jazzującego zwieńczenia albumu "Ice Metal Brain". Początkowy kołysankowy, niemal walcowy nastrój jest tutaj po prostu niesamowity, a do tego jest kapitalnie przełamany szybszym finałem o "cyrkowym" charakterze.

Debiut Gdańszczan imponuje warsztatem, wysmakowanym, czystym brzmieniem, wyobraźnią oraz plastycznością proponowanych przez nich dźwięków. Pozornie nie ma tutaj nic nowego, a drobne skojarzenia podczas odsłuchu nasunąć się muszą lub nawet powinny, ale chłopakom daleko do bezmyślnego kopiowania. To materiał przemyślany, solidny, także technicznie, ale daleki od tanich melodii czy powtórzeń, a przy tym przepięknie zrealizowany. Może nieco przeszkadzać zbyt ciepła paleta dźwięków, ale to nie znaczy, że nie ma tutaj ciemniejszych odcieni, kapitalnego budowania napięcia czy melodii. Cobalt Wave jest grupą, która swoją pozycję na (nie tylko trójmiejskim) rynku buduje powoli i trochę nieśmiało, ale warto trzymać za nich kciuki, bo potencjał jest tutaj ogromny i liczę, że wkrótce dadzą się poznać znacznie szerszej publiczności. 

Ocena: Pełnia
 

Cobalt Wave zagra 18 października 2025 roku w gdańskiej klubokawiarni Tartaczna 2 w ramach Muzycznego Tartaku. Na koncert bardzo serdecznie zapraszamy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz