sobota, 9 listopada 2019

Dead Hippies - Resister (2019)


Zastanawialiście się kiedyś jak by brzmiał Weird Al Yankovic gdyby przestał śmieszkować oraz parodiować, a zajął się graniem na poważnie? Dead Hippies prawdopodobnie będzie stanowić odpowiedź na Wasze przemyślenia i rozkminy...

Dead Hippies to grupa, której dowodzi Francuz Arnaud Fournier - gitarzysta The Hint i La Phaze. "Reister" to drugi album projektu, poprzedził go bowiem wydany w 2013 roku "Kill Me Sweety". Podobnie jak wspomniany wyżej Yankovic, Fournier przekracza wszelkie gatunkowe granice łącząc noise z post-rockiem, muzykę elektroniczną z taneczną i popem. Tak powstała hałaśliwo-taneczna hybryda co rusz przechodzi z melodii w masywne elektroniczne-dubstepowe rejony, radiowe brzmienia przechodzą w ściany dźwięku, a punkowe, czasem wręcz barokowe wokale potrafią przejść w rapowane nawijki. W składzie z kolei znalazło się miejsce na pięć klasycznych gitar Fender Jazzmaster i bogato wykorzystywaną elektronikę. Dodatkowo na płycie usłyszeć można brytyjskiego sopranistę Dylana Bendalla i amerykańskiego rapera J. Medeirosa. Co powstało z tej mieszanki wybuchowej? Zaskakująco smakowite, jak się okazuje, trudne do sklasyfikowania danie muzyczne.

Zaczynamy od "Drip Drip Drip" z tłustym bitem, dobrą rapowaną wiązanką i abstrakcyjnym, ale przyjemnym dubstepowym dodatkiem elektroniki. Wolne tempa mieszają się z nieco żywszymi robotycznymi dyskotekowymi, nieco industrialnymi brzmieniami. Równie interesujący jest wręcz awangardowy "Get of the boat", który znalazł się na pozycji drugiej i bazujący bardziej na rockowej estetyce - jest gitarowy riff - ale równie bogato korzystający z mocnego tłustego bitu i elektronicznych wstawek dopełniających tło. Szkoda, że takich kawałków na próżno szukać w mainstreamie, w radiu i internetowych polecajkach. To samo tyczy się świetnego utworu tytułowego opartego na wkręcającym się w głowę elektronicznym rytmem, kolejną porcją tłustego bitu i sprawnego, idealnie wpisanego w warstwę muzyczną, rapowania, a do tego dochodzi jeszcze mocny gitarowy riff. Czy tak mogłaby brzmieć współczesna twórczość Tupaca? Sądzę, że nie jest to głupie skojarzenie. Rapsy, orientalizmy i taneczne rozwinięcie rodem z awangardowego teatru to z kolei to, co otrzymujemy w "Feel So Freaky". Szaleństwo naprawdę potrafi się tutaj udzielić - jeśli zaczniecie skakać po całym pokoju robiąc głupie miny, nie zwalajcie tego na mnie! W następnym, zatytułowanym "Laugh in Sadness" zmieniamy klimat na powolną, deszczową i przepełnioną smutkiem sprawę rodem z filmu "Joker" z Joaquinem Phoenixem. To ten moment kiedy śmiech pojawia się przez łzy, a w smutku nie chce już nam się ani tańczyć, ani nawet udawać, że może być inaczej. Bezsilność to w końcu też rodzaj szaleństwa - tego najgłębszego i najbardziej skrywanego.


Drugą połowę płyty zaczyna "The Little Ones", który wraca do tłustych bitów, elektroniki, gitarowego riffu i rapowanych wokali. Ponownie jest awangardowo, wręcz groteskowo, ale cholernie intrygująco. W następnym spotykamy tajemniczą "Anna Logue The Alien", która częstuje mocno bitowanym ciastem, o gęstym, elektronicznym nadzieniu i rapowanej posypce. Tu podobnie jak w poprzednich jest groteskowo, ale zaskakująco smacznie. Po nim czas na "Tearing us apart with poisoned dart" który ponownie wchodzi w smutniejsze klimaty, o czym świadczy wypełniony smutkiem wokal, trochę bluesowa gitara i powolne tempo. Niechaj jednak nikogo nie zmyli ścianowe noise'owe przyspieszenie na coś w rodzaju refrenu. To znów bowiem jeden z tych kawałków, który stanowi krzyk rozpaczy, tłumionych emocji i uśmiechania się mimo, że wszystko wokół się sypie, rozpada i płonie. Mocne. Na przedostatniej pozycji znalazł się "Flanger" o sennym wejściu, ostro jednak przerwanym bardzo dobrym noise'owym rozwinięciem, które po chwili się rozpędza w dubstepową potańcówkę. Na koniec "Dramatic Control" wyłaniający się z przestrzeni elektroniką i przechodząc w powolny, bardzo intrygujący tłusty pod względem klimatu i prowadzącego bitu odpowiednik shoegaze do którego dodano mnóstwo elektroniki i filtrowany przez vocoder robotyczny wokal.

Ocena: Pełnia
Przedziwny to album, pełen sprzeczności, dysonansowych rozwiązań, a do tego słodko-gorzki.  Tłuste, energetyczne bity łączą się z niepokojącymi tekstami wypełnionymi smutkiem i depresją. Muzycznie bywa radośnie, ale tylko pozornie, bo Dead Hippies podlewa każdorazowo swoje numery zwolnieniami i żartobliwymi dodatkami, które dopełniają patchworkowego chciałoby się rzec obrazu. Teatralność i awangarda przenika się tu z formami lekkimi, by za chwilę zostać zaburzona przez hałaśliwe noise'owe i industrialne efekty, a całość plasuje się gdzieś pomiędzy eksperymentami Sonic Youth a klasycznie pojmowanym post-rockiem Mogwai. Nie jest to muzyka, którą ma się ochotę puszczać w zapętleniu, choć paradoksalnie by ją dobrze pojąć, należy tak zrobić, bo wymaga ona kilku odsłuchów. To niełatwa pyta, która tak jak jest napisana i nagrana, wzbudza skrajne emocje - od zachwytu po całkowitą nienawiść, a jednocześnie w zalewie niestrawnej papki staje się czymś nie tyle abstrakcyjnym, ile rewolucyjnym i kontrowersyjnym zarazem. Nie jest to typ grania, po który sięgnąłbym ot tak i polecał z lekkim serduchem, ale warto się w nią porządnie wgryźć i dać jej szansę, bo jak powszechnie wiadomo: "Opór jest zbyteczny...".


Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości 
Creative Eclipse i Atypeek Music.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz