środa, 19 czerwca 2013

Polisz Jor Inglisz #4


Będę mówił po polsku, bo chcę powiedzieć to, co myślę, a myślę zawsze po polsku. - powiedział po polsku wybitny reżyser Andrzej Wajda podczas odbierania Oscara za całokształt twórczości w 2000 roku. Te słowa najlepiej oddają myśl przewodnią cyklu kilku felietonów, które poświęcimy braku i zaniku języka polskiego w polskiej muzyce oraz o powszechnej dominacji języka angielskiego. Wielokrotnie (...) w ostatnim czasie podkreślaliśmy, że mamy tego powyżej uszu, że coś nam umyka. Chcemy zwrócić uwagę na poważny problem, skłonić do refleksji i zaprosić do polemiki. 

Tym razem wypowie się Marcin Wójcik, drugi redaktor bloga, gitarzysta, wokalista, poeta, i fan Lomografii: Swoją refleksję przedstawiam z perspektywy lidera (nie lubię tego słowa) niewiele znaczącej, raczkującej rockowej kapeli, domorosłego redaktora i początkującego twórcy. Ponadto wmieszam w to parę wniosków wyciągniętych z obserwacji innych ludzi. 



Język angielski stał się symbolem globalizacji – jest po prostu wszędzie. Obecnie uczy się go każdy młody człowiek (często już na etapie przedszkolnym) w większości krajów na Świecie. Język Księcia Wiliama (jak to określił Goran) wespół z Internetem generuje ducha kontaktu, zaciera bariery międzykulturowe, ułatwia przepływ informacji, myśli, technologii. Rozwija kulturę masową. Sprawia, że staje się uniwersalna, powszechna, trafia do szerszego grona odbiorców, niezależnie od kraju w jakim mieszkają, mentalności et cetera et cetera. Można by jeszcze długo wymieniać. 

Dąży się do uniwersalizmu. Globalizacja ma tyleż samo zwolenników co przeciwników. Jak każde zjawisko na Świecie – ma swoje dobre i złe strony. Jej niewątpliwym minusem jest zacieranie się kulturowej odrębności. Dzięki tej odrębności, stajemy się dla siebie ciekawsi. Jest bodźcem, który rozbudza zwyczajną ciekawość Świata, zainteresowania drugim człowiekiem, jego stylem życia. Jest motywatorem do podróżowania, odkrywania. W efekcie powstają ciekawe książki, programy telewizyjne, albumy z wypraw itd. Z drugiej jednak strony – bez uniwersalnego języka, poznawanie siebie byłoby zdecydowanie utrudnione ergo kultury nie miałyby na siebie wzajemnego, pozytywnego wpływu. byłby nam zdecydowanie bardziej obce, niezrozumiałe. 

„Wieje między aleje wiatr listopadowy,
Zawiewa śnieg, co zimnem do głębi przenika,
Ach! ileż mi to razy już przyszło do głowy,
Że to jest właśnie polska prawdziwa muzyka. (…)”

~Jan Lechoń, B-moll

Odkąd piszę dla LupusUnleashed większość płyt, które dostaję do recenzji, jest śpiewana po angielsku. Dodam, że większość to polscy, w dodatku raczej niszowi wykonawcy. Nasuwa się pewna refleksja: polskie zespoły działające na polskim rynku, grające koncerty w polskich klubach, a operują językiem obcym. A przecież myślimy i rozmawiamy po polsku.

Zgodzę się ze stwierdzeniem, że angielski jest „śpiewny” – sporo w nim bowiem samogłosek, mniej szeleszczących, „twardszych” w brzmieniu słów. Nie zgodzę się natomiast z tezą, że „Nie da się stworzyć dobrego tekstu w języku polskim.”, bo jak najbardziej można. Nasz język jest barwny i bogaty. Istnieje w nim mnóstwo słów, które czasem określają tylko jedną rzecz, bądź zjawisko, ale dają pewną dowolność, swobodę użycia zależną wyłącznie od woli użytkownika. Proszę zauważyć, że mamy nawet sporo barwnych wulgaryzmów. Z tego rodzaju słów jesteśmy akurat znani i w innych językach, w tej sferze, nie ma aż takiego bogactwa. Fakt faktem, jest to ta ciemna strona języka, ale nawet tutaj paleta jest szeroka…

Druga rzecz, jeśli chodzi o tworzenie: Język angielski jest doskonałą maską banałów oraz infantylnych określeń. „Zachodnie” brzmienie danych słów sprawiają, że banalnie brzmiącą frazę odbieramy bez skrzywienia, zażenowania, czy ironicznego uśmieszku. Dzięki temu test o niskim poziomie literackim nie będzie zbytnio raził, szczególnie, jeśli nie wsłuchujemy się w słowa, a dajemy ponieść całości utworu. Nie oszukujmy się – większość z nas często tak robi… Jako przykład podam tłumaczenie na język polski, fragmentu doskonale znanego "Highway to Hell" AC/DC:

 
„Łatwe życie, Wolna miłość
Sezonowy bilet na przejażdżkę w jedną stronę
Nie chce niczego, pozwólcie mi być
Biorąc wszystko bez wysiłku
Nie potrzebuję powodu, nie potrzebuję rymu
Na nic bym tego nie zamienił
Idąc na dno, czas imprezy
Moi przyjaciele też tam będą

Jestem na autostradzie do piekła
Na autostradzie do piekła
Autostradzie do piekła
Jestem na autostradzie do piekła (…)”



Brzmi trochę dziwnie, prawda? Wybrałem akurat ten utwór, bo nie chcę godzić w rodzime anglojęzyczne dzieła, bo nie taki jest cel tego felietonu. Niemniej, język angielski może stanowić pewną drogę na skróty. 

Miło usłyszeć, jak ktoś śpiewa po polsku.” – powiedziała moja mama, gdy usłyszała z mojego magnetofonu najświeższy zakup – płytę „82 85” Republiki. Grzegorz Ciechowski jest ikoną dobrego, polskiego tekstu, nie ma o czym mówić. Młodzi ludzie, moi rówieśnicy, a także Ci nieco starsi, a szczególnie młodsi – nieco rzadziej sięgają po Republikę, czy ogólniej – polskich wykonawców.  Z ich ust często można usłyszeć: „Nie lubię polskich kapel”, „Nie ma dobrego polskiego rocka”, „Polskie zespoły? Perfect, Dżem… no klasyka, ale ja wolę tych, tamtych i owamtych. Te kapele to jest miazga!”, „Polska muzyka jest słaba”, itd. Włos się na głowie jeży. Autorzy tych wypowiedzi praktykują stare i smutne przysłowie: „Cudze chwalicie, swego nie znacie.” Problem tkwi w wychowaniu. Polska nie brzmi dumnie. Świat zachodni promowany jest jako ten lepszy, barwniejszy itd. Nie promuje się polskości, nie krzewi się tradycji, dumy z rodzimej kultury. W radio, oczywiście, sieczka. Każdy tak mówi, ale nic się nie zmienia. Dąży się o tego, żeby w eterze pojawiało się więcej rodzimych utworów, śpiewanych po polsku. To się chwali, ale mimo to te działania wciąż są nieodczuwalne. Fason w tej kwestii trzyma tylko Polskie Radio i oby nie uległo to zmianie. O telewizji nie będę wspominał, sytuacja wygląda tak samo. Trudno o polskie klipy, nawet w Rebel.TV (choć nie ma oczywiście tragedii…), czy MTV Polska… POLSKA?... 
 


Druga przyczyna tego stanu rzeczy również wiąże się z wychowaniem. Szkolnictwo, edukacja, oświata. Jakby jej nie określić, jest „Do wymiany!” jak to mawia Michał, jeden ze słupskich basistów. W szkole nie uczy się miłości do literatury, do obcowania z językiem. Kanon lektur przepełniony jest klasyką sprzed 100 lat, pisaną archaicznym, wymarłym językiem o realiach, po których aktualnie nie ma nawet śladu. Rozumiem, należy poznać korzenie tego, co dziś jest drzewem, ale czy nie można tego skompresować, zamknąć w pigułce, którą można łatwo przełknąć, a za razem zostawi w organizmie jakąś pozytywną wartość? Nie zachęca się młodzieży do czytania. Nie zna współczesnej literatury, chyba, że sama po nią sięgnie. Niestety, tych sięgających z własnej woli jest niewielu, pozostałym wypadałoby trochę pomóc.
Dlaczego „literatura współczesna” kończy się w latach pięćdziesiątych, czasach, których nie pamiętają już nawet nasi rodzice. W Polsce panował wtedy komunizm w swej najgorszej, stalinowskiej postaci, a przecież od 1989 roku minęły dwadzieścia cztery lata! Trochę się wydarzyło od tamtego czasu w polskiej kulturze i literaturze, prawda?

Nie wspomnę już o poezji, notabene piosenka to też poezja. Tekst ulubionego utworu też stanowi poezję. Dlaczego na słowo „wiersz” młody człowiek się krzywi? „Czytam Szymborską” z ust dziewiętnastolatka brzmi jak żart. Gdy podczas komisji wojskowej zapytany o zainteresowania, odpowiedziałem m.in. „poezja”, pani wypełniająca dokumentację spojrzała na mnie jak na przybysza z Marsa. To nie powinno dziwić. W końcu gdyby nie to, nie pisałbym tutaj, nie słuchałbym tego, o czym się śpiewa. Wreszcie: być może sztuka w ogóle by mnie nie zainteresowała.

Gdyby było inaczej, Polska nie byłaby obciachem, młody Polak rozmawiając po angielsku z obcokrajowcem, byłby dumny, prezentując polskich twórców. Nie wstydziłby się swojej kultury, tego że jego kraj leży w Europie wschodniej i nie jest tylko post-komunistycznym kartofliskiem, znanym w Świecie z katolicyzmu i umiłowania do wódki. Mamy co promować, tylko trzeba być świadomym wartości tego, co się dzieje na naszym podwórku.  

Istnieją przecież świetni twórcy, śpiewający po polsku, a głęboko tkwiący w niszy. Warto zwrócić leniwe oczy społeczeństwa na to, co się tam dzieje. Nikt nie miałby nic przeciwko, gdyby do podziemia można było zjechać windą, bez szukania zatęchłych schodów, ukrytych gdzieś za rogiem.
Istnieje także klasyka, po którą też warto sięgać, która stanowi wartość naszej kultury. Chociażby wspomniana wcześniej Republika.

Nie namawiam do bojkotu języka angielskiego, polskich wykonawców śpiewających po angielsku, zespołów zagranicznych, czy rocka, muzyki gitarowej, która przecież ma anglosaskie korzenie. To przecież nie ma sensu. W Trójmieście też się śpiewa po angielsku i też robi się to dobrze. Chciałbym jednak nie należeć do małej grupki fanów tego co polskie, dziwaka kochającego polską poezję. Muzyka, który sam woli śpiewać swoje utwory po polsku, znając przecież angielski. Poety, którego wierszy nikt nie czyta i w przyszłości nie chciałby po nie sięgnąć. Redaktora – polofila, marudzącego, że znowu Polacy śpiewają po angielsku.

Szanowni Czytelnicy! Walczę ze wstydem za polskość, walczę o większy szacunek do odrębności kulturowej, języka, literackiej autonomii. To przecież nic złego. Nie dajmy się zuniwersalizować, bo w przeciwnym razie staniemy się bezkształtną, smutną masą. „Człowiekem radzeckim” wrażliwym na jedyny istniejący kanon sztuki (czyż nie takie było założenie przy sztucznym powoływaniu socrealizmu?) , żyjącym w rzeczywistości „Roku 1984” Orwella. Kultury mają mieć na siebie wzajemny wpływ, przenikać się. Tylko ma być ich dużo, tak jak kolorów, a tych jak wiemy jest sporo.

Fragment tekstu "Highway to Hell" w tłumaczeniu na polski podaję za stroną tesktowo.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz