Co mają do powiedzenia o dzisiejszym świecie tegoroczni maturzyści ze Stargardu?
Młodzieńców jest czterech. Oliwier Michalczuk śpiewa i gra na gitarze rytmicznej, Sebastian Pałka gra na gitarze prowadzącej, Jakub Pater gra na basie, a Filip Biryłko zasiadł za perkusją. O swojej płycie i siedmiu utworach, które się na nią składają napisali w notce, że "opowiada[ją] o poszukiwaniu szczęścia i wolności w świecie pełnym niesprawiedliwości. [...] zaczyna się od optymistycznych i energicznych utworów, przechodzi w bardziej melancholijne, aby w końcu zakończyć się podsumowaniem wszystkich rozterek." Tak, to wszystko już było setki razy i nawet nawiązanie do mitu o Ikarze (zarówno w utworze "Ikar"), wziętego z niego tytułu płyty i grafika okładkowa przedstawiająca syna Dedala może wydawać się oklepana do bólu. Młodość, a zwłaszcza ta wkraczająca w dorosłość, z jakimś, ale nadal nikłym bagażem doświadczeń, oczekiwaniami, marzeniami, pragnieniami i pierwszymi zawodami - nie tylko miłosnymi - rządzi się jednak innymi prawami i tę dosłowność i w zasadzie prosty przekaz można wybaczyć. Na zdjęciach w książeczce widzimy bowiem czterech młodzieńców o jeszcze dziecięcych twarzach, ale przecież nie powinno to oznaczać, że nic nie wiedzą o otaczającym ich świecie, wreszcie, że nie powinni się podzielić swoimi emocjami z innymi, a tym wszakże jest zakładanie zespołu i nagranie płyty.
Debiutancki album nie jest długi, bo siedem utworów zamyka się w czasie niespełna dwudziestu czterech minut i sześciu sekund, więc mówimy bardziej o epce i tak też należy ją traktować. Zaczynamy od mocnego, gitarowego "Na zawsze" który urzeka wręcz punkowym nieokrzesaniem i młodzieńczym zapałem, zwłaszcza w jeszcze nie do końca wyrobionym głosie Oliwiera, co zdecydowanie ma swój urok. Ciekawszy, nieco cięższy, ale i bardziej melodyjny jest "Ikar", czyli utwór tytułowy w którym nie brakuje dobrego, choć może jeszcze niezbyt technicznie dopracowanego grania i szczerych emocji, uchwyconych także w wokalach Oliwiera, który co prawda troszkę fałszuje, ale jednocześnie tym faktem i pewną bijącą od tego grania spontanicznością, może nawet swoim głosem przypominać wczesnego Bono z U2 czy Muńka Staszczyka z T.Love. Fajnie wypada spokojniejszy, jakby bardziej popowy i przy tym bardzo młodzieżowy "Między młotem i kowadłem", który z kolei stylem może przypominać nieco pomysł na granie ich starszych kolegów ze Stargardu, czyli Dice - również z wczesnego okresu (choć oni już wtedy brzmieli trochę dojrzalej).
W "Nieskończonym cyklu" które pojawia się jako następne gościnnie zagrał też Marcel Poziemski, który zagrał gitarową solówkę. Z początku usypiają czujność, ale i tutaj nie brakuje sympatycznego, mocnego grania. Czasami frazy tekstu mogą się wydawać nieco za długie, choć z samym wokalem jest nieco lepiej. Sympatycznie wypada balladowy numer "Nie ucieknę" opisujący licealne pożegnanie właśnie w klasie maturalnej. Po nim wpada jedyny na płytce anglojęzyczny "We're all gonna die tonight" zaskakujący nieco bardziej syntetycznym brzmieniem i całkiem sympatycznym tempem. Po angielsku Oliwier brzmi ciekawiej, bardziej zadziornie, ale wolałbym żeby zdecydowali się na jeden język. Na koniec wstawiono ostrzejszy "Nigdy więcej sam", który jest całkiem niezły, choć i tu nieznacznie może drażnić nie do końca wyrobiony wokal.
Chłopacy z Inapark nie odkrywają prochu, poruszają się po znanych tematach i stylistykach. Nie ma w tym graniu niczego odkrywczego, a sama produkcja czy technika może pozostawiać wiele do życzenia, bo nawet numery sprawiają wrażenie trochę do siebie nie pasujących i zagranych nieco za surowo, nie zawsze też na jednym poziomie. Nie chcę jednak żeby zabrzmiało to jak wada, bo jednocześnie bije od chłopaków spontaniczność, młodzieńcza energia i zapał, który mam nadzieję nie zagaśnie, a ten materiał należy potraktować jako początek przygody. Z numerów bije bowiem potencjał, a chłopacy mam nadzieję złapią wiatr w żagle. Nie brakuje tutaj szczerości, ale jest jeszcze sporo do oszlifowania i dopracowania. Każdy bowiem gdzieś zaczyna i nie od razu wznosi się ku samemu słońcu, a przy zbliżeniu do promieni od razu spada w dół. Młodzieńcy ze Stargardu wykazali się moim zdaniem nie lada odwagą, by swoim materiałem dzielić się właśnie w takiej formie - surowej, nieokrzesanej, niedopracowanej, bo idealnie pokazuje to jacy jesteśmy naprawdę kończąc osiemnaście lat, wychodząc z liceum i nie do końca wiedząc co dalej ze sobą zrobić, nie mając planów, pleców czy wiedzy o tym, co czeka nas w przyszłości. Nie jest to też zdecydowanie tak szokujący debiut jak ten od nieodżałowanego krakowskiego Modern Lies, który wróciwszy po latach zachwycił mnie ponownie swoim pełnym albumem, po czym zamilknął już na zawsze. Trzymam kciuki za rozwój, pomyślność i oby następny być może już pełny album Inapark był dojrzalszy, zarówno stylistycznie, technicznie, jak i brzmieniowo.
![]() |
Ocena: Pierwsza Kwadra |
Debiutancka epka Inapark została objęta naszym patronatem medialnym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz