Wspominałem ostatnio coś o Dead Hippies? Zaledwie w zeszłym roku Arnaud Fournier wydał drugi album projektu zatytułowany "Resister", a w tym pojawiła się kolejna płyta. Nie będzie jednakże tylko o niej, bo w kolejnej odsłonie W NiewieLU Słowach znajdziemy się ponownie nie tylko we Francji, ale także w Norwegii, gdzie sprawdzimy najnowszą płytą od parających się progresywnymi dźwiękami Arabs In Aspic. Zasiądźcie wygodnie w fotelach wilczych linii lotniczych - zaczynamy!
1. Dead Hippies - Ghost Tracks
Dead Hippies Arnauda Fourniera powraca z trzecim albumem, choć nie jest to jak się okazuje materiał w pełni premierowy. Na "Ghost Tracks" złożyło się siedem kawałków, które nie znalazły się na debiutanckim "Kill Me Sweety" z 2013 roku oraz zeszłorocznym "Resister" (nasza recenzja tutaj). Ponownie łamie gatunkowe bariery, łączy noise, post-rock, elektronikę i muzykę wprost z parkietów dyskotek. Czy i tym razem jest równie porywająco?
Rzut oka na grafikę okładkową może odrzucić, bo kojarzy się z jakimś flakowym death metalem i podobnie jak w przypadku nawiązującej do lat 50tych okładki "Resister" będzie to wrażenie nieco złudne. Zaczynamy od "Drive Until Tomorrow", który otwiera gitarowy riff rodem z lat 90tych, mocny elektroniczny perkusyjny bit oraz skoczna, energetyczna nieco rave'owa elektronika. Numer kapitalnie pulsuje, a słuchając go dosłownie ma się ochotę poddać rytmowi i w nim zatracić. Toż to prawdziwy dyskotekowy hicior! Na drugiej pozycji znalazł się "Like a Dog" z równie genialną pulsacją elektroniki i perkusji o bardzo zbliżonej rytmice do poprzednika. Nie tańczyć w ten rytm będą tylko największe nudziarze, smutasy i podpieracze ścian, do których nie warto podchodzić. Po nim wpada świetny "Bye Bye President" w którym pozytywna energia zdecydowanie nie siada, bo znów wszystko fantastycznie pulsuje, choć jest też dużo bardziej piosenkowo i mocniej wykorzystuje się tutaj zjazdy oraz najazdy elektroniki. Równie udany jest "Fight Time" w którym mocna pulsacaja i quasi-gitarowy, wspomagany elektroniką rytm dosłownie wżera się w głowę. Całość przypomina wręcz muzykę z jakiegoś Tekkena, a nasze ciała wyginają się w pozy z tej gry oczekując na kolejny ruch, uderzenie, unik. KO! Player One Win! W następnym zatytułowanym "Walker Wanker", choć jest nieco wolniej, marszowo i ponownie bardziej piosenkowo nie zwalniają dobre pulsacje i fajna rytmika. Interesujący w tym zestawie jest "Cross the Rubicon" w którym elektronika i pulsująca perkusja łączy się z klimatem wyrwanym z jakiegoś bluesa, podszytego muzyką country i odrobiną stylistyki rodem z twórczości Marylina Masona. Po prostu fantastyczne. Na koniec "Stelliform" w którym znów robi się bardziej marszowo, mocniej pod względem pulsacji i rytmu, ale także znacznie ciemniej za sprawą mrocznych akordów klawiszy i elektroniki.
Ocena: Pełnia |
2. Arabs In Aspic - Madness And Magic
Norwegia, baśnie i lata 70te. Dwie kapitalne grafiki okładkowe przedstawiające jasną i ciemną stronę zostały zrealizowane przez stałą artystkę zespołu - Polkę (!) Julię Proszowską - Lund. Arabs In Aspic nie tworzy jednak o elfach czy demonach, a przynajmniej nie w dosłownym sensie, bo nowy, jak się okazuje szósty studyjny album Norwegów, sięga po tematy współczesne: konflikt natury z człowiekiem, postęp cywilizacyjny i technologiczny oraz wynikające z nich problemy na naszą psychikę.
Norwegia, baśnie i lata 70te. Dwie kapitalne grafiki okładkowe przedstawiające jasną i ciemną stronę zostały zrealizowane przez stałą artystkę zespołu - Polkę (!) Julię Proszowską - Lund. Arabs In Aspic nie tworzy jednak o elfach czy demonach, a przynajmniej nie w dosłownym sensie, bo nowy, jak się okazuje szósty studyjny album Norwegów, sięga po tematy współczesne: konflikt natury z człowiekiem, postęp cywilizacyjny i technologiczny oraz wynikające z nich problemy na naszą psychikę.
W notatce prasowej zespół o lirykach opowiada następująco: (...) skupiają się na tym jak łatwo na dzieci i dorośli są pod wpływem cyfrowej ery, ale także jak bezradni jesteśmy, że oddajemy nasze życie w ręce specjalistów. Wiele pomysłów wzięło się z krótkiego spotkanie z Doktorem Śmiercią. Przekaz "Szaleństwa i Magii" zależy jednak od słuchacza. Jesteśmy przecież zdolni do myślenia samodzielnie, prawda? Sprawdźmy zatem, co znalazło się tym trwającym nieco ponad trzy kwadranse krążku.
Zaczynamy od ponad ośmiominutowego "I Vow to Thee, My Screen" mocno zakorzenionego w brzmieniu lat 70tych, a przy tym zagranym z ogromnym smakiem i wyczuciem, do tego stopnia, że ciężko uwierzyć, iż jest to granie całkowicie współczesne. Stylistycznie skojarzenia z King Crimson, Nektarem, Camel a w pewnym stopniu także z Black Sabbath będą tutaj jak najbardziej zasadne, ale brzmi to imponująco i fantastycznie. Powolny, dość duszny, ale niezwykle klimatyczny pierwszy utwór wprowadza bowiem w magiczny świat dźwięków tej płyty w sposób intrygujący i świeży. Po nim czas na ponad dziesięciominutową suitę "Lullaby for Modern Kids" rozbitą na dwie części (ponad ośmiominutową część pierwszą i zaledwie dwuminutową część drugą). Początek może tutaj mocno kojarzyć się z Tusmørke i będzie to również skojarzenie bardzo trafne. Rozwijający się niesamowity początek, a następnie ciężar w stylu lat 70tych dosłownie wbija w fotel. Druga część to z kolei akustyczny epilog (trochę w styli Jethro Tull, a trochę King Crimson), również niezwykły pod względem klimatu, ale także wyraźnie stanowiący osobny numer o potężnym ładunku emocjonalnym. Następnie szybko przeskakujemy do fantastycznego "High-Tech Parent" którego nie powstydziłoby się nawet Deep Purple Mk I. Lekki, melodyjny, utrzymany w kroczącym tempie, ale zarazem ze względu na brzmienie dość ciężki i mroczny dosłownie poraża klimatem i gęstą atmosferą. Na przedostatniej pozycji znalazł się utwór tytułowy, który również przepięknie oplata łagodnym, tajemniczym, akustycznym wstępem, aż do nieznacznie szybszego rozwinięcia jako żywego wyjętego z wczesnego Deep Purple albo z płyt Nektar. Finał krążka to monumentalny, prawie siedemnastominutowy "Heaven In Your Eye". Klawiszowo-gitarowy wstęp, który szybko przechodzi w świetne, lekkie rozwinięcie, delikatnie przerywane genialnym gitarowo-basowym uderzeniem, następnie kapitalnym cięższym rozbudowaniem i psychodelicznie pulsującym pasażem, który stopniowo narasta do wyraźnie Sabbathowych brzmień (ale mocno podrasowanych progresywnym klimatem). Mroczne zwolnienie, które następnie znów rozwija się do ciężkiego pasażu również robi tutaj niesamowitą robotę - która kojarzyć się może ze współczesnym Opethem, ale z poprawką na niesamowite wyczucie atmosfery i stylistyki tamtych czasów i brzmień, czego absolutnie nie można powiedzieć o niegdysiejszej tuzie progresywnego death metalu. Płynne przejście do rozbudowanej sekcji pełnej solówek i niesamowitej atmosfery lat 70tych, ponownie zwalniający przy końcówce do bardziej lirycznych dźwięków, a następnie wieńcząc całość intrygującym klawiszowym wjazdem sugerującym kolejne genialne - space rockowe/krautrockowe (?) rozbudowanie, które niestety nie następuje.
Zaczynamy od ponad ośmiominutowego "I Vow to Thee, My Screen" mocno zakorzenionego w brzmieniu lat 70tych, a przy tym zagranym z ogromnym smakiem i wyczuciem, do tego stopnia, że ciężko uwierzyć, iż jest to granie całkowicie współczesne. Stylistycznie skojarzenia z King Crimson, Nektarem, Camel a w pewnym stopniu także z Black Sabbath będą tutaj jak najbardziej zasadne, ale brzmi to imponująco i fantastycznie. Powolny, dość duszny, ale niezwykle klimatyczny pierwszy utwór wprowadza bowiem w magiczny świat dźwięków tej płyty w sposób intrygujący i świeży. Po nim czas na ponad dziesięciominutową suitę "Lullaby for Modern Kids" rozbitą na dwie części (ponad ośmiominutową część pierwszą i zaledwie dwuminutową część drugą). Początek może tutaj mocno kojarzyć się z Tusmørke i będzie to również skojarzenie bardzo trafne. Rozwijający się niesamowity początek, a następnie ciężar w stylu lat 70tych dosłownie wbija w fotel. Druga część to z kolei akustyczny epilog (trochę w styli Jethro Tull, a trochę King Crimson), również niezwykły pod względem klimatu, ale także wyraźnie stanowiący osobny numer o potężnym ładunku emocjonalnym. Następnie szybko przeskakujemy do fantastycznego "High-Tech Parent" którego nie powstydziłoby się nawet Deep Purple Mk I. Lekki, melodyjny, utrzymany w kroczącym tempie, ale zarazem ze względu na brzmienie dość ciężki i mroczny dosłownie poraża klimatem i gęstą atmosferą. Na przedostatniej pozycji znalazł się utwór tytułowy, który również przepięknie oplata łagodnym, tajemniczym, akustycznym wstępem, aż do nieznacznie szybszego rozwinięcia jako żywego wyjętego z wczesnego Deep Purple albo z płyt Nektar. Finał krążka to monumentalny, prawie siedemnastominutowy "Heaven In Your Eye". Klawiszowo-gitarowy wstęp, który szybko przechodzi w świetne, lekkie rozwinięcie, delikatnie przerywane genialnym gitarowo-basowym uderzeniem, następnie kapitalnym cięższym rozbudowaniem i psychodelicznie pulsującym pasażem, który stopniowo narasta do wyraźnie Sabbathowych brzmień (ale mocno podrasowanych progresywnym klimatem). Mroczne zwolnienie, które następnie znów rozwija się do ciężkiego pasażu również robi tutaj niesamowitą robotę - która kojarzyć się może ze współczesnym Opethem, ale z poprawką na niesamowite wyczucie atmosfery i stylistyki tamtych czasów i brzmień, czego absolutnie nie można powiedzieć o niegdysiejszej tuzie progresywnego death metalu. Płynne przejście do rozbudowanej sekcji pełnej solówek i niesamowitej atmosfery lat 70tych, ponownie zwalniający przy końcówce do bardziej lirycznych dźwięków, a następnie wieńcząc całość intrygującym klawiszowym wjazdem sugerującym kolejne genialne - space rockowe/krautrockowe (?) rozbudowanie, które niestety nie następuje.
Ocena: Pełnia |
Płyty przesłuchałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse PR oraz
(w przypadku Arabs In Aspic) Karisma Records.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz