wtorek, 17 lipca 2012

Fenrir – Echoes of the Wolf (2012)



Folk metal nie należy do moich ulubionych gatunków, chyba że jest wyjątkowo dobrze podany. Ten rok obfituje w różne symfoniczne metalowe projekty, nie tylko kontynuacje, ale też zupełne nowości. Jedną z nich jest fantastyczny francuski zespół Fenrir, który wydał swój debiutancki album w marcu…


Grupa Fenrir powstała w 2006 roku we Francji w miejscowości Nancy, Lorraine. Ma na swoim koncie dwa wydawnictwa demo „Whispers of the Old World” z 2007 roku oraz „Frozen Flowers” zrealizowany dwa lata później, a także wspomniany tegoroczny debiutancki pełnometrażowy album. Aktualny skład liczy sześć osób, z czego tylko jedna jest w nim od początku istnienia: Sylvère Jandel na gitarze prowadzącej. Pozostali członkowie to: Elsa Thouvenot – śpiewająca skrzypaczka, wokalistka Sophie Luporsi, Florian Lagoutte na gitarze (grający również w death metalowym Forsaken World i black metalowym Moonlord), Kévin Keiser na perkusji oraz basista Jordan Barrow.

Czego należy się spodziewać po tej płycie? Naturalnie: skrzypcowych przygrywań, ostrych i melodyjnych zagrywek gitar, epickiego, skocznego tonażu całości i wysokich żeńskich wokali, ale na szczęście bez wybijania się w rejestry nieznośnego piania. Mocną stroną i tym co przemawia za bardzo dobrym odbiorem tego albumu jest świetne, potężne brzmienie, bez pompatyczności i przesadyzmu, jakie często charakteryzuje tego typu wydawnictwa, wszystko ma swoje miejsce i jednocześnie nie popada w sztampę. Mamy więc fragmenty spokojniejsze i bardziej ostre, pędzące, czasami wokalistki wspomagają głosy męskie. Całość brzmi świeżo i na pewno spodoba się wielbicielom takiego grania, tym którzy są zakochani w Epice czy nawet tym, którzy tęsknią za dawnym Nightwishem.

Utworów na płycie jest piętnaście, a sam album trwa nieco ponad godzinę. Nie ma tu też długich, rozbudowanych utworów (z jednej strony szkoda, z drugiej dobrze – młodym zespołom długaśne kompozycje w tym gatunku wychodzą koszmarnie, niestety coraz częściej).  Przeważają kompozycje skoczne i dość szybkie jak na przykład bardzo melodyjny „The Battle Of Stirling” (zresztą najdłuższy na płycie), ale mamy też ukłon w stronę wstępów do niektórych nowszych utworów Iron Maiden w kawałku „The Tale of Taliesin”, zresztą takich fragmentów wprawne ucho wyłapie więcej. Bardzo ciekawymi utworami są też te, które nawiązują do legend („Tristan and Iseult”) czy do twórczości Shakespeare’a („Macbeth”), a nawet do mitologii jak na przykład wieńczący całość „Gaya”.

Jeśli bierze się płytę w ciemno i trafia się na takie perełki jak to wydawnictwo, to tylko życzyć francuzom żeby utrzymali tak wysoki poziom na następcach tego debiutu, bo żeby być drugą Epicą niewiele im brakuje – mają pomysł na swoje granie, brzmią oryginalnie (nawet przy drobnych powtórkach i ukłonach), świeżo i znacznie ciekawiej od drugiego marszu rosyjskiego Lasu Entów. Nie będzie przesadą jeśli powiem, że to jeden z najlepszych (a przy tym nieoczekiwanych) debiutów tego roku, roku dwóch tysięcy dźwięcznego. Naprawdę warto!

Ocena: 9,5/10


2 komentarze:

  1. Nawet ciekawie to brzmi. Zaraz jak na początku przeczytałam, ze dziewczyny w składzie, to mi sie Nightwish przypomniał. No i parę linijek niżej - bach! wspomniałes ich i Ty. :) Fenrir to był taki wilkołak w Harrym Potterze. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bo Nightwisha to też się zna, choć tak się skiepścili i zmienili że ja akurat ich już nie trawię, zresztą wcześniejszych już też. A wilkołak owszem - Fenrir Greyback, ten śmierciożerca. Zresztą na okładce też jest jakiś taki wilkołak :)

    OdpowiedzUsuń