Jeśli wilk jest syty, wewnętrzne demony uśmiechnięte, a owca zjedzona w całości to znaczy, że koncert był po prostu doskonały...
W piątkowy wieczór, 22 listopada wybrałem się do gdańskiego B90 po raz drugi w życiu na koncert niemieckiej formacji Powerwolf, choć przyznam, że początkowo zainteresował mnie fakt, że zagrają razem z szwajcarsko-brytyjskim Gloryhammer parającym się parodystyczną odmianą rycerskiego power metalu osadzonego nie tyle w fantastycznych światach, co w światach równoległych, a nawet kosmosie. Ostatecznie to jednak Powerwolf skradł cały koncert, tym razem już z całkiem zdrowym i jak najbardziej żywym perkusistą*, ale nie uprzedzajmy faktów.
Na początek pojawili się panowie z Gloryhammer, którzy promują właśnie swój trzeci studyjny album "Legends from Beyond the Galactic Terrorvortex" wydany 31 maja tego roku. Muzycy ubrani byli oczywiście w stroje związane z najnowszą płytą i zadbali, o związany z nią spektakl, tak więc na scenie pojawił się także goblin, którego wokalista Angus McFife XIII (pseudonim sceniczny w tej inkarnacji historii grupy, Szwajcara Thomasa Winklera) szybko pozbył się kopniakiem i wyprowadzeniem za chachły, jak również poprzez wymachiwanie wielkim, świecącym młotem. Zaprezentowali przekrój z wszystkich trzech wydawnictw studyjnych ze szczególnym uwzględnieniem najnowszego z którego można było usłyszeć "The Siege Of Dunkeld (In Hoots We Trust)", "Gloryhammer", "The Land of Unicorns", "Hootsforce" i "Masters of the Galaxy" oraz drugiego albumu zespołu "Space 1992: Rise of the Chaos Wizards" z 2015 roku z którego zabrzmiały takie kawałki jak "Questlords of Inverness, Ride to the Galactic Fortress!", "The Hollywood Hootsman", "Goblin King of the Darkstorm Galaxy" i "Universe on Fire". Z debiutanckiego "Tales from the Kingdom Of Fire" wydanego w 2013 roku zabrzmiał z kolei dwa numery, a mianowicie "Angus McFife" oraz "The Unicorn Invasion of Dundee". Był to występ może nie fantastyczny, ale z całą pewnością mocny i dobry, choć przyznam, że spodziewałem się troszkę więcej fajerwerków. Było co prawda dowcipnie, a Angus McFife XIII miał znakomity kontakt z publicznością to jednak odniosłem wrażenie, że fakt iż Gloryhammer występował tutaj w roli supportu Powerwolfa nie pozwolił na pełne szaleństwo, a do tego wszystkiego kulało na ich występie oświetlenie. Zakrawa to jako całość o pewien paradoks, bo trzy lata temu, gdy Powerwolf występował z Battle Beast ze światłem nie było żadnych problemów, a tamta grupa jako support położyła mnie na łopatki. Bardzo szanuję pomysł i dowcip związany z historią i otoczką jaką robi wokół swojej twórczości Gloryhammer, ale niestety tym razem w B90 zabrakło tego efektu i... czadu.
Co innego Powerwolf, który tym razem zadbał o pełną sceniczną oprawę w postaci krużganków oraz nisz (wnęk, wgłębień w fasadzie lub w ścianie wewnątrz budynku przeznaczona do celów zdobniczych, kultowych), w której zamieszczono bardzo przekonujące pomniki z wilkołakami w sutannach i kapturach zaciągniętych głęboko na uszy. Panowie oczywiście ubrani w zdobione i znoszone, noszące ślady wielu bitew płaszcze, wymalowani w corpse painty i w znakomitej formie. Attila Dorn porywał publiczność swoją wyśmienitą prezencją - i to zarówno tę żeńską część widowni, jak i tę męską, klawiszowiec Falk Maria Schlegel dyrygował, nasłuchiwał i odstawiał fantastyczną pantomimę tam gdzie było to konieczne, a zakapturzeni mnisi przynosili gitary na zmianę, kadzidło do błogosławieństwa i podpalali scenę kiedy wymagał tego grany przez zespół utwór. Tym razem dominowały numery z ostatniej płyty Powerwolf "The Sacrament Of Sin" z której można było usłyszeć "Fire and Forgive", "Incence & Iron", "Killer with the Cross", "Demons are Girls Best Friend", "Stossgebet" oraz "Where the Wild Wolves Have Gone". Nie zabrakło też starszych numerów, w tym największych szlagierów wilkołaków, wampirów i ghouli z Powerwolf takich jak "Army of the Night", "Armata Strigoi", "Blessed & Possesed" z albumu "Blessed & Possesed"; "Amen & Attack" i "Coelus Sanctus" z "Preachers of the Night"; "Ressurection by Erection" i "Werevolves of Armenia" z "Bible of the Beast"; ""We Drink Your Blood" i "Sacrified with Dynamite" z "Blood of the Saints" oraz "Lupus Dei" z krążka o tym samym tytule i "Kiss of the Cobra King" z debiutanckiego "Return in Bloodred", który panowie zagrali w odświeżonej wersji, którą wydali niedawno na singlu w ramach celebracji piętnastolecia istnienia grupy. Nie brakowało wspólnych śpiewów, rozdzielania publiczności niczym Mojżesz, świetnego kontaktu z publicznością i błogosławieństwa jak na metalową mszę przystało.
Powerwolf po raz wtóry rozsadził B90 wybuchową mieszanką złożoną z czarnego przesiąkniętego okultyzmem humorem i dowcipnymi nawiązaniami do religijnych sakramentów i chrześcijańskich wierzeń oraz wszelkich gotyckich podań i legend. Koncert był doskonale zaaranżowany, świetnie nagłośniony i ładujący pozytywną energią na wiele dni, a uśmiechniętych i wciąż podśpiewujących fanów zespołu nie zabrakło jeszcze długo po wyjściu z gdańskiego klubu. Nieco inaczej sprawa ma się z Gloryhammer, który w tym wydaniu nieco mnie rozczarował, ale i tak nie można im odmówić dania dobrego, porywającego koncertu, który również wywoływał ogromny entuzjazm i uśmiech, bo nie sposób przy ich podejściu do swojej twórczości i gatunkowych klisz nie poczuć przyjemnego wewnętrznego chichotu i magii, której w różnych formach zdecydowanie tego wieczoru nie brakowało, co również potwierdziła ogromna rzesza strzyg, wampirów, wilkołaków i gnomów w różnym wieku i wszystkich płci.
Co innego Powerwolf, który tym razem zadbał o pełną sceniczną oprawę w postaci krużganków oraz nisz (wnęk, wgłębień w fasadzie lub w ścianie wewnątrz budynku przeznaczona do celów zdobniczych, kultowych), w której zamieszczono bardzo przekonujące pomniki z wilkołakami w sutannach i kapturach zaciągniętych głęboko na uszy. Panowie oczywiście ubrani w zdobione i znoszone, noszące ślady wielu bitew płaszcze, wymalowani w corpse painty i w znakomitej formie. Attila Dorn porywał publiczność swoją wyśmienitą prezencją - i to zarówno tę żeńską część widowni, jak i tę męską, klawiszowiec Falk Maria Schlegel dyrygował, nasłuchiwał i odstawiał fantastyczną pantomimę tam gdzie było to konieczne, a zakapturzeni mnisi przynosili gitary na zmianę, kadzidło do błogosławieństwa i podpalali scenę kiedy wymagał tego grany przez zespół utwór. Tym razem dominowały numery z ostatniej płyty Powerwolf "The Sacrament Of Sin" z której można było usłyszeć "Fire and Forgive", "Incence & Iron", "Killer with the Cross", "Demons are Girls Best Friend", "Stossgebet" oraz "Where the Wild Wolves Have Gone". Nie zabrakło też starszych numerów, w tym największych szlagierów wilkołaków, wampirów i ghouli z Powerwolf takich jak "Army of the Night", "Armata Strigoi", "Blessed & Possesed" z albumu "Blessed & Possesed"; "Amen & Attack" i "Coelus Sanctus" z "Preachers of the Night"; "Ressurection by Erection" i "Werevolves of Armenia" z "Bible of the Beast"; ""We Drink Your Blood" i "Sacrified with Dynamite" z "Blood of the Saints" oraz "Lupus Dei" z krążka o tym samym tytule i "Kiss of the Cobra King" z debiutanckiego "Return in Bloodred", który panowie zagrali w odświeżonej wersji, którą wydali niedawno na singlu w ramach celebracji piętnastolecia istnienia grupy. Nie brakowało wspólnych śpiewów, rozdzielania publiczności niczym Mojżesz, świetnego kontaktu z publicznością i błogosławieństwa jak na metalową mszę przystało.
Powerwolf po raz wtóry rozsadził B90 wybuchową mieszanką złożoną z czarnego przesiąkniętego okultyzmem humorem i dowcipnymi nawiązaniami do religijnych sakramentów i chrześcijańskich wierzeń oraz wszelkich gotyckich podań i legend. Koncert był doskonale zaaranżowany, świetnie nagłośniony i ładujący pozytywną energią na wiele dni, a uśmiechniętych i wciąż podśpiewujących fanów zespołu nie zabrakło jeszcze długo po wyjściu z gdańskiego klubu. Nieco inaczej sprawa ma się z Gloryhammer, który w tym wydaniu nieco mnie rozczarował, ale i tak nie można im odmówić dania dobrego, porywającego koncertu, który również wywoływał ogromny entuzjazm i uśmiech, bo nie sposób przy ich podejściu do swojej twórczości i gatunkowych klisz nie poczuć przyjemnego wewnętrznego chichotu i magii, której w różnych formach zdecydowanie tego wieczoru nie brakowało, co również potwierdziła ogromna rzesza strzyg, wampirów, wilkołaków i gnomów w różnym wieku i wszystkich płci.
* Dla przypomnienia, trzy lata temu - 12 lutego 2015 roku, Powerwolf zagrało cały występ z perkusją puszczoną z taśmy z powodu grypy perkusisty, który nie mógł się związku z tym stawić razem z resztą grupy. (więcej tutaj)
Zdjęcia własne. Kopiowanie bez zgody zabronione. Więcej zdjęć na naszym facebooku - tutaj.
Zdjęcia własne. Kopiowanie bez zgody zabronione. Więcej zdjęć na naszym facebooku - tutaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz